Ja naczytałem się audiofilskich bajęd o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy i lata temu kupiłem (kolejny, ale zapewne ostatni) gramofon.
Frajda trwała krótko: czas jaki chcę i mogę poświęcić na muzykę jest na tyle krótki, że żal mi go tracić na obrzędy gramofonowe, mycie płyt, doktoryzowanie się w kwestii tłoczeń (ta sama płyta w zależności od wydania brzmi super lub do d***), regulacje ramienia itd. Oczywiście rozumiem, że to wszystko może być całkiem przyjemnym hobby, bo mam znajomych kolekcjonerów i entuzjastów czarnej płyty.
Trudno mi się wypowiadać za młodsze pokolenie, ale mam wrażenie, że młodzi dostrzegają w czarnych płytach coś szlachetnego, "oldskulowego", mniej ulotnego niż cyfrowy świat, w którym żyją... I nie ma to wiele wspólnego z jakością dźwięku.
Chcesz się pobawić kapryśnym, analogowym sprzętem, polować na dobrze brzmiące wydania płyt i kolekcjonować je? Kup gramofon!
Słuchasz przeważnie muzyki, która jest szeroko dostępna na LP (generalnie wszystko nagrane przed ok. 1985) i chcesz jej słuchać tak jak za dawnych, dobrych czasów, analogowo? Kup gramofon!
Masz duży zbiór płyt z dawnych lat? Kup gramofon! To zresztą jedyny powód, dla którego ja się nie pozbywam adaptera (tak się dawniej mówiło na gramofon).
Nie masz sterty płyt na strychu, nie masz duszy kolekcjonera i zacięcia do majstrowania i regulowania, wolisz nowszą muzykę i chcesz jej sobie po prostu posłuchać? Gramofon Ci się nie przyda.