Za każdym liczącym się wyrobem hi-fi stoi jego twórca. Kiedyś było to sprawą oczywistą, a nazwiska projektantów najlepszych gratów z naszej dziedziny były sławne i na stałe przypisane do ich projektów. Przypominam tę sprawę, bo mniej więcej od lat 90. na rynku zaczęło pojawiać się coraz więcej drogich produktów hi-fi zupełnie anonimowych, projektowanych i produkowanych poza tradycyjnymi rejonami hajfajowej wytwórczości i na rynku zrobił się bałagan. Przynajmniej ideowy. Zatem do dwudziestu przynajmniej lat związek twórca – jego dzieło w branży hi-fi stał się mniej oczywisty i być może z czasem zostanie zupełnie zapomniany. Nastąpi to najpóźniej wtedy, gdy komputery będą projektować i samodzielnie wytwarzać nasze wzmacniacze, a także dostarczać je do naszych domów autonomicznymi samochodami firmy Gugle albo Szmugle. Ale na razie jeszcze istnieją projektanci i ich dzieła, o czym między innymi ten test ma przypomnieć.
Osoba Colina Wonfora jest bardzo ważna w branży sprzętu hi-fi i generalnie w przemyśle elektronicznym. Jest to człowiek o tak bogatym życiu zawodowym, że właściwe byłoby poświęcenie mu osobnego felietonu, a nie wciskanie go we wstęp do recenzji kabli. W każdym razie, jeśli macie Państwo w domu komputer, telefon albo telewizor, czy też patrzycie w niebo, na którym akurat coś przelatuje, to jest poważna szansa, że obcujecie właśnie z jakimś pomysłem Colina. Colin zostawił również istotny ślad w przemyśle hi-fi, pracując wiele lat nad projektami w Naimie, Inca-Techu, a ostatnio w Tellurium. W Tellurium Colin był głównym projektantem i pomysłodawcą rozwiązań technicznych, które znalazły się w pierwszej generacji przewodów, jednak gdy firma osiągnęła sukces rynkowy, nastąpiło niezbyt przyjazne rozstanie i projektant został zmuszony, aby zaczynać od nowa. W efekcie powstała firma Elsdon-Wonfor Audio (EWA), która dziś produkuje nowe kable zaprojektowane przez Colina. Nastąpił też powrót do wcześniejszych prac nad wzmacniaczami, w związku z czym na rynek powróciły wzmacniacze Claymore, znane i spopularyzowane wcześniej pod marką Inca-Tech, a także potężne wzmacniacze SECA.
Colin Wonfor był tak uprzejmy, że przysłał mi do odsłuchu i ewentualnego zrecenzowania kabel głośnikowy LS-XXV, który jest flagowym modelem w katalogu EWA, zawierającym 2 przewody głośnikowe, interkonekty RCA oraz kabel zasilający. Była to prawdziwa okazja, gdyż ze względu na duże zapotrzebowanie rynku występują obecnie przerwy w dostępności tych przewodów. Idea która kryje się za tym projektem, to redukcja zniekształceń fazowych, wyeliminowanie emitowania własnych zakłóceń (w tym częstotliwości radiowych RFI) i niewrażliwość na zewnętrzne zakłócenia elektromagnetyczne. Warto zwrócić uwagę, że Colin przykłada wielką wagę do zasilaczy urządzeń elektronicznych, co na pewno znajduje odbicie w jego wzmacniaczach, ale może w takim razie warto też zainteresować się kablami sieciowymi EWA?
Przewód głośnikowy LS-XXV wyglądem nie przyciąga uwagi, chociaż jest zrobiony solidnie i cechuje go pewna ponura elegancja. Mniej znaczy więcej, ten klimat. Mnie osobiście najbardziej przypomina przewody głośnikowe Cable Talk, które miałem w czasach, gdy można było kupić tytoń fajkowy bez reklamy szpitala na opakowaniu. EWA nie sprzedaje swoich przewodów ze szpuli (mimo, że stosunkowo niska cena mogłaby skłaniać do takich działań), nabywca dostaje przewody wybranej długości solidnie zakończony bananami i wykończone koszulkami z nazwą modelu i z logo. W związku z tym bez zniszczenia przewodu nie da się stwierdzić, co jest wewnątrz. Wiadomo ogólnie, że przewody są wykonywane z materiału wybranego specjalnie przez Colina, robi się je na specjalnej maszynie również zaprojektowanej pod te kable, specyficzna jest również struktura drutów w przewodniku. Z zewnątrz można tylko stwierdzić, że owszem, nie są to kable solid-core, więc zapewne jest to multi-strand albo bardzo cienka lica. Przewód jako całość jest dwużyłowy, przewody gorący i zimny oddzielone są calowej szerokości dystansem z tego samego, co tworzy zewnętrzną izolację. Przypomina to pod względem ideowym projekt kabla antenowego (który nie bez powodu ma taką konstrukcję, chodzi właśnie o redukcję zakłóceń), podobny jest też do kabli głośnikowych Reson oraz Vovox. Tylko, że Resony (w przeciwieństwie do LS-XXV) są robione z litych drutów. Izolacja przewodów jest czarna i jedynym barwnym akcentem są czerwone koszulki na przewodach gorących oraz złote liternictwo na nich.
Kable początkowo sprawdzałem w systemie, składającym się ze wzmacniacza lampowego Leben CS-600 i kolumn Spendor SP1/2, ale po pewnym czasie kolumny zastąpiłem dużymi Amphionami Argon 7SL. Jedne i drugie z tej samej klasy cenowej, z jednymi i drugimi kable EWA się sprawdziły, ale dźwięk Amphionów podoba mi się generalnie bardziej, stąd zmiana. Wrażenia odsłuchowe odnoszą się oczywiście do obu konfiguracji. Jako porównania użyłem bardzo popularnych i wysoko ocenianych (choć niedrogich) przewodów Chord Odyssey 4, oraz Wireworld Oasis.
Z recenzowaniem okablowania jest podobnie, jak z testami innych elementów systemu hi-fi, tylko jeszcze trudniej. Łatwo przyzwyczaić się do danego dźwięku, zmiany są zwykle subtelne, a przełączanie trudne. I oczywiście wiele zależy od samego systemu, a zwłaszcza jego neutralności i przejrzystości brzmienia, nie mówiąc już o tym, że są wzmacniacze, które na zmianę okablowania głośnikowego reagują słabiej, a są takie, które mocniej. O rzadkich przypadkach całkowitego niedopasowania (ze względu na pojemność elektryczną kabla) nawet nie wspominam. W tym przypadku bardzo mi zależało na zrecenzowaniu kabli EWA, jako produktu nietypowego na naszym odpersonalizowanym i zdominowanym przez masowe produkty rynku, musiałem więc przyłożyć się szczególnie.
W testowaniu sprzętu (jak we wszystkim) są dwie szkoły: falenicka i otwocka. Albo powiedzmy metody Inverness i Llandudno. Jedna mówi, że trzeba przełączać często i dużo porównywać, druga mówi, że trzeba słuchać długo, a potem przełączać i wtedy „od razu będzie słychać”. Zacząłem od metody numer dwa. Po miesiącu słuchania tylko na LS-XXV przeszedłem z powrotem na Chordy. Taka mała terapia szokowa w warunkach domowych. Pierwsze wrażenie po powrocie do Odyssey brzmiało: „przyjemnie”. To nie jest złe wrażenie, przecież ogólnie powinno być przyjemnie. Jednak zaraz potem, podczas słuchania starannie zrealizowanej i nagranej płyty „Best Audiophile Voices” (skoro „best”, to musi być dobrze zrobiona, nie?) zacząłem odkrywać, że dźwięk jest nieco mniej wyraźny a lokalizacja śpiewaczek mniej dokładna, niż przy podłączeniu LS-XXV. Ba, wydawało mi się, że dźwięk jest powolniejszy. Powrót do kabli EWA przypomniał mi pierwsze, najpierwsze wrażenie, jakie miałem zaraz po wpięciu w mój system. Efekt był natychmiastowy (co wcale nie jest takie częste) i wyglądał mniej więcej tak: czyściej, ostrzej, więcej powietrza, więcej szczegółów. Zmiana instant. Teraz to wrażenie zyskało solidniejszą, systematyczną podbudowę. Głosy wokalistek są mniej miękkie niż z Chordem, bardziej zbliżone do tego, co chyba naprawdę jest w nagraniu (znam je z odsłuchu w wielu różnych systemach). Lokalizacja jest bardziej punktowa, brzmienie „powietrzne”, a instrumenty (zwłaszcza fortepian) wcale nie grają ostrzej czy agresywniej, tylko barwniej, brzmieniem bardziej zróżnicowanym. To są różnice subtelne, ale wyraźne i ładnie sumują się w całość. Oczywiście płyta z taką muzyką, jaka jest nagrana na BAV, jest łatwa do porównań: jeden głos, zwykle minimalny akompaniament. Jednak świat nie zaczyna się i nie kończy na pojedynczych śpiewaczkach.
Dla kontrastu dałem więc płytę orkiestry Gila Evansa z muzyką Jimi Hendrixa. Ta świetna płyta jest pozostałością koncepcji zarejestrowania koncertu z udziałem Hendrixa, co jednak nie doszło do skutku z powodu przedwczesnej śmierci muzyka. W rezultacie Evans zagrał koncert w Nowym Yorku, a następnie nagrał płytę w londyńskim studio BBC, gdzie partie gitary elektrycznej grał John Abercrombie i Ryo Kawasaki. Wrażenie z LS-XXV można streścić w kilku punktach: dźwięczność, lepsza lokalizacja źródeł pozornych (również w wymiarze pionowym), nieco silniejsze wydobycie na światło drobnych szczegółów (perkusja) oraz nieco lepszy rytm. Źródła pozorne szerzej wychodziły poza linię głośników. Nawiasem mówiąc, pamiętam jakiś list do redakcji, w którym autor (świeży nabywca systemu hi-fi) skarżył się, że chyba ma zepsuty sprzęt, bo dźwięk zamiast normalnie dobiegać z dwóch głośników, to jakoś tak dziwnie dochodzi spomiędzy nich, a czasami nawet z boku. Ludzie mają problemy… No więc tutaj (czyli z kablami LS-XXV) dźwięk potrafi dochodzić nieco bardziej z boku, niż u konkurencji. Trzeba uczciwie przyznać, że mikro-trzaski na płycie winylowej też są nieco bardziej słyszalne, choć jest to efekt marginalny, wydobywanie na wierzch wad płyty to raczej kwestia zastosowanej takiej, a nie innej wkładki gramofonowej. Pomimo lepszej szczegółowości, LS-XXV zachęca do słuchania głośniej, z czego wynika, że na pewno nie narzuca się agresywnym brzmieniem.
Żeby mieć szerszą reprezentację różnych rodzajów muzyki, wziąłem też na warsztat wydaną przez Tacet płytę z koncertami Vivaldiego. Tacet wiadomo, jaki jest – nagranie pierwsza klasa, świetne do takich porównań. W tym przypadku było stosunkowo łatwo. Muzyka z kablem EWA brzmiała żywiej, bardziej angażowała zmysły słuchacza, oczekiwaniu na dalszy ciąg towarzyszyło więcej emocji i co do tego trudno się pomylić. Z innymi moimi kablami było dostojniej, co też ma pewien urok, ale też bywało bezbarwniej, co uroku nie ma. Wykonanie z okablowaniem EWA wydawało się bliższe temu, czego spodziewałem się po nagraniu, kładąc płytę na talerz gramofonu. Szybkie, żywe, przestrzenne, bardziej realne. Wszystkie te zmiany są w niedużej skali, w końcu to kable, a nie prom kosmiczny, ale całość bez wątpienia jest krokiem w dobrym kierunku. Kolejny mały krok.
Podczas paru miesięcy, podczas których miałem kontakt z tymi kablami, oczywiście wysłuchałem mnóstwa płyt, zarówno czarnych, jak i CD, a nawet kaset magnetofonowych (na Akai GX-95). Wrażenia, które powyżej podałem, opisane są na podstawie kilku przykładowych płyt, ale w rzeczywistości dotyczą całego okresu odsłuchu. Wybór kilku przykładowych nagrań pozwolił przekazać tę wrażenia w syntetycznej formie. A zatem, syntetyczna forma: otóż kable głośnikowe Colina Wonfora to hit. W swojej cenie (ani zapewne w cenie znacznie wyższej) nie mają moim zdaniem konkurencji. LS-XXV to fajnie wyceniony, zaprojektowany przez uznanego inżyniera-specjalistę pierwszorzędny przewód, który zasługuje na duży sukces. Koniec. Teraz można ustawiać się w kolejce.
Alek Rachwald
(zdjecia: Paweł Stein, Alek Rachwald)
System:
Wzmacniacz: Leben CS-600, przedwzmacniacz gramofonowy Abyssound
Źródła: Pioneer PD-75, StelAudio Mk.3, gramofon J.Sikora Initial MAX
Kolumny: Spendor SP1/2, Amphion Argon 7LS
Kable głośnikowe: Wireworld Oasis, Chord Odyssey 4
Interkonekty: Wireworld Equinox 7
Kable sieciowe: Hiend-audio Cheetah
Cena: 426 GBP/para 2m
Kontakt: <a href="https://www.elsdonwonfor.com/">https://www.elsdonwonfor.com/
lub: https://www.abcaudio.biz/
Link do innych recenzji w sieci (jęz. angielski) http://www.hifianswers.com/2017/11/ewa-elsdon-wonfor-audio-ls-xxv-ls-25-speaker-cable-test-review/