Filozofia niemocy
Czasem coś napiszę o muzyce i o sprzęcie, wykorzystam przede wszystkim swoje doświadczenie, oczywiście - audiofilskie - ale także humanistyczne w ogóle. Mniej mnie interesuje techniczna strona audio - uważam bowiem, że parametryzacja doświadczenia słuchania muzyki w domu jest tylko wstępną i orientacyjną kategorią w tym, jakże angażującym zajęciu życiowym. Piszę "zajęciu", ponieważ słuchanie muzyki w domu to nie tylko hobby - to styl bycia i życia, często wkraczający na zacienione obszary patologii umysłu. Oczywiście, nie chodzi mi tu o jakąś ewangelizację, odbierającą przyjemność spędzania godzinami przed głośnikami i wydawania mnóstwa pieniędzy na mało skuteczne upgrade'y. Sam poświeciłem słuchaniu zbyt wiele czasu, żeby się wypierać jednego z ulubionych zajęć. Po drugie, koncentracja na jakimś zajęciu i zagadnieniu, zwłaszcza która trwa wiele lat, siłą rzeczy, daje nieco wglądu obiektywnego w naturę rzeczy. Innymi słowy, po wielu latach słuchania musimy się czegoś nauczyć, nawet jeśli ostatecznie stwierdzimy, że lepiej i przyjemniej się żyje jeśli się wiele rzeczy po prostu nie wie. Nie mniej, wiele decyzji dotyczących wymiany komponentu, przeorganizowania systemu jest umotywowane psychologią - na przykład naturalną potrzebą zmiany; w tym psychopatologią - wynikającą, na przykład, ze zbyt długiego "przylgnięcia" do załączonego sprzętu. Sądzę, że w wielu wypadkach - nieprzezornie - próbujemy wymusić żądaną zmianę na "chwili."
Zatem, siedzimy, słuchamy dopóki nie będzie tak jak chcemy.
Najprawdopodobniej, budując podstawy "fiksacji" (używam tego pojęcia w poważnym psychologicznym znaczeniu) nie zauważamy, że nasza obiektywna percepcja - do której jako ustabilizowani hobbyści mamy prawo - szybko słabnie, staje się niewiarygodna, zwłaszcza, gdy niepokojąco przedłużamy nasz odsłuch krytyczny.
Ostatnio zmartwiłem się, że słuchanie muzyki w domu stało się zajęciem tak mocno spowinowaconym z przemysłem komercyjnym, że wrażenia budowane przez media (internet, marketing, telewizja, reklamy, recenzje), w całej swojej dynamicznej wszechobecności, są mocniejsze niż świadectwo własnych zmysłów, własnych upodobań, nade wszystko własnego smaku, który według myślicieli klasycystycznych, jest domeną wymagającą wiedzy, praktyki, doświadczenia, najlepiej wyjątkowo przytomnego.
Media współczesne - na szczęście już mniej polegające na telewizji - wytworzyły matrycę przekazu myśli i opinii, która nie pozwala na refleksje lub głębsze podejście do zagadnień, jeśli forma osądu nie wpisuje się w formę wypowiedzi elektronicznej. Ta ostatnia, z założenia, ma być zdawkowa, fragmentaryczna, bardzo powierzchowna i nastawiona na jakieś popularyzacyjne osiągi - ilościowe i statystyczne. Sukces osobisty, a więc towarzyski, "życiowy" - ale także akademicki - zdeterminowany jest, i to obiektywnie, koniecznością zdobywania like'ów, wirtualnych "przyjaciół", przedstawiania siebie jako autora dzieła intelektualnego, którego warto cytować itd.
Jeszcze bardziej natrętny jest system komercjalizacji - częściowo wpraszający się do naszego życia w wersji "e." To coś, zwane systemem, narzuca nam zarówno nawyki oceny rzeczywistości jaki i wzorce reagowania na bodźce. Może nie musimy już, w naszej kondycji ewolucyjnej, reagować na zagrożenia. Reagujemy na to, co daje nadzieję na zwiększenie przyjemności, a więc nowe kolorowe oferty, nowe modele, wybujałe parametry, czyli liczące w naszym świecie "wartości", wersje LE, SE.
W pościgu za obietnicą rozkoszy, niekoniecznie chodzi tu tylko o nowe oferty (np. urządzeń Hegla - która to firma stawia na nieustanną, "numeryczną" ewolucję swojej oferty ). Podobnie bowiem zadziała na nas pojawienie się ciekawej oferty sprzedaży sprzętu używanego (na portalach aukcyjnych.) Nowe zdjęcia, opis, "legenda" podbita emocjonalnie przez oczekiwanie (że nareszcie ktoś "to" sprzedaje, w cenie będącej w naszym zasięgu. )
Otóż jestem pewien, że większość audiofilów nie słucha racjonalnie tego, co chce kupić i mieć w domu, a raczej uczestniczy w swoistym spektaklu, który buduje wrażenia i reguły "uczestnictwa" w bujnym życiu. jest to egzystencja oglądania, ulegania wrażeniom zmysłowym, tekstom reklamowym, a jeszcze częściej opiniom w internecie.
To działa na każdym poziomie uczestnictwa w multimedialnym szale przedstawienia konsumenckiego, którego media - na przykład, jako użytkownicy smartfonów - musimy dosłownie nosić ze sobą. A więc konsumujemy, uczestniczymy, wypowiadamy się - i to czasem całkiem inteligentnie - bez pełnego doświadczenia istoty tego, o czym prawimy.
Pozwolę sobie na analogię. Jako gitarzysta amator interesuje mnie temat doboru strun do instrumentu. Oczywiście wypróbowałem wiele kompletów w życiu, ale nie tyle co amatorzy-testerzy strun. Nie wymieniam bardzo często strun, ponieważ, po pierwsze, jest to wyczuwalny wydatek finansowy, po drugie, jestem przekonany, że w tym "zajęciu" zdeterminowane testowanie zestawów dostępnych na rynku tak naprawdę odciąga nas od naszego celu.
Niestety o zadowoleniu z wytyczonego przez siebie celu - w tym[ przypadku - wysokiej umiejętności grania na instrumencie muzycznym, mniej decyduje dobrze ustawiony instrument, niż konkretne psychomotoryczne umiejętności własnie. Owszem, ci, którzy zdecydowali się zostać testerami (strun ale samych i instrumentów) zdobywają wspaniałą wiedzę ilościową, lecz tak naprawdę ona tylko nadaje się do wzmocnienia tego bezgranicznego przemysłu produkcji i sprzedaży. Najprawdopodobniej, osoby te zostaną sympatycznymi ekspertami samo-napędzającego się rynku, rynku, który nie potrzebuje już niczego więcej niż siebie oraz podmiotów, czyli konsumentów.
Naturalnie konsument może przyłączyć się do grupy ludzi konsumujących w taki sam sposób jak on czy ona, a celem mediów elektronicznych jest zapewnienie mu takiej możliwości. Niewielu z nich zrozumie, co to znaczy grać na instrumencie, bo to naprawdę żmudne i trudne i nie da się tego kupić.
Tak, tak - czytelniku, (jeśli się takowy znajdzie), dokładnie jest tak samo w przypadku większości piszących do Audio Stereo. Często po wpisach, ale i po załączanych zdjęciach, widać, że systemy, o których rozprawia się, nie mogą dobrze grać. Najprawdopodobniej nawet nie grają poprawnie. Jak można zaufać dyskusji, w której uczestnik nie tylko może okazać się osobą zieloną, ale i nie mamy możliwości zweryfikowania efektu ustawienia sprzętu w jego pomieszczeniu.
Dość często się zdarzało, że zapraszając do siebie sympatycznych kolegów, zainteresowanych kupnem moich głośników, lub urządzenia, miałem prawdziwego pietra. Przeważnie sprzedawałem przedmiot, który nie był używany "stacjonarnie" w moim mieszkaniu, a był komponentem drugiego systemu w innym miejscu zamieszkania. Po szybkiej instalacji w w głównym pokoju okazało się, że zestaw zagrał koszmarnie, oraz że symptomy i fazy dogrzewania - jakże dobrze już znane z doświadczenia - nie wskazywały na to, że coś mogłoby się zmienić na korzyść w przeciągu dwóch następnych dni.
Okazuje się, że żaden z audiofilów (a wynikało z rozmowy, że niejedną drogą paczkę w życiu przywlekli do swojego salonu) nie zauważył, że dźwięk jest daleki od norm hi-fi. Wypowiadali się o swoich wrażeniach jakby stan bieżący był obowiązujący dla pracy tego wzmacniacza, lub źródła, lub - co najciekawsze - głośników. W przypadku tych ostatnich, wrażenia muzyczne, że tak powiem, "na zimno" są skrajnie różne od tego, co usłyszymy jeśli to same kolumny pograją kilka dni. No i, kupowali, odjeżdżali uśmiechnięci.
Podobne wrażenia miałem w salonach z hiendowym sprzętem.
Wybrałem się kiedyś do RCM, poniekąd słusznie szanowanego, atelier audio w Katowicach. Wiem, że każda rozmowa, która odbędzie się z szefem, jest godna zapamiętania, bo człowiek ten rzetelnie i konsekwentnie realizuje swój plan życiowy jako koneser i znawca technologii odsłuchu muzyki w domu. Po rozmowie zostałem zaproszony do miejsca odsłuchowego, w którym załączono system zbudowany na bazie nowego wzmacniacza, nie wymienię producenta, bo nie o to chodzi. Sądzę, że sprzęt miał dobry potencjał, ale ocenę dałem kierując się intuicją, oraz audiofilską wyobraźnią, projektującą prawdopodobny efekt dłuższej pracy urządzenia tej klasy.
Pomyślałem sobie grałby to dobrze, gdyby nie ... beznamiętna barwa, paskudnie zapiaszczone detale góry i dziwnie prowokująco podbity bas, którego podejrzanie uszlachetniona barwa po prostu królowała nad całą resztą. Oczywiście, przede wszystkim nad samą muzyką i jej ewentualnym walorem artystycznym. Może sprzęt "potrafił" wiele, i najwidoczniej nie grał w tej chwili na miarę swoich możliwości. Jednakże - jakże stało się to jasne - że, jeśli ulegniemy zauroczeniu nowego wrażenia - nowego sprzętu, który świeżo wygląda w naszym pokoju - dziwnie zakładamy, że już teraz gra dobrze, choć jest zupełnie inaczej. Jeśli podczas następnych odsłuchów - i długich godzin dojrzewania barwy - kiedy scena rzeczywiście wariuje - zapamiętamy tylko te chwile, choćby i te najbardziej ulotnie, kiedy sprzęt ów zagrał najlepiej. Przecież tak działo miłość.
Mimo że zaufam tej małej iluminacji, że wszystko w gestii "zadowolenia" lub jego braku odgrywa się w głowie, no i może w sercu, centrum ludzkich emocji, doszedłem także do kilku praktycznych i "obiektywnych" wniosków, które mogą przybliżyć "słuchającym" cel, jakim jest -zawsze względne - zadowolenie ze słuchania muzyki w swoim domu. Pomieszczenie odsłuchowe mężczyzny, w każdym wieku, to, rzecz jasna, jaskinia wytchnienia i świątynia dumania. Ale świątynia staje się rychło miejscem psychicznej kaźni, gdy tylko zabraknie chwili rozkoszy, a nie daj Boże, nadziei, że to w końcu, za chwilę, za godzinę, za dzień, dwa ... zagra "jak trzeba."
Nie liczę na powodzenie blogu, nie będę go udostępniał, ani polecał. Traktuję to jako notatnik i ćwiczenie, ale będę wypowiadał się szczerze i z pasją.
C.d.n...