Bydgoskiej manufaktury kablarskiej Albedo czytelnikom naszego forum przedstawiać nie muszę. W końcu prawie 15 lat na rynku (firma istnieje od 1997r.) pozwoliło jej zdobyć odpowiednia renomę i liczne grono zadowolonych Klientów. Powoli, acz systematycznie rozszerzając ofertę Pan Grzegorz Gierszewski konsekwentnie trzyma się obranych na samym początku działalności idei. Po pierwsze Albedo sami wytwarzają srebrne przewodniki i sami projektują swoje przewody, a po drugie zwiększają liczbę modeli jedynie o produkty, do których są w 100% przekonani. Nie ma mowy o rebrandingu, używaniu kabelków oferowanych przez OEMowych producentów.
Ostatni kontakt z produktami Albedo miałem niemalże pięć lat temu, przy okazji odsłuchów praktycznie całej oferty kabli głośnikowych (od Air 1 do topowego wtenczas Monolitha) i łączówki Flat-Gold. Z głośnikowych „podszedł” mi wtedy jedynie Monoith a Płaski-złoty zamulił i uśpił. Po starym systemie pozostało wspomnienie a i Pan Grzegorz z tego co wiem udoskonalił swoje konstrukcje. Tym razem zamiast głośnikowców postanowiłem rzucić uchem na interkonekty, ze szczególnym naciskiem na nowości. I właśnie powyższe kryteria spełnia Geo będący nowością, której nawet jeszcze nie ma na stronie (przebudowywanej), a którą można było zobaczyć na tegorocznym audio Show. Pakowany jest w zgrabną i poręczną kartonową skrzyneczko - teczkę ozdobioną firmowymi emblematami. Nie dość, że takie rozwiązanie jest praktyczne to i ekolodzy nie maja powodów do narzekania. Burgund kartonu przypomniał mi jesienny weekend w Toscanii - w podobne pudełka pakują wina w istniejącej od 1934r. we Florencji Enotece Bonatti. Wspomnienia miłe, więc miałem nadzieję, że i kable nie rozczarują. Same interkonekty ze względu na swoją wiotkość są niezwykle wygodne w aplikacji a swoja wagę zawdzięczają głównie zadziwiająco masywnym, ciężkim i budzącym zaufanie wtykom XLR.
Jak to w przypadku Albedo bywa materiałem, z jakiego wykonano przewód jest wysokiej jakości srebro. Wspomniana przed chwilą wiotkość Geo jest pochodną jego budowy. Jest to skrętka przewodników o przekroju prostokątnym zabezpieczona przewodem silikonowym z zewnętrzną otuliną koloru grafitowego. Wersja RCA konfekcjonowana jest wtykami o zmniejszonej rezystancji, dzięki pokryciu ich grubą warstwą srebra, lub wtykami rodowanymi z miedzi berylowej. W wersji XLR wtyki są rodowane i lutowane cyną z dodatkiem srebra.
Zgodnie z zaleceniem producenta przez pierwsze pięćdziesiąt godzin starałem się nie zwracać uwagi na dźwięki dobiegające z mojego systemu po wpięciu testowanej pary. Jednak staranie się to jedno a ciekawość to drugie. Prawdopodobnie, jeśli usłyszałbym coś niepokojącego, bądź nieadekwatnego do „sugerowanej ceny detalicznej” zastosowałbym się do wytycznych i zostawił system na co najmniej dwie – trzy doby w spokoju. Jednak już od pierwszego strzału Geo zaczynały roztaczać swój urok. Wpływ srebrnych łączówek na system można było porównać do przewietrzenia pokoju mroźnym, nocnym powietrzem po powrocie z weekendowego wyjazdu. Dźwięk stał się żywszy, bardziej czytelny a scena zyskała na szerokości i głębokości. Dodatkowo „otworzyła się” w stronę słuchacza a dźwięki nie zwracały uwagi na takie duperele jak kolumny, tylko dobiegały z precyzyjnie określonych przez realizatora miejsc. W pierwszej chwili można było odnieść wrażenie, że otrzymuje się namiastkę iście hollywoodzkiego rozmachu. Całe szczęście bydgoskie przewody nie idą tak daleko i udaje im się zatrzymać tuż przed granicą, za którą kończy się europejska powściągliwość a zaczyna amerykańskie rozpasanie. Nawet na ścieżkach dźwiękowych autorstwa Hansa Zimmera („The Rock”, ”Gladiator”, „Pearl Harbor”) został zachowany umiar i choć powyższe albumy zabrzmiały spektakularnie i pompatycznie, to jednak pierwsze skrzypce grał realizm i zdrowy rozsądek.
Na solidnym, basowym fundamencie budowany był porywający spektakl potrafiący skutecznie odkurzyć membrany głośników. Stopniowanie napięcia w „Rocket Away” („The Rock”) było płynne i prowadzone zgodnie z fabułą filmu, jednak pełnię możliwości łączówek można było usłyszeć na „The Battle” z „Gladiatora”. Na tym utworze poległ stereotyp o odchudzonym dźwięku srebra. Było diabelnie szybko, pomimo dużego składu, czytelnie i niesamowicie dynamicznie. I to właśnie dynamika zasługiwała na bardzo wysoką ocenę. Po prostu Albedo w takich klimatach czuły się jak ryba w wodzie i nie mam tu na myśli jakichś szprotek, czy nawet tuńczyków, lecz dzięki swojej niesamowitej zwinności i diabelnej sile siejące postrach rekiny.
Zmieniając muzykę na bardziej wysublimowany repertuar sięgnąłem po album „Beauty of the Baroque” Danielle de Niese. „Thy hand,Belinda...When I am laid in earth” zabrzmiało finezyjnie i refleksyjnie. Głos tej australiskiego pochodzenia sopranistki potrafi na niektórych systemach brzmieć szkliście i nieprzyjemnie. Albedo pomimo wysunięcia wokalistki przed linię głośników i odpowiedniego jej oświetlenia najwyższe partie prezentowały z krystaliczną czystością. Wyraźnie słyszalna była też wymiana lamp w moim Ayonie z JAN Philips 5687WB na Tung-Sol’e z 1958r. Priorytetem stała się barwa a faworyzowany do tej pory kontur cofnął się o pół kroku. Nie było mowy o jakimś, nawet najmniejszym rozmyciu, bądź pogorszeniu precyzji, ale barwy zyskały na soczystości i wreszcie było słychać, że w torze znajduje się lampa. Powyższe zmiany Geo zaprezentował natychmiast, podając je bezceremonialnie na srebrnej tacy.
A jak z kiepsko nagranym materiałem? Powiem tak. Było akceptowalnie. Przykładowo „Przedmieścia” Wilków, nawet z ostatniego remastera brzmiały w 1/3 kiepsko, lub jak kto woli w 2/3 znośnie. Po prostu koszmarnie cykających blach w „Moja "Baby"” nic nie było w stanie uratować. Wystarczyło jednak sięgnąć po koncertowy „Acousticus Rockus” z tym samym utworem, by usłyszeć zupełnie inną jakość. Trzeba było by mieć całkowity niedowład dolnych kończyn, żeby przy tym kawałku chociaż nie przytupywać. Geo fenomenalnie na tym albumie śledził parte gitary basowej, która brzmiała z niesamowitym drivem, dynamiką i wypełnieniem. To nie były same krawędzie, początek i koniec, czuć było soczyste, krwiste basowe mięcho mieniące się tysiącem barw. Również cięższe gatunki na bydgoskim srebrze dawały radę. „Moonlight Waltz” Theatres des Vampires nie pozostawiał złudzeń i jasno dawał do zrozumienia, że demoniczna kapela udaje, że straszy słuchaczy (utwory „Black Madonna” i „The Gates Of Hades”) a słuchacze udają, że się boją. Jednak było to tylko przygrywką do tego, co miało nastąpić chwilę później. „Audiofilski” Megadeth jakoś ostatnio mi się przejadł, więc powoli odkurzam nagrania ze swojej młodości. Tankard „The Meaning Of Life” nie pozostawia złudzeń. Było prosto, szybko, siermiężnie i ostro. W dodatku teoretycznie po angielsku, ale z uroczym niemiecki akcentem. W sumie jakby Scorpionsów puścić dwa razy szybciej to efekt powinien być podobny. O dziwo jakoś nie przeszkadzało mi to, że scena miała głębokość kałuży po piętnastominutowej mżawce, a ze ściany łomotu tworzonego przez gitary i perkusję jedynie wokal solisty potrafił raz na jakiś czas wysunąć się przed linię głośników. Grunt, że nie został złagodzony thrashowy charakter tej muzyki. Ponad dwadzieścia lat temu Tankard brzmiał kiepsko i to się nie zmieniło. Dzięki Bogu, choć mocno wątpię, aby akurat w tym przypadku była to Jego zasługa, nie zmieniła się też frajda, jaką dał mi odsłuch. Po kilkudziesięciu minutach takiego surowego do bólu łomotu byłem pewny, że jeśli nowość z oferty Albedo poradziła sobie z takim materiałem, a poradziła sobie wyśmienicie, to sprawdzi się na wszystkim innym.
Albedo Geo to świetnie wykonane, doskonale się prezentujące i jeszcze lepiej grające, a przy tym rozsądnie wycenione interkonekty. Nic nie maskują i niczego nie upiększają, jednak nie piętnują błędów realizatorskich i miałkości przesyłanego przez nich materiału. Po prostu robią to, co do nich należy i robią to bardzo dobrze, osąd pozostawiając słuchaczowi. Jeśli miałbym szukać dla nich partnera wśród głośnikowców, to oprócz wyrobów matczynej manufaktury, na które powinienem ponownie rzucić uchem, pierwsze kroki skierowałbym do produktów jeszcze mało u nas popularnego LessLossa, bądź idąc wyżej korciłoby mnie zestawienie z Neotechami Formosa. Drogo? Na pewno nie tanio, ale polecam sprawdzić jak te srebrne łączówki zagrają w zdecydowanie droższym od nich samych towarzystwie.
Tekst i zdjęcia Marcin Olszewski
Producent: Albedo
Cena:
- RCA: 50cm – 1200 zł, 75 cm – 1600 zł, 100 cm – 2000 zł, 150 cm – 2400 zł
- XLR: 75 cm – 1950 zł, 100cm – 2350 zł, 150 cm – 2750 zł
System wykorzystany w teście:
CD/DAC: Ayon 07s
Odtwarzacze plików: LG DP-1W; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center 17; netbook Samsung NC10 + JRiver Media Jukebox 14
Wzmacniacz: Hegel H-100
Kolumny: A.R.T. Moderne 6; Xavian XN Piccola
IC RCA: Antipodes Audio Katipo; LessLoss Anchorwave
XLR: Sevenrods ROD2; LessLoss Anchorwave; Albedo Geo
IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye
Kable USB: Wireworld Ultraviolet; Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
Kable głośnikowe: Harmonix CS-120; LessLoss Anchorwave
Kable zasilające: GigaWatt LC-1mk2; LessLoss DFPC Signature
Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2