System audio to nie tylko urządzenia, które (jak się popularnie mówi) „grają”. Różne są poglądy na temat wpływu poszczególnych elementów systemu na ostateczny dźwięk. Opinie zmieniają się zależnie od osobistych doświadczeń, od zawodowego przygotowania i wreszcie od preferencji dotyczących brzmienia. Jednak niezależnie od tego, czy ktoś sądzi, iż za większość efektu odpowiadają kolumny, czy też jest zwolennikiem „teorii źródła” (zgodnie z poglądami Ivora Tiefenbruna), czy może uważa, że bez dobrego zasilania nie ma życia w kosmosie, to na pewno zgodzi się, że akustyka pomieszczenia należy do zagadnień kluczowych przy słuchaniu muzyki w domu. Jest to jednocześnie kwestia z wielu powodów zaniedbywana.
Przypuszczam, że głównym powodem, dla którego wielu melomanów woli kupić nowy wzmacniacz, niż zmierzyć odbicia w swoim pokoju, jest fakt, że łatwiej o wzmacniacz niż o nowy pokój. W praktyce domowej niezmiernie rzadko ma się do czynienia z dedykowanym pomieszczeniem specjalnie przystosowanym do słuchania muzyki. Prawie zawsze system audio stoi w pokoju tak zwanym dziennym, często dzielonym z resztą rodziny, która ma zupełnie inne zainteresowania. Ustawienie wzmacniacza z parą zwykle dość dużych kolumn okupione jest często licznymi przysięgami („to już ostatnie!”), koncesjami w innych dziedzinach życia („dobrze, ale zapomnij o nowych zębach”) czy nawet przejściowym ochłodzeniem tak zwanych stosunków. I teraz wyobraźmy sobie, że korzystając z chwilowego ataku dobrego serca u naszego ulubionego partnera wsadziliśmy już do salonu parę kolumn z serii Utopia, plus ważący 50 kilo wzmacniacz oraz dajmy na to gramofon. Czy w tej sytuacji będziemy starali się żyłować sytuację do maksimum, ciągnąc to dobre serducho jak rumuńską gumę do majtek, ryzykując nieuchronne pęknięcie? Chyba nie. Dlatego nawet jeśli efekt brzmieniowy wciąż nie będzie w pełni satysfakcjonujący, większość melomanów-audiofili raczej będzie kombinować w ramach tego, co już osiągnęło, niż zdecyduje się na działanie radykalne wzorniczo, jakim jest pełna adaptacja akustyczna. Stąd niekoniecznie zasłużona kariera podstawek pod wszystko, butikowych kabli („kochanie, nie zgadniesz, jakie to było tanie” - ha, ha, akurat!) i podobnych dodatków, które powinny służyć raczej do osiągania minimalnych, końcowych korekt, a nie do dźwigania systemu na nowy poziom estetyki brzmienia. Zdarza się nawet, że im bardziej wywalone w kosmos okablowanie, tym bardziej zaniedbana akustyka pokoju.
Niestety przyjęło się jakoś, że korygowanie akustyki pomieszczenia to zwykle sprawa z tych grubszych. Dobre wyniki uzyskiwali koledzy audiofile budujący swoje pokoje odsłuchowe niemal od zera, z akustyką wpisaną niejako w kosztorys. Taki pokój zwykle wygląda też dość przyzwoicie, nie budząc skojarzeń ze składem desek czy studiem nagraniowym. Da się w nim żyć, można w nim też wypić kawę bez przykrości. Niestety, kieszeń to odczuwa. Poza tym, jak się rzekło, mało kto ma wolny pokój do dyspozycji. Jednak nie wszystko jest stracone.
Otóż typowy pokój wcale niekoniecznie jest złym pomieszczeniem do słuchania muzyki. Takie obiekty jak półki z książkami, płyty, fotele, kanapy i zasłony powodują akustyczne oswojenie pomieszczenia, często pozwalając uzyskać w rezultacie całkiem przyzwoite brzmienie. Że nie jest to sala koncertowa? Owszem, ale mimo to muzykę z życiem codziennym jakoś da się pogodzić w jednym mieszkaniu. Wielu z nas się o tym przekonało. Jednak oczywiście efekt nigdy nie będzie doskonały. Wystrój pomieszczenia nie będzie symetryczny, gdzieś pozostaną gołe ściany, tam coś nie tak zagra, ówdzie coś zabuczy. Wciąż chciałoby się coś poprawić, może nawet zmienić trochę wystrój, żeby jednak zabrzmiało bliżej ideału. Sam znalazłem się w takiej sytuacji. Mój pokój odsłuchowy może uchodzić za całkiem niezły pokój do wszystkiego: 25 metrów, dużo książek (cała ściana za kolumnami), dość dobre proporcje, poprzecznie belkowany sufit - to wszystko powoduje, że akustyka pomieszczenia jest znośna. Dodajemy dywan przed kolumnami i jazda. Można słuchać. Jednak nigdy nie udawało mi się uzyskać w nim tak precyzyjnej stereofonii, jaką mieli niektórzy koledzy z profesjonalnie przygotowanymi pomieszczeniami. Dlatego gdy zaproponowano mi przetestowanie paneli akustycznych Wood Equalizer, postanowiłem spróbować. Najwyżej się nie uda, ale ja zawsze byłem ciekaw, czy da się z mojego pokoju wycisnąć lepsze brzmienie. Pole do poprawy w każdym razie było, a to najważniejsze.
Na czym polegał problem do opanowania? Otóż moje pomieszczenie jest częściowo otwarte, a przy tym niesymetrycznie, akurat na wysokości głośników. Po jednej stronie kolumn znajduje się boczna ściana z oknem, a po drugiej częściowo otwarte pomieszczenie, wyjście na schody itd. Aby w tych warunkach uzyskać stabilną scenę stereo, musiałem ustawiać kolumny również lekko niesymetrycznie, w dodatku ustawienie musiałem i tak mocno korygować za każdym razem, gdy dostawałem do testu nowe głośniki. Trudno w tych warunkach uzyskać przyzwoitą powtarzalność dźwięku. Gdyby udało mi się zasymulować obecność odpowiednich akustycznie ścian umieszczonych w jednakowej odległości od głośników, problem – wydawało mi się – powinien być rozwiązany. No dobrze, ale dlaczego uznałem, że w tym celu można użyć paneli Wood Equalizer?
Otóż są to urządzenia zaprojektowane bardzo dowcipnie. Łączą mianowicie funkcję ustroju tłumiącego i rozpraszającego w jednym prostym module, który w dodatku ma niemałe zalety estetyczne. Pojedynczy panel ma wymiary 50x50 cm, plus kilka centymetrów na grubość akustycznej pianki i da się go zamocować na każdej płaskiej powierzchni. Panele oczywiście można łączyć w większe powierzchnie, umieszczać na ścianach i suficie, słowem jest to rozwiązanie bardzo elastyczne. W przeciwieństwie do stosowanych czasem w domach gąbek (piramidki itd.) panel Wood Equalizer częściowo tłumi fale dźwiękowe, ale częściowo je odbija i rozprasza. Jest to duża różnica w porównaniu z gąbkami piramidowymi, które nie dość, że kontrowersyjnie wyglądają, to jeszcze ich skutek ogranicza się do stłumienia wysokich tonów. Natomiast drewniano-piankowe panele owszem, tłumią, ale mają również zapobiec „zduszeniu” dźwięku w pomieszczeniu odsłuchowym, a ich poręczne rozmiary mają pozwolić dostosować ich powierzchnię i rozmieszczenie do potrzeb danego pokoju. Pozwalają też pogodzić adaptacje akustyczną z urządzeniem wnętrza, co w pomieszczeniu bądź co bądź mieszkalnym jest cechą istotną. Nie można zapominać o czynniku zwanym Wife Acceptance Factor (WAF, albo PAF, bo gdzie jest powiedziane, że audiofil to koniecznie mężczyzna?).
Po obejrzeniu pomieszczenia z przedstawicielem producenta doszliśmy do wniosku, że potrzebna będzie pewna ilość paneli na boczne ściany, najlepiej zamocowana na większych płytach, wskazana też będzie pewna ich liczba na sufit i na ścianę tylną. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że potrzebne będą 22 standardowe panele. (Oprócz tych standardowych, firma oferuje również panele przeznaczone na narożniki, okrągłe oraz o innych proporcjach tłumienie-odbicie). Warto przy okazji wspomnieć, że kolor dobiera się do pomieszczenia – w tym przypadku był to jasny dąb. Panele przybyły w pudłach mieszczących po 6 sztuk. W tym momencie skończyła się teoria, trzeba było ostatecznie przeprosić się z calówką, a potem wybrać się do sklepu budowlanego. Wróciłem z dwoma płytami 1,2 na 1,5 metra. Na każdej z nich umieściłem po 6 paneli (panele mogą być montowane z odstępem pomiędzy nimi, nie muszą koniecznie przylegać bokami). Korzystając z dostarczonych przez producenta pasków velcro i kleju, a także z użyciem zszywacza tapicerskiego i paru niezbędnych przekleństw udało mi się w ciągu godziny zmontować całość. Przy okazji przekonałem się, że sklejka sklejce nierówna i że na przykład płyty o grubości 4 mm są zdecydowanie za wiotkie do takich instalacji. Ja kupiłem 6-milimetrowe i to jest minimalna grubość do tego celu. W każdym razie pierwsza część pracy była wykonana. Musiałem jeszcze wymyślić, jak panele zamocować na suficie. Najprościej byłoby przykleić je na rzepy tak samo, jak do płyt bocznych. Jednak chciałem mieć możliwość szybkiego demontażu, w związku z czym zamocowałem je do sufitu na wcisk za pośrednictwem paru listew, również kupionych w pobliskiej budowlance. Kwadrans zgrzytania piłą i wszystko było gotowe. Dzieło zwieńczyło artystyczne umieszczenie dwóch paneli na tylnej ścianie.
W efekcie tych wszystkich robót miałem dwie nowe ściany po bokach systemu audio, wykonane z materiału częściowo pochłaniającego, a częściowo rozbijającego fale, a także trochę tego samego na suficie w zasięgu pierwszych odbić i co nieco na ścianie tylnej. Teraz starannie od nowa ustawiłem system grający, przesuwając część mebli i umieszczając kolumny w idealnie równej odległości od paneli akustycznych. Wszystko było gotowe, mogłem włączyć muzykę.
Proszę Państwa, w chwili gdy to piszę, muzyka gra już od dwóch tygodni od momentu, gdy zainstalowałem panele. Mogę już jednoznacznie wypowiedzieć się na temat ich wpływu tym bardziej, że okazał się wyraźny od pierwszego dnia. Zainstalowane panele spełniły swoją rolę, jaką było (przypominam) uporządkowanie sceny stereofonicznej w moim pomieszczeniu. Odniosłem też wrażenie nieco większej bezpośredniości brzmienia. Jednocześnie (i to jest bardzo ważne) nie spowodowałem w ten sposób przetłumienia dźwięku, nie zaobserwowałem ubytków w wysokich tonach, nie było też z drugiej strony podbicia jakiegoś podzakresu. Wpływ był w mojej opinii wyłącznie korzystny.
Bezpośredni efekt założenia paneli trochę mnie nawet zaskoczył. Owszem, uzyskałem to, o co mi chodziło, czyli równiutką, czytelną scenę przy równo ustawionych kolumnach. Ale dodatkowym efektem jest, że od tej chwili każde przesunięcie głośnika o centymetr czy dwa zmienia wyraźnie położenie źródeł pozornych na scenie. Wcześniej ten efekt był słabszy, widocznie maskowała go asymetria ścian bocznych. Innymi słowy, efekt pomieszczenia był silniejszy od efektu ustawienia głośników. Teraz to się zmieniło i jestem pewnie, że ułatwi mi to znacznie ocenianie kolumn głośnikowych w testach. Poza tym nic się nie zmieniło. Jak już napisałem, stosunkowo niewielka liczba paneli nie zmieniła balansu tonalnego mego pokoju, który uważałem za optymalny. Pod tym względem wszystko jest w porządku. Natomiast inne aspekty poprawiły się wyraźnie i to było warte włożonego wysiłku.
Panele Wood Equalizer są nie tylko skutecznym ustrojem akustycznym, są również ustrojem bardzo wygodnym. Ich kompaktowe kształty ułatwiają budowanie z nich różnorodnych konstrukcji, w zależności od pomieszczenia i wymagań klienta. Są też estetyczne i mogę wspomnieć, że nikt z gości nie skrytykował wyglądu tych nowych mebli. Oczywiście nie każdy living room ma miejsce na nowe ściany częściowo zasłaniające okno. Dlatego umieściłem panele na płytach sklejki. Te, które umocowałem na suficie, pozostają na stałe, natomiast te boczne mogę w każdej chwili wynieść w całości do sąsiedniego pomieszczenia i przynieść z powrotem, gdy będę planował kolejny test sprzętu audio. Mogę je też odpiąć (montaż na velcro) i skonfigurować w inny sposób. To też wygodna cecha tych nietypowych akustycznych ustrojów. Sądzę, że pomogą wielu audiofilom, którzy myślą o korekcie akustyki pomieszczenia, ale nie chcą rewolucji w domu. Można dokonać tego małym wysiłkiem, kosztem porównywalnym z zakupem lepszego interkonektu i z niedużymi stratami w sferze społecznej - bo domowy esteta nie powinien tutaj wybrzydzać. A jeśli ktoś zapragnie dokonać większej adaptacji, to panele Wood Equalizer również się do tego nadadzą, czego dowodem jest ich stosowanie w studiach nagraniowych.
Alek Rachwald
Dane techniczne:
Producent: www.woodequalizer.com
Cena: 140 zł/szt
Współczynnik pochłaniania dźwięku (a): 0,55
Współczynnik redukcji szumu (NRC): 0,70
Wymiary: 50x50x4,5 cm