Dlaczego zawsze będzie tak, że czasami będziesz zadowolony a czasem nie?
Wynika to z ludzkiej natury – i żaden system myśli, praktyki, żadne ideologiczne pranie umysłu tego nie zmieni. Słuchanie muzyki i systemu jest komponentem ekonomi „zasady rozkoszy”, która, by miała sens, musi się liczyć z „zasadą rzeczywistości.” Istnienie ludzkie jest tylko możliwe w ramach wspólnoty społecznej, ponieważ ta ostatnia stawia człowiekowi wymagania. Dostaniesz nagrodę pod postacią chwili wytchnienia jeśli sobie na nią zapracujesz. Jeśli człowiek nie napotkałby przeszkody na drodze swojego dążenia do szczęścia –najprawdopodobniej rychło zniszczyłby siebie i swoje otoczenie. Doskonałym przykładem boskiego odreagowania na zasadę rzeczywistości są długie weekendy, podczas których wielu rodaków po prostu nie trzeźwieje.
Żyjemy w zasadzie po to by zapracować sobie na przyjemność (u filozofów klasycznych na „rozkosz”), lub, wybieramy jakąś formę ucieczki przed pracą.
Bardziej codzienny przykład dogadzania sobie przez uciekanie, to szeroko występujący współcześnie typ ludzki, który nie potrafi ani na chwilę pozostać z sobą samym. Najpospolitszą formą terapii przed poczuciem beznadziei i lęku jest całodniowe krzyczenie do smartfonu – a nazywa się to życiem towarzysko-społecznym.
Słuchanie muzyki w domu też jest ucieczką i terapią, choć uważam, że dość wysublimowaną. Oczywiście słuchanie samej muzyki, analizowanie niuansów wykonań utworów, zauważanie walorów artystycznych jest jeszcze szlachetniejszym zajęciem. Jednakże audiofilów zaliczyłbym do poszukiwaczy szczęścia w rzeczywistości, jakby to powiedzieli mistrzowie duchowości „wyższej wibracji” – a więc jest to forma przyjemności, oparta na poznawaniu a nie odurzaniu się. Są słuchacze, którzy do odsłuchu potrzebują piwa albo koniaku. Najwidoczniej to niższy poziom w ewolucji zacięć hobbistycznych mężczyzny, i wielkim sukcesem egzystencjalnym będzie przejście na tryb odsłuchu z herbatką, lub, najlepiej, oddawanie się pasji bez żadnych dodatków. Przy okazji, pozwolę sobie pochwalić się, i podziękować losowi, że niemal wszystkie moje kontakty audiofilskie – prawie zawsze nawiązywane z tytułu kupowania lub sprzedawania nabytków technicznych – były do tej pory sympatyczne i kulturalne. Jeśli poczuwałem jakieś znużenie do kolegi kontrahenta do tylko dlatego, że jeszcze nie odkrył kluczowych prawideł i zasad naszego hobby. Jeszcze częściej bywałem rozczarowany bardzo ograniczonym zakresem zainteresowań muzycznych. Jednakże pogodziłem się z faktem, że audiofilstwo to słuchanie przede wszystkim sprzętu, i wyznaję ostatecznie, że jeśli sprzęt nie gra, nawet najukochańsze utwory, nagrania, lub wykonania nie sprawiają mi przyjemności. Łatwiej jest przejść na odsłuch merytoryczny (w sensie skupienia się na walorach artystycznych muzyki) na YouTubie, w przypadku której to opcji umysł, siłą rzeczy, nie nastawia się na jakość prezentacji dźwiękowej.
Tak czy inaczej, typowy kolega-audiofil to domator, człowiek spokojny o przyjaznym głosie i łagodnym spojrzeniu. Dajcie mu wolny czas, a na pewno nie zmarnuje go na burzliwe myśli lub sianie pustoszenia emocjonalnego u tak zwanych przyjaciół lub znajomych. Koledzy, miło mi zaliczyć się do Waszego grona. Może też warto podkreślić, że bardzo dużo nauczyłem się od kolegów, którzy dzwonili, lub dzwoniłem do nich ja, oczywiście w „sprawie ogłoszenia.” W zasadzie jedna rozmowa, z profesjonalnym dźwiękowcem, który poznał wiele urządzeń wszelkich maści i klas, wyleczyła mnie z dążenia do budowania systemu w wyższych zakresach cenowych.
Ale powróćmy do zasady rozkoszy. W psychologii Istnieje jeszcze bardziej przewrotna koncepcja dotycząca poruszania się we własnych odmętach pragnień, nadziei, rozczarowań, lęków i tym podobnym. Wyobraźmy sobie, że jedną z podstawowych zasad funkcjonowania człowieka jest wielce wyspecjalizowany, perwersyjnie działający mechanizm „zadowolenia.” „Skoroś człowiek” – masz wpisane w swoje działanie niemal zmuszające ciebie do realizacji swoich pragnień z całą mocą i determinacją jaką tylko jesteś, jako istota dysponująca siłami witalnymi, w stanie wykrzesać z siebie. Dążenia do zaspokojenia pragnienia zatem jest siłą przypominającą pragnienie alkoholu u pijaka w stanie ciągu alkoholowego. Z drugiej strony – mówi nam owa koncepcja – realizując założenia musisz także opracować – i to raczej nieświadomie – taktykę, która ci pozwoli nigdy nie osiągnąć celu. Czym byłoby zaspokojenie pragnienia? Oczywiście – wielkim rozczarowaniem, bo cel sam w sobie jest pusty, banalny i ma sens jedynie jako rekwizyt w naszej fantazji. Istotnie, poczucie „zadowolenia” – i realna rozkosz jest wytwarzana poprzez samą obecność celu i dążenie do jego realizacji. Innymi słowy to, co nazywamy szczęściem jest stanem oczekiwania.
Musimy założyć, że koncepcji, teorii, hipotezie, zresztą jak i w każdej analogii lub metafory nie należy nigdy pojmować dosłownie. W zasadzie nauka w swoim najbardziej kreatywnym trzonie nie jest dla człowieka zamkniętego w logice tego, co nazywa zdrowym rozsądkiem. Koronnym przykładem tej reguły jest mechanika kwantowa, która jako analogia poniekąd może się przydać do zdiagnozowania problemów audiofilskich – ale odsuńmy to na inny raz.
Na razie założymy tylko, że, by teoria miała sens, musi jakoś przekładać się na praktykę codzienną.
W świecie audiofilów celem nie jest uzyskanie osiągu w sensie technicznym – osiągnięcie parametrów – ale audiofilska nirwana (oczywiście jest to metafora.) Oczywiście bezsensownym wydawałoby się zbudowanie idealnego systemu i rezygnacja z odsłuchu w chwili montażu (lub "wpięcia") ostatniego komponentu, który miałby uczynić tenże system idealny – i dostarczyć wymarzonej ekstazy. Mniejsza z tym czy będzie to interkonekt, kluczowy dyfuzor, bezpiecznik rodowany, lub obejma w gniazdku sieciowym.
Niestety, w całej absurdalności, przykład jednak mówi nam całą prawdę o nas, naszym życiu, naszym dążeniu do celu. Jeśli poszerzylibyśmy naszą tożsamość o, raczej płytsze, pokłady nieświadomości, stałoby się oczywiste, że doskonałego systemu nie ma sensu budować i, co najważniejsze, użytkować, bo doznanie „nirwany” byłoby kresem historii, strategii, koncepcji, szczęścia, w istocie dramatycznego scenariusza napędzającego całą zabawę.
Pozostają więc zbawienne opcje.
1. „Nie słuchać” i podświadomie zamknąć się na doświadczenie; a całą pracę za nas będzie wykonywał przemysł wytwórstwa hi-fi, siłą rzeczy, wytwarzający nowe oferty i wrażenia a nie realne rozwiązania. Niektórzy tu lubią być – wystarczą opinie i recenzje, rzeczoznawstwo techniczne; sprzęt daje radość bo jest najlepszy. Źródłem zadowolenia jest znaczenie – sugestia słowna, ściśle związana z lekturą tekstu, przeglądaniem stron, poszukiwaniem informacji.
2. Doznawać zawodu po dłuższych okresach odsłuchiwania nowych urządzeń, co pozwala pełne oczekiwania przechodzenie przez fazy dogrzewania sprzętu (wahanie mocy, docieranie się tranzystorów i kondensatorów, co przekłada się na wahanie naszych wrażeń podczas powolnego kształtowania się barwy i sceny.) Wysiadywanie przed dogrzewającym się wzmacniaczem skutkuje huśtawką nastrojów. Przychodzi moment, że to, co słyszymy umęczy ucho metalicznością i zapiaszczeniem góry. Gdy minie pora burz piaskowych, nadejdą dni mokrej smuty – muzyka odda klimat zdechłego listopada, tak jakby zebrała w sobie cały zapas błota i mułu deszczowej pory. Po przejściu wszystkich faz sprzęt zagra względnie poprawnie, ale w końcu się znudzi. Po tylu godzinach gorliwego oczekiwania, nawet jak zagra dobrze, oczywiście nie spełni podsycanych nadziei, i trafia na rynek ofert z drugiej ręki.
3. Można wykorzystać doświadczenie i mądrość i rzeczywiście działając zgodnie z zasadami sztuki (rozpracowanie akustyki, ustawienia elektroniki na odpowiedniej powierzchni, kształtowania świadomości kondycji sieciowej, czyli stanu instalacji elektrycznej w naszym budynku, i realnym wpływie tej ostatniej na to co słychać w głośnikach, i w głowie.) Jeśli ustawimy system, ów będzie grał dobrze, poprawnie i optymalnie, ale jednak nie zawsze tak samo –i co najważniejsze – nie zawsze będzie dawał tak samo intensywne poczucie spełnienia lub, jak kto woli, zadowolenia.
Sądzę, że jako postać w jakimś stopniu uzależniona od odsłuchu sprzętu – w różnym stopniu uciekam się do wszystkich trzech możliwości; choć najbliższa jest mi opcja trzecia. Najlepiej jest – sądzę – bazować na uświadomieniu faktów – w tym faktów dotyczących natury ludzkiej, a więc psychiki, osobowości –naturalnie – kształtowanej najbardziej poprzez repetycyjne doświadczenie codziennego życia.
Istotnie –musimy ustawić sprzęt i to mądrze, czytając artykuły i rozprawy doświadczonych, szanując opinie i rewelacje nawiedzonych, ale i - niestety - bardzo śmiało przyznać się do tego, co rzeczywiście słyszymy we własnym pokoju. Nade wszystko, nie możemy dać się pochłonąć słuchaniem i zapomnieć o reszcie świata; warto wiedzieć, że natura porcjuje kwanty przyjemności każdemu stworzeniu i nie ma sensu prosić o nadmiar.
Może to zabrzmi jak rewelacja metafizyczna, ale jeśli jest, to przyszła do mnie, miedzy innymi, w trakcie słuchania muzyki pop. W dwóch utworach, dwóch różnych wykonawców, których zresztą słucham z pasją, podstawową figurą - a może raczej strategią figuracji – jest przywołanie idei słońca jako czynnika przyświecającego –rozdającego życiodajną światłość – wszystkim istotom. Przykład pierwszy to tekst Davida Byrne’a (Back In the Box, David Byrne 1994) – słońce świeci tak samo dla wszystkich, nie rozróżniając zła od dobra, prawych od nieprawych.
The sun shines on the evil
The sun shines on the good
It doesn't favour righteousness
Drugi przykład to utwór Joni Mitchell Shine (z płyty „Shine” 2007) – w której podmiot szkicuje obraz współczesności – jak to widzi typowy wrażliwy artysta – zatraconej w agresywnych dążeniach, w pragnieniach sukcesu, nieuzasadnionego pościgu naddatku zasobności, kultu produkcyjności dla niej samej itd. W obrazie tym źródło światła, może osoba boska, może słonce – świeci wszystkim tak samo. Wymowa retoryczna utworów jest nieco inna. Autor Byrne – przybiera postawę obiektywnego obserwatora; autorka Mitchell jest osobą apostrofy i przemawia w formie trybu rozkazującego:
Shine on the dazzling darkness
That restores us in deep sleep
Shine on what we throw away
And what we keep
Domyślnym przesłaniem obydwóch (zwłaszcza jeśli podsumujemy treści albumów jako całościowych projektów ideowych) utworów jest, przede wszystkim, obarczenie odpowiedzialnością za wszystko, co doznajemy jako ludzie nas samych. Jeśli bowiem odczytamy światłość jako metaforę świata idealnego, czy boskiego – ów ostatni nie stanowi czynnika interwencyjnego – możnego nam –na przykład – pomóc rozwiązać nasze ludzkie, ziemskie problemy. Jesteśmy jako rodzaj ludzki pozostawieni samym sobie.
Jednakże - w przenośni tej - zawarta jest także nadzieja, że światłość – pozwalająca żyć i działać – nie odmawia siebie nikomu: w tym, ludziom zachłannym, złodziejom, psychopatom, pasożytom; przez co trudno zaistnieć komukolwiek, lub jakiejkolwiek idei, religii, „sprawie” jako jedynej, słusznej, moralnej, poprawnej itd.
Trudno nie zauważyć, że każdemu człowiekowi dane jest szczęście w odpowiedniej chwili – i jest to stan, w której objęci jesteśmy obiektywną „światłością”, dającej nam chwile poczucia spełnienia. Dotyczący to oczywiście także amatorów audiofilów. Odnieśmy treści filozoficzne do praktyki audiofilskiej. Jeśli korzystamy z oferty szczęścia rozsądnie, od czasu do czasu, doznamy małych ekstaz, zakładając także, że słuchamy względnie dobrze dobranego i ustawionego sprzętu. Ważne jest jednak, żeby wiedzieć kiedy wyłączyć wzmacniacz i zająć się innymi, ważnymi sprawami.
Pewien kolega, którego poznałem na konferencji (zupełnie nie związanej z tematem „stereo”) poniekąd człowiek rozsądny i racjonalny, powiedział mi, że zawsze uważał, że ma dobry sprzęt do czasu, gdy znajomy – w zasadzie mocno sfiksowany na punkcie sprzętu –zademonstrował mu monobloków w klasie A. Podobno wzmacniacze nagrzewały się tak intensywnie, że trzeba było wyłączyć kaloryfer, by nie zdejmować swetra; ale po godzinie – jak to się mówi, na krystalicznej, pięknie poukładanej scenie, słychać już było „same instrumenty”, i "nic więcej." Gdy wrócił do domu, kolega ów załączył swoją integrę (bodajże niższy-średni model NAD), wrzucił płytę na tackę, by po kilku chwilach doświadczyć przykrego wrażenia: „jakby mi ktoś zapchał głośniki szmatami.” Ale człowiek inteligentny nie ulega podejrzanym rozczarowaniom tak szybko. Jako miłośnik sztuk pięknych, nie zatracający się w chwilowych powabach i sugestiach, może podświadomie, zdawał sobie sprawę, że rzeczy, w tym emocje, rzeczy przeżywane w głowie – może pod wpływem domyślnej „światłości” Davida Byrne’a i Joni Mitchell, wracają do normy jeśli pozwolimy tejże światłości spokojnie działać, jak natura chciała.
Po kilku dniach wstrzemięźliwości, wszystko doszło do normy, mały wzmacniacz zagrał tak jak od tego od niego oczekiwano, a więc wypełniając swoje codzienne zadanie bardzo dobrze. Nie wykluczone, że sprawdzony NAD – użytkowany rozumnie – doskonale pełni swoją funkcję do dnia dzisiejszego.
Sądzę, że zawierzając swój los trendom, modom, stosownych do kondycji ekonomicznej ludzkości 21wieku, nie powinniśmy zatracać pamięci o dobrych sprawdzonych metodach radzenia sobie z podstawowymi problemami naszej egzystencji. Gdy objawy przywiązywania wagi do sprzętu stają się niepokojąco uciążliwe dla nas i dla naszych bliskich, najlepszym rozwiązaniem jest jednak wstrzemięźliwość, a więc jakaś forma postu. Nie sądzę , żeby metoda miała jakieś szczególne kultowo-religijne znaczenie. Post jest zbawiennym środkiem w wewnętrznej polityce zasady rozkoszy. Nasi rodzice, dziadkowie i przodkowie mieli dość przytomności – nie zwichrowanej wariackim przemysłem konsumenckim – by przekonać się, że odrobina wstrzemięźliwości ratuje duszę, a konkretniej, cenną pogodę ducha. Ratuje relacje, w tym nasze relacje z sobą samym, i nakazuje pozwala pamiętać, że za uleganie sugestii odpowiadamy tylko my, nawet jeśli rzeczywistość – mówiąca do nas hałaśliwymi mediami; środowisko społeczne, moralność właściwa systemowi – niemal nakazują nam robić to, co kiedyś uważano za szkodliwe i wręcz niemoralne.
Konkluzja jednak jest optymistyczna. Odpowiadając sobie na pytanie dlaczego nie będziemy nigdy w pełni zadowoleni ze sprzętu, dajemy jednocześnie sobie szanse na doznawania odnawialnej satysfakcji ze słuchania muzyki w domu. Musimy jednak spełnić warunki – może, przede wszystkim – odważyć się zauważyć zasady, które obowiązują wszystkich, bezdyskusyjnie.