Dziś robimy sobie dzień z The Cure. Wszystkie płyty CD kupiłem w Biedronce. Leżały pomiędzy brokułami i burakami. 😉
Z zespołem The Cure mam dla Was pewną historię.
Zapraszam do przeczytania.
Historia z The Cure
Był to rok bodajże 1993. Wakacje i wyjazd na kolonie do Jastrzębiej Góry. Byłem tam z kolegą Tomkiem, o którym kilka razy wspominałem w wątku pt. "Wybitne Udane Metalowe Albumy". To ten kolega od "znikających" łyżeczek od jogurtów.
To były zorganizowane kolonie, a właściwie taki trochę obóz harcerski, ale bez mundurów. Tylko menażki i manierki. Stroje cywilne.
Pewnego dnia odbył się "konkurs". Świeciło słońce, wszyscy zebrali się na boisku asfaltowym, a właściwie siedzieli wokół tego boiska. Puszczano muzykę i losowało się karteczki. Zagadki, kalambury - coś w ten deseń. Na przykład Tomek wylosował karteczkę i na początku nie wiedział jak to coś pokazać.
No i ten nasz Tomuś zrobił coś co spowodowało śmiech starszych dziewczyn, a jak się domyślacie obóz był dla dzieci i młodzieży szkolnej czyli klasy 4-8.
Nasz "aktor" myślał o swoim kalamburze przez jakieś 20 sekund. Na początku zacząć palcami naciągać na zewnątrz powieki, tak jakby udawał osobę skośnooką. Ale cisza. Ktoś tam krzyknął "Chińczyk", "Japończyk". Ale nie - to nie to hasło. Znowu kolejne 20 s na namyślenie się i nagle wszedł głębiej na sam środek boiska i zaczął udawać akt męskiej masturbacji, ale w sposób bardzo widowiskowy, czyli tak jakby jego członek miał jeden metr długości i ponad 10 cm (fi 100) średnicy. Nastąpiła chwila ciszy, brak reakcji publiczności. Tomek załamany zaczął obracać się tak, żeby widzowie otaczający go z każdej strony dokładnie wszystko widzieli.
Nagle jakaś starsza dziewczyna krzyknęła "Sztywny Pal Azji!". Tomek odetchnął z ulgą. Tak, to było to hasło.
I przyszła pora na mnie. U mnie było łatwiej. Wylosowałem hasło "Zatańczyć do piosenki". Puścili utwór z boomboxa. "Friday I'm in love" The Cure. Ubrany byłem - pamiętam to bardzo dokładnie - w długie niebieskie spodnie z czerwonymi kieszeniami na obu bokach ud. Te spodnie przywiozła mi ciocia z RFN (siostra babci). Do tego t-shirt koloru czerwonego, ale bardzo długi. Koszulka wystawała na zewnątrz i sięgała mi do połowy uda. Dziwnie się z tym czułem, ale tak wtedy się chodziło.
I zacząłem. Miałem problem, bo tancerzem jestem kiepskim. Kiwałem się na boki. Po chwili jakieś dwie starsze dziewczyny wstały i gdzieś tam w rogu zaczęły tańczyć. Kręciły się zwinnie i dość zgrabnie dookoła, podnosiły ręce. I to mnie uratowało, bo zacząłem powtarzać ich taneczny układ. Trzy minuty minęły. Zadanie wykonane. Nawet dostałem oklaski. Przełamałem wtedy pierwsze lody, bo nigdy wcześniej nie tańczyłem przed tak dużą publicznością, która skupiała swój wzrok tylko na mnie! Peszyło mnie to, ale udało się. Wygrałem wtedy z demonami.
Taka to była moja historia z The Cure.
***
Piękna dziś pogoda, to pewnie pojedziemy na działkę odwiedzić moich rodziców. Piękne miejsce o podnóża Góry Ślęży, czyli jakieś 42 km od Wrocławia. Może kiedyś zamieszkam tam na stałe, "zaszyję się" i... Będę pisał. 😉