Od połowy ubiegłego roku toczy się na forum Audiostereo dyskusja na temat przewodów zasilających projektowanych przez jednego z forumowiczów, znanego pod trudnym do wymówienia nickiem zjj_wwa (i przydomkiem Ziggy). Co jakiś czas zaglądałem tam z ciekawości, bo użytkownicy tego okablowania pisali dużo i chętnie o wpływie kolejnych wersji tych przewodów na dźwięk ich domowych systemów audio. Wytwórca zresztą zachęcał forumowiczów do dzielenia się wrażeniami, wypożyczając do odsłuchu kolejne wersje swoich projektów.
W tym miejscu zwyczajowo powinienem dokonać coming-outu i ogłosić swoją opinię na zawsze aktualny temat: są-li przewody sieciowe istotnym brzmieniowo elementem systemu audio, czy też nie. Tego typu wyznanie traktowane jest często jak wyznanie wiary: wiary w coś, czego obiektywnie (czyli środkami technicznymi) zmierzyć się nie da, albo jest to bardzo trudne. W związku z tym zamierzam od razu przyznać się do innej wstydliwej choroby: otóż uważam się za agnostyka. Jako naukowiec zmuszony jestem niejako działać probabilistycznie. Ponieważ nie jestem Einsteinem, ani nawet Maxwellem, nie mam własnych mocnych podstaw do wyrokowania, czy wpływ kabla zasilającego na dźwięk systemu audio jest wykluczony, czy też nie. Obowiązuje mnie też ogólna reguła, że „absence of evidence is not evidence of absence”.
Czy to znaczy, że nie mam własnego zdania na ten temat? Cóż, mam za sobą parę doświadczeń, które sugerują istnienie takiego wpływu, ale żadne nie było rozstrzygające. Zawsze wtedy podkreślałem subiektywność takiego wrażenia. Zdaję sobie sprawę, że istnieje rozpowszechniony pogląd, że kable zasilające wpływać na dźwięk nie mogą, ale proszę zwrócić uwagę, że ci, którzy tak twierdzą, tak samo jak ja nie są Einsteinem ani Maxwellem, a ta tematyka wyraźnie wykracza poza wiedzę z fizyki „na poziomie szkoły średniej” (jest to jeden z najczęstszych zwrotów używanych w dyskusjach na ten temat). Zatem przystępując do tej recenzji podkreślam, że sprawę zawsze uważałem za nierozstrzygniętą.
Moim najbardziej ewidentnym i nie pozostawiającym miejsca na wątpliwości doświadczeniem z zasilaniem systemu audio był przeprowadzony kilka lat temu odsłuch za pośrednictwem kompletnego systemu „prądowego” produkcji angielskiego IsoTeka. Słuchałem swojego ówczesnego systemu zasilanego bezpośrednio przez „ścianę” (jako odniesienie), a następnie przez całą stertę poprawiaczy, złożoną z osobnych filtrów dla wzmacniacza, dla źródła cyfrowego i analogowego, oczywiście z kompletem kabli sieciowych IsoTek. Wpływ tych urządzeń był zaskakująco wyraźny, bo muzyka zabrzmiała czyściej, bardziej szczegółowo i dynamicznie (trochę odwrotność tego, czego można by oczekiwać. W końcu w takich razach często słyszy się o „wygładzeniu” oraz „uspokojeniu nerwowości”). Od tego czasu nikt mi nie powie, że filtracja sieci nie może mieć wpływu na brzmienie, ale nie posunąłem się wówczas od odsłuchu z samymi przewodami IsoTeka (które zresztą nie były szczególnie wyrafinowane technicznie). Więc o przewodach nadal trudno było coś powiedzieć, choć oczywiście przewód sieciowy sam z siebie może odgrywać pewną rolę jako filtr. Zatem wpływ znowu nie wykluczony, ale i nie potwierdzony.
Wracając do przewodów Ziggy'ego: czytałem sobie, trochę dyskutowałem w takim duchu, że nie można a priori czegoś wykluczać tylko dlatego, że nie znamy mechanizmu działania, aż wreszcie producent okrzepł i jego przewody sieciowe stały się produktem dostępnym komercyjnie, pod trochę dziwną nazwą Hiend-audio Ziggy. W tej sytuacji nie było już powodu, żeby hamować ciekawość i postanowiłem wypożyczyć kilka tych kabli w celu przekonania się, jak działają. Producent dostarczył mi do odsłuchu i ewentualnej recenzji trzy sztuki kabli: jeden z nich to model Cheetah, powstały rok temu, drugi to Inception, zaś trzeci to najnowszy, najbardziej złożony model Picasso, początkowo projektowany do źródeł, ale według oświadczenia producenta raczej uniwersalny. Dzięki temu mogłem podłączyć do prądu większość mojego systemu,a w każdym razie wzmacniacz i główne źródła. Cheetah poszedł do wzmacniacza, Picasso do DAC-a, zaś Inception do phonostage.
Sam konstruktor (będący reprezentantem nauk ścisłych) nie podaje teorii stojącej za swymi projektami, podkreśla jednak, że ich konstrukcja nie jest przypadkowa, lecz wynika z obliczeń (powyżej poziomu szkoły średniej) oraz z pewnych ogólnych założeń konstrukcyjnych. Detale konstrukcji (takie jak materiały czy szczegóły geometrii układu przewodników) również nie są podawane do publicznej wiadomości. Z zewnątrz można stwierdzić, że są wykonane w postaci splotu żył, prawdopodobnie zrobionych z linek multi-strand. W przypadku Picasso żył jest pięć i splot jest dość złożony. Jedną z żył jest przewód ochronny. Inception jest mniej pokręconą odmianą Picassa. Cheetach jest zbudowany z dwóch żył (grubszych) splecionych ze sobą, każda oddzielnie w nylonowej czarnej koszulce. Ponieważ jest to oczywiście również przewód z uziemieniem, jeden z nylonowych oplotów zawiera również przewód ochronny. Należy podkreślić, że przewody Ziggy nie mają zewnętrznych metalowych ekranów, często stosowanych w kablach sieciowych. Projektant uważa, że przynoszą one więcej szkody, niż pożytku. Ziggy terminuje swoje przewody wtykami zdecydowanie wysokiej jakości. W tym wypadku są to wysokie modele Furutech (na Cheetah) oraz Furutech plus WattGate na Picasso. Zbaczając na moment w stronę cen: taka terminacja podnosi automatycznie cenę każdej sieciówki o tysiąc złotych i nie ma na to rady. Takie są ceny wtyków. Oprócz drogich zakończeń, Cheetah dźwiga jeszcze dwa pierścienie ferrytowe, umieszczone przy obu końcach przewodu. Poszczególne przewody w splocie są okryte nylonowymi koszulkami, natomiast nie ma oplotu, który okrywałby całość. W efekcie przewody przyciągają uwagę, ale też mogą wyglądać w sposób trochę rozwichrzony (zwłaszcza Picasso). Proponowałbym zainwestować dodatkowo w jakieś zbiorcze okrycie i powiedzmy termokurczliwe koszulki na końcach.
Ogólnie przewody wyglądają bardzo solidnie, są też dość ciężkie. Na pewno nie jest to sposób na zasilenie małych pudełeczek, jakie oferują niektórzy producenci hi-fi. Na roboczym końcu przewodu powinno się znaleźć coś cięższego, inaczej cały interes fajtnie na ziemię. Jest to niestety częsty problem z wieloma specjalistycznymi kablami, nie tylko sieciowymi. Ale trudno, jeśli tak musi być, to niech tak będzie.
Do celów recenzji zachowałem się dość nietypowo. Często bywa, że w recenzji podłącza się tak zwany zwykły kabel, a po nim jakieś precjozum jak ze sklepu jubilera, ze srebra, z wtykami z drogich kamieni, no i wychodzi, że fajna biżuteria gra fajniej. Ponieważ jednak zdecydowałem się na szkołę falenicką zamiast otwockiej, postanowiłem skorzystać ze swojego doświadczenia z własnymi kablami, z którymi mój system gra kilka lat i którego dźwięk z tym okablowaniem siłą rzeczy muszę znać najlepiej. W związku z tym poziomem odniesienia były przewody sieciowe Vovox Initio, bardzo porządne kable z żył solid-core (co nie jest typowe), podobnie jak u Ziggy splecionych w celu zmniejszenia zakłóceń. Kosztują 890 złotych za sztukę, więc nie jest to na pewno cenowy entry level. Nie szkodzi, najwyżej będzie trudniej. Kto wie, może nawet będą lepsze?
W kwestii podłączenia do sieci zachowałem się z kolei niezgodnie z zaleceniem producenta. Wprawdzie na początku połączyłem kable bezpośrednio ze ścianą (jak mi sugerowano), jednak uznałem, że na codzień tak czy inaczej będę słuchał systemu wpiętego przez filtr sieciowy (podobnie jak przynajmniej połowa zainteresowanych). W związku z tym wzmacniacz oraz DAC połączyłem recenzowanymi kablami z filtrem Enerr AC One, który brał prąd z dedykowanej linii poprzez firmowy przewód Enerra. Tak samo słuchałem systemu z kablami Vovox.
Istnieje poezja recenzencka, która może i sprawdza się przy opisywaniu stanów tak subtelnych, jak wrażenia podczas słuchaniu kabla sieciowego, ale jednocześnie może zamazać konkretny fakt, że wprawdzie autor guzik wysłyszał, ale było mu tak fajnie, że mu to nie przeszkadza. Ponieważ opisywane przeze mnie różnice brzmienia faktycznie są subtelne, chciałem uniknąć dodatkowego zamazywania konkretnych faktów i uzyskanych wrażeń. Dlatego podzieliłem odsłuch na dwa etapy, a wrażenia opisałem w punktach. Do krytycznego odsłuchu wybrałem cztery płyty, mocno różniące się pod względem zawartości muzycznej. Były to: składanka piosenek Yvesa Montanda, „Baroque duet” Wyntona Marsalisa i Kathleen Battle, „Speaking of now” Pat Metheny Group oraz fortepian solo w postaci Wariacji Goldbergowskich w wykonaniu Glenna Goulda (późne nagranie z 1981 roku).
W pierwszej kolejności odbył się odsłuch na kablach Ziggy (nie mogę zmusić się do użycia nazwy „Hiend”, bo kojarzy mi się fonetycznie z pewnym zwierzęciem z afrykańskiej sawanny). Oto wrażenia, uporządkowane według słuchanych kolejno płyt:
- Yves Montand. Brzmienie dość ciepłe, lekko głuche, monofonia. Przyjemne, z wyraźnym, lekkim szumem. Typowy stary zapis, zgrany bez szczególnej troski z płyty winylowej. Plusy: głęboki, organiczny ton, lokalizacja w punkt (między kolumnami). Ogólnie jednak spora przyjemność słuchania połączona z tzw. szumem starej płyty, za to bez przestrzeni i bez aury pogłosowej.
- Battle + Marsalis. Brzmi lekko, szybko i płynnie, szczególnie trąbka robi duże wrażenie. Odczuwalna swoboda dynamiczna. Instrument lekko po prawej, wokal mocniej z lewej, w dalszych utworach wokal na środku. Dużo przenikliwości, ale ciśnienie wysokich tonów nie demoluje uszu. Instrument i wokal zwykle na jednej linii tuż za kolumnami, reszta głębiej.
- Metheny „Speaking of now”. Dobre dociążenie dźwięku, wrażenie masy i soczystości. Perkusja i bas akustyczny namacalne, bas z lewej nie dochodząc do kolumny, perkusja rozciąga się od lewej kolumny aż do środka, czasem nawet do prawej, umieszczona w drugiej linii. Płyta z obfitym ambientowym pogłosem.
- Gould/Bach. Brzmienie zwiewne i miękkie jednocześnie. Dźwięk żywy, wręcz porywający, ale kompletnie nieagresywny. Mamrotanie Goulda w tle.
W drugiej kolejności przeszedłem na Vovoxa:
- Montand. Odrobinę głośniejszy szum tła, wyraźniej słychać, że szum wycisza się przy wejściu wokalu i wraca w pustych miejscach (efekt masteringu cytrowego). Głos Montanda mniej czysty, szum sprawia wrażenie, że zniekształca timbre głosu. Zastanawiająca różnica w porównaniu do Ziggy.
- Battle + Marsalis. Pierwsze wrażenie: ostrzej, słychać więcej brzęczenia w dźwięku klawesynu. Wrażenie przesypywania się. Nie jest to korzystny efekt. W utworze „Suoni la Tromba” sybilanty przyciągają uwagę. Ogólnie większe podkreślenie głosek syczących i transjentów, ale bez wrażenie zwiększenie przejrzystości, raczej z poszarzeniem. Trąbka mniej mosiężna, a bardziej aluminiowa. Głos Battle nieco bardziej świdrujący w wyższych rejestrach. Trąbka Marsalisa nadal tnie uszy, ale ostrze jest gorsze. Stereofonia bez różnic.
- Metheny. Nieco mniej masy. Mocniej wyciągnięte na wierzch metalowe struny. Kontrabas: więcej struny, mniej drewna. Brzmienie nieco bardziej fatygujące, mniej wciąga. Przyjemniej było na ścieżce z gitarami solo (lekko wspartymi perkusją). Tu struny były nylonowe, więc nie dało się dodać im metaliczności. Natomiast dźwięk trąbki był nieco zbyt brzękliwy (o ile można tak powiedzieć o trąbce).
- Gould/Bach. Różnice były mniej wyraźne niż w przypadku Battle/Marsalis oraz Matheny'ego. Zniknęła jednak część wrażenia miękkości. Stękanie pianisty było bardziej słyszalne. Pojawiło się wrażenie niedostatku „pełni” oraz braku spokoju, a przecież w tym niemal medytacyjnym nagraniu z 1981 roku spokój jest dominantą. Dźwięki wprawdzie nie były otoczone brzękliwą otoczką, ale miałem wrażenie, ze przy wysokich tonach było do tego blisko. Niskie tony miały mniej siły.
Jak wynika z odsłuchu, wystąpiły różnice w brzmieniu systemu zasilanego przez dwa rodzaje przewodów. Odsłuchów dokonywałem na całym systemie, nie mieszając kabli i nie starając się słuchać poszczególnych urządzeń zasilanych przez poszczególne kable. Dodatkowo w pewnym sensie zmniejszyłem możliwy efekt, łącząc przewody z filtrem i dodatkowym kablem, prowadzącym do ściany. Przypuszczam, że siłą rzeczy różnice przy jednym kablu byłyby mniejsze, jednak mnie interesował wpływ, jaki na brzmienie całego systemu mogą mieć kable dostarczone do recenzji. Wpływ ten okazał się subtelny, lecz wyraźny i jednoznacznie pozytywny. Brzmienie okazało się gładsze, czystsze, o nieco większej masie i większym wrażeniu „tu i teraz” w porównaniu z okablowaniem odniesienia. Dźwięk był przyjemniejszy i w mojej skromnej opinii bardziej prawdziwy. Nie są mi znane szersze podstawy teoretyczne, które by to uzasadniały, poza oczywistą kwestią lepszego lub gorszego tłumienia zakłóceń RFI oraz zakłóceń przenoszonych przez sieć. Jednak nie mam też wystarczających podstaw, aby twierdzić, że zakłócenia te przenoszą się na dźwięk za pośrednictwem przewodu zasilającego. Tym niemniej poprawa dała się zauważyć, a my tutaj zajmujemy się właśnie dążeniem do jak najwyższej jakości dźwięku. Z tego punktu widzenia kable zasilające Hiend-addio Ziggy są pożądanym elementem systemu audio, niezależnie od tego, co powoduje efekt. Każdy nabywca sam oceni, czy warto w nie zainwestować.
Alek Rachwald
System wykorzystany w recenzji:
Wzmacniacz: Leben CS-600
Źródło: napęd Pioneed PD-75/DAC StelAudio Mk.3
Kolumny: Amphion Argon 7LS
Kable głośnikowe: EWA LS-XXV
Interkonekty: Ziggy, Tellurium Q Ultra Black
Kabel cyfrowy: Black Cat
Kable sieciowe: Vovox Initio
Ceny: przy standardowej długości 1,8 metra 3600 - 3900 złotych brutto, w zależności od modelu, doboru wtyków zasilających i ich rodzaju (pozłacane, rodowane). Wtyki rodowane zazwyczaj podnoszą cenę gotowego produktu.
Sprzedaż: firma HTP Sp. z o.o.
Ze względu na możliwość indywidualnego doboru konfiguracji wskazany jest uprzedni bezpośredni kontakt z wykonawcą kabli w celu doprecyzowania konkretnej wersji przewodu.