Każdy, kto zna choć trochę produkty firmy ze Skanderborga, na widok nowych Focusów przeżyje zapewne dejavu. Znikły gdzieś surowe, szare fronty znane z poprzednich modeli tej serii, kolumny stały się smuklejsze, elegantsze i chyba bardziej podobne do… tak jest! Nowe Focusy ewidentnie nawiązują wyglądem do dawnej serii Contour, stojącej piętro wyżej w hierarchii. Czy nawiązują do nich również brzmieniem? O tym za chwilę.
Dwieście sześćdziesiątki to kolumny dwudrożne w układzie bas refleks ze zdublowanym głośnikiem niskośredniotonowym. Podobnie jak w niższej serii Excite, producent zdecydował się na sfazowanie kątów przednich ścianek, co ma zapobiegać niekorzystnym odbiciom od kanciastej powierzchni. Widać też troskę o eliminację fal stojących. Obudowa nie jest idealnie symetrycznym prostopadłościanem – boczne ścianki lekko zwężają się ku tyłowi, co sprawia, że przekrój poprzeczny Focusów ma kształt trapezoidalny. Do kolumn dołączane są kolce, które należy wkręcić w podstawę. Choć manipulacja nimi nie nastręcza trudności, bardziej podobało mi się rozwiązanie w Excite’ach – aluminiowe profile z wysuwanymi nóżkami były elegantsze, a zarazem praktyczniejsze. Widok z tyłu jest dość spartański: solidne gniazda przyłączeniowe WBT (pojedyncza para), tabliczka znamionowa i wylot bas refleksu. Kolumny wyposażone są w lekką maskownicę, która (nareszcie!) zakrywa ściankę przednią na całej długości.
Numerem popisowym są oczywiście same przetworniki. Choć z zewnątrz nie różnią się prawie niczym od dawniejszych głośników Dynaudio, producent zapewnia, że są to całkowicie nowe konstrukcje, w których zastosowano kilka innowacji. 28 milimetrowa jedwabna kopułka wykonywana jest w technice zwanej Precision Coating, a w siedemnastocentymetrowych głośnikach niskośredniotonowych z membraną MSP pojawił się czarny karkas z kaptonu. Kosze są oczywiście solidne i odlewane, a zwrotnica pierwszego rzędu także została zaprojektowana zupełnie od nowa. Kolumny mają 87 dB skuteczności i 4-omową impedancję o dość łatwym przebiegu, dzięki czemu będą stosunkowo niewielkim obciążeniem dla wzmacniacza – także lampowego o niewielkiej mocy.
Nabywca ma do wyboru cztery świetnie wyglądające okleiny naturalne i, jak zwykle, czarny i biały lakier fortepianowy.
Tak się składa, że całkiem niedawno testowałem nowe Excite’y, które zrobiły na mnie wielkie wrażenie bezpośrednim, żywiołowym dźwiękiem i fenomenalną dynamiką. Tym bardziej byłem ciekaw, jak zaprezentują się modele plasujące się piętro wyżej w hierarchii.
Od razu należy zaznaczyć, że testowane Focusy nie są kolumnami, które pokażą pełnię swoich możliwości podczas krótkiego odsłuchu w salonie. To kolumny grające dźwiękiem niezwykle dojrzałym, statecznym i neutralnym, który w pierwszej chwili może się niektórym wydać wręcz nudny. Nie należy jednak ulegać pierwszemu wrażeniu i warto poświęcić im nieco czasu i uwagi, żeby zaprezentowały całą paletę swoich zalet.
Do tych należy z pewnością fenomenalna spójność brzmienia w całym paśmie. Owszem, w przypadku kolumn dwudrożnych znacznie łatwiej ją uzyskać niż z konstrukcji wielodrożnej, tym niemniej Focusy idą jeszcze krok dalej, prezentując dźwięk niemal punktowy, idealnie wyrównany pod względem barwy i dynamiki. Ciężko w takich przypadkach rozpatrywać oddzielnie jakość brzmienia poszczególnych zakresów, ponieważ przejście między tonami wysokimi, średnimi a niskimi jest tak płynne, że próba wskazania „szwów” mija się z celem. Trudno jednak nie zauważyć, że zgodnie z najnowszą szkołą brzmienia, którą Dynaudio konsekwentnie aplikuje we wszystkich swoich nowych konstrukcjach, bas zrobił się szybki, twardy i punktualny. Nie ma tu już ciepła i przytulności, których nie szczędziły słuchaczom dawne Focusy, priorytetem konstruktorów stała się ewidentnie precyzja.
Podobnie jest na przeciwległym skraju pasma. Nowa kopułka dostarczy nam prawdziwej feerii szczegółów, podanych niezwykle rzetelnie i bez dosładzania, choć nie ma mowy o nadmiernym wyostrzeniu czy metaliczności. Owszem, sympatykom brzmienia dawniejszych Focusów może brakować nieco jedwabistości i ciepła, jednak należy pamiętać, że byłoby to już odejście od neutralności. Ta, jak się okazuje, stała się głównym celem, jaki postawili przed sobą konstruktorzy dwieście sześćdziesiątek.
O tym, że niepotrzebne jest sztuczne ocieplenie dźwięku, żeby uzyskać przekonującą barwę, najlepiej świadczy średnica. Pozbawiona dawnej aksamitności, która negatywnie wpływała na czytelność szczegółów, jest nasycona, pełna i świetnie wyodrębniona z tła. Dzięki temu równie dobrze słucha się arii i recytatywów, jak i gęstych nagrań chóralnych. Focusy nie mają szczególnych preferencji, jeśli chodzi o gatunek muzyki – równie dobrze wypada na nich jazz, klasyka, jak i folk.
Rzetelność duńskich konstrukcji może się niektórym bardzo kojarzyć z charakterem brzmienia monitorów studyjnych. Mnie akurat skojarzyła się od razu, ponieważ w pracy przygrywa mi cyfrowy zestaw Dynaudio 5.1, który w wielu aspektach gra bardzo podobnie jak dwieście sześćdziesiątki. Między sprzętem studyjnym a audiofilskim jest jednak zasadnicza różnica – ten pierwszy rzadko nadaje się do czegoś innego niż montaż dźwięku lub odsłuch kontrolny i na ogół wyklucza słuchanie dla przyjemności. Focusy, choć ich neutralny i przejrzysty charakter doskonale pretenduje je do roli zestawów monitorujących, mają też w sobie sporo muzykalności. Bezbłędnie wychwytują przy tym każdą zmianę sprzętu w torze. W testach używam naprzemiennie odtwarzacza Primare 32 i przetwornika C/A Hegel 25 z odtwarzaczem w roli transportu. O tym, które urządzenie akurat gra, można było tym razem wnioskować nawet z drugiego pokoju. Bardzo studyjna jest też ich przestrzeń zestawów. Nie jest szczególnie obszerna czy spektakularnie rozciągnięta wszerz, natomiast źródła pozorne wybrzmiewają z idealną precyzją. Każdy dźwięk ma tu swoje miejsce i jest ułożony niczym w pudełku od zapałek.
Oczywiście nie można wykluczyć, że znajdą się audiofile, dla których dwieście sześćdziesiątki zabrzmią zbyt beznamiętnie i sucho, lecz i na to jest rada. Uważam, że są to jedne z niewielu kolumn ze Skanderborga, do których doskonale będzie pasować wzmacniacz lampowy. Myślę, że „uciągnie” je nawet rachityczna trioda single-ended, a efekt może przejść najśmielsze oczekiwania. A nuż okaże się, że połączenie lampowej plastyczności z duńską precyzją zaowocuje brzmieniem, jakiego szukaliśmy?