Pytanie, co jest punktem odniesienia przy ocenie jakości brzmienia sprzętu hi-fi, należy do żelaznego repertuaru forów i czasopism. Na ogół załatwia się sprawę politycznie poprawnym stwierdzeniem, ze dźwiękiem odniesienia danego delikwenta jest brzmienie muzyki na żywo, co ma tę zaletę, ze niezawodnie zamyka twarz opozycji. Nikt nie chce być uznany za audiofila-sprzętowca, który słucha tylko sprzętu, a na koncerty to już ani-ani.
Ja jednak ośmielę się sprzeciwić panującemu trendowi: uważam, ze dla kogoś, kto wypowiada się na temat brzmienia sprzętu, równie ważne jak słuchanie muzyki na żywo, jest znajomość brzmienia urządzeń, które można by uznać za sprzęt odniesienia. Rzecz w tym, że muzyka odtwarzana w domu za pomocą domowej elektroniki i tak odbiega znacznie od tego, co można usłyszeć na sali koncertowej - to po pierwsze. Po drugie, sala sali nierówna, na co rzadko zwraca się uwagę. Po trzecie, wykonawca są różni, w dodatku część ich już nie żyje, i zawsze będzie kłopot, jak porównać wymarłą orkiestrę pod nieżywym Karajanem, do innej orkiestry pod żywym Kaspszykiem. Po czwarte zaś, nie każda muzyka poddaje się kryterium wykonania na żywo, o czym też już mówiono do znudzenia.
Tak więc, oceniając brzmienie jakiegoś urządzenia, warto móc ocenić je nie w wartościach bezwzględnych, poprzez porównanie, jak powinno to ewentualnie w sprzyjających warunkach zabrzmieć na żywo, ale też przez porównanie, jak zabrzmi w zestawieniu z jakimś urządzeniem, które w miarę zgodnie jest uważane za referencyjne. I nie chodzi tu zaraz o recenzje do czasopism, tylko zwykłe stwierdzenie, ze coś jest cacy, a coś jest be. Nie pomogą argumenty, że ważne jest, co się komuś podoba (używane również przez zawodowych recenzentów), bo podobać się może cokolwiek komukolwiek, ale nic z tego nie wynika. Jak więc jest z tymi referencyjnymi urządzeniami?
Kombinując nad tym felietonem próbowałem ułożyć sobie listę takich marek czy konkretnych klocków, ale szło mi to ciężko, zwłaszcza gdy przyszło uwzględnić element dostępności w Polsce. Spójrzmy na przykład na popularną ostatnio klasę urządzeń, jaką są wzmacniacze lampowe. Obecnie można kupić lampowce mnóstwa marek, począwszy od hi-endu a skończywszy na Mancie z supermarketu, i 90% z nich pochodzić będzie z Chin. Dyskutuje się o nich ciągle, padają oceny bardzo skrajne. Jak można ocenić lampiaka nowej, nieznanej marki? Najlepiej porównać go z marką uznaną. I z tym jest kłopot. Conrad-Johnson, Audio Research, Sonic Frontiers, Audio Note (Kondo) – to chyba w skrócie lista marek, z którymi warto porównywać nowe wynalazki, jeśli chce się wiedzieć, kto jest dobry, kto zaś tylko udaje. Można dodać jeszcze Hovlanda i coś z Anglików (EAR?). Spośród wymienionych, C-J jest w Polsce praktycznie nieznany, Sonic Frontiers dawno upadła, Hovland nigdy nie był sprzedawany, to samo EAR. Pozostaje połowa marek, z czego hi-endowy sprzęt Kondo jest mało popularny ze względu na swoją cenę (nie mówię tu o AN-UK, bo to całkiem inne urządzenia). Pozostaje jeszcze AR, od niedawna znowu w Polsce, i mam nadzieję, że już z nami zostanie. No i teraz pytanie, jak wielu z nas miało możliwość słuchania w dobrych warunkach, umożliwiających porównania, większej ilości klocków wymienionych legendarnych producentów?
Nieco łatwiej jest ze wzmacniaczami tranzystorowymi: kiedy mowa o tranzystorach, wyznaczających poziom odniesienia, zazwyczaj na myśl przychodzi Mark Levinson, Krell i Pass, ewentualnie, dla amatorów marki, McIntosh. Wszystkie do nabycia i stosunkowo łatwego posłuchania w Polsce. Można dyskutować, czy dawny Krell, ML czy małe piecyki Passa nie przewyższały aby obecnej produkcji, ale to jest przynajmniej dyskusja o konkretnym, wysokim poziomie, nie zaś rozpatrywanie wyższości zupy Knorra nad analogicznym wyrobem Amino.
I tak dalej. Można rozpatrywać po kolei grupy sprzętu: źródła cyfrowe (kiedyś wystarczyło powiedzieć „Wadia!”, a obecnie? Kto słuchał dłużej Zandena czy Reimyo?), gramofony (tutaj ścisła czołówka rysuje się wyraźnie i jest w Polsce osiągalna, można mówić ewentualnie o preferencjach), no i zestawy głośnikowe (tu za to kompletny misz-masz), jednak ogólna sytuacja zarysowuje się wyraźnie i nie jest szczególnie optymistyczna. Coroczne wystawy nie załatwiają sprawy, każdy wie, jak brzmi muzyka na takich imprezach. Może niektórzy popukają się w głowę, ale przydałyby się nam, audiofilom, swego rodzaju warsztaty odsłuchowe, na których przypomnielibyśmy sobie, jak brzmi muzyka odtwarzana przez sprzęt marek światowej klasy. Będę myślał, jak coś takiego zorganizować.
Alek Rachwald