Z niepokojem obserwując segment konsumenckiego audio, który wyraźnie dryfując w kierunku jak największej integracji, bezprzewodowości, konieczności posiadania masy najprzeróżniejszych wodotrysków w stylu multiroom, wariacji nt. DSP, etc., coraz wyraźniej oddala się od swojego genetycznego przodka, czyli klasycznego Hi-Fi, zastanawiam się ile to jeszcze potrwa. Tzn. nie kiedy nastąpi koniec a jedynie kiedy nadejdzie godzina zero a zwykłym nabywcom do pełni szczęścia wystarczy skomunikowany z tabletem/smartfonem grający i najlepiej jeszcze świecący „termos”, za to audiofile staną się jeszcze bardziej hermetycznym – wyalienowanym środowiskiem. Zanim jednak ta iście apokaliptyczna wizja się spełni warto informować o nadal obecnych przejawach zdrowego rozsądku i jeśli tylko jest taka możliwość prezentować je jak najszerszemu gronu. Z tego też powodu moją uwagę zwróciły poczynania marki, która swoją początkową aktywność wykazywała na dość niskim pułapie cenowym z powodzeniem konkurując z największymi graczami przeżywającego wtenczas prawdziwy boom rynku związanego z kinem domowym. Jednak gdy w 2014r. światło dzienne ujrzał jeszcze prototypowy a ostatnio dostępny już jako wersja handlowa flagowy model Diamond F-200, oczywistym stało się, że i złotousi melomani mogą znaleźć tam coś dla siebie. Zanim jednak zainteresujemy się potężnymi, wycenionymi na 30 kPLN i mającymi iście high-endowe aspiracje podłogówkami warto choćby rzucić okiem i uchem na coś zdecydowanie mniej absorbującego tak gabarytowo, jak i finansowo. Tym oto sposobem dochodzimy do tematu dzisiejszego spotkania, czyli kolumn Taga Harmony Coral F-120.
Przeglądając materiały reklamowe i konfrontując je ze stojącymi przede mną kolumnami uczciwie trzeba stwierdzić, że za całym tym marketingowym szumem i mającymi za zadanie oszołomić potencjalnego klienta pseudonaukowymi hasłami stoi zdrowy rozsądek i solidna inżynierska robota. Kolumny są spore, ciężkie i co najważniejsze bardzo porządnie wykonane. Dostarczoną na testy parę pokryto coraz modniejszym białym lakierem, co niejako jest odzwierciedleniem obecnych trendów dekoracji wnętrz a z drugiej daje nam pewien komfort natury estetycznej, gdyż nie widać na nich kurzu. Obudowy (TLIE – Taga Low Interference Enclosures) wykonano z 18 mm płyt MDF, przy czym przednie ścianki dopieszczono za pomocą płyt 25 mm a całość dodatkowo wzmocniono 12mm wewnętrznymi obręczami. Wnętrze wytłumiono gąbką czopową, która, z tego co udało mi się podejrzeć przez otwory BR, szczelnie pokrywa ściany boczne. Standardowe wyposażenie stanowią również eleganckie, masywne cokoły, które … niestety podczas procesu spedycyjnego gdzieś się zapodziały i koniec końców testowałem kolumny bez nich. Na otarcie łez miałem jednak zaskakująco masywne kolce z adekwatnymi rozmiarem podkładkami, do użycia których gorąco zachęcam, gdyż 120-ki nie są zbyt wysokie, więc po pierwsze ich podniesienie nadaje im smukłości a po drugie zbliża wysokość tweeterów do wysokości uszu słuchacza. Pozostając w temacie aparycji warto zwrócić uwagę, że 3,5 drożność konstrukcji spowodowała prawdziwa „obfitość” użytych przetworników. Patrząc od góry mamy do dyspozycji ukrytą za solidnym aluminiowym „durszlakiem” calową tytanową kopułkę wysokotonową TPTTD-I (Taga Pure Titanium Tweeter Dome) z chłodzonymi ferrofluidem srebrzonymi cewkami i neodymowymi magnesami, 6,5” midwoofer TPACD (Taga Pure Aluminum cone Driver) z magnesem Φ90 i dwa 6,5” basowce TRSCD (Taga Reinforced Straw Cone Driver) z magnesami Φ10 i membranami ze wzmacnianej słomianej plecionki, przy czym jeden umieszczono na froncie a drugi na samym dole ścianki tylnej. Oczywiście w komplecie znajdują się maskownice, z których o ile małe tylne mogą zostać, to frontowe najlepiej zdjąć i zapomnieć o ich istnieniu. Powód takiego postepowania jest prozaiczny i oczywisty – ich obecność dość zauważalnie wpływa zarówno na ilość, jak i jakość górnych rejestrów, budowanie sceny i generalnie działa na zasadzie przysłowiowego koca. Wyloty tuneli bass reflex też są dwa – jeden na froncie a drugi na ściance tylnej – mniej więcej na wysokości przetwornika średniotonowego. Mało biżuteryjne terminale głośnikowe są za to pozłacane, podwójne i zamontowane na gumowanych profilach wpuszczonych w plecy kolumn mniej więcej w połowie ich wysokości, co warto uwzględnić przy ciężkim, bądź/i wymierzonym „na styk” okablowaniu.
Dystrybuowane nie tylko w Polsce ale i na terenie całej Europy przez podwarszawski Polpak Tagi już na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie, że coś podobnego kiedyś widzieliśmy. Owe déjà vu nie dotyczy jednak całości, co wskazywałoby na mało eleganckie skopiowanie 1:1 czyjegoś pomysłu, co niestety czasem ma miejsce, ale raczej „inspirację” jedynie pewnymi detalami. W tym przypadku owa inspiracją są szczotkowane aluminiowe kołnierze wokół głośników z naniesioną nazwą marki. Pierwszy raz coś takiego można było zobaczyć w konstrukcjach Monitor Audio a jak widać na załączonych zdjęciach Taga też postanowiła pójść tą drogą. Powiem szczerze, że owe skojarzenia budziły moje ambiwalentne uczucia, gdyż o ile do wyglądu MA nie miałem i nie mam żadnych „ale”, to już ich brzmienie ostatnimi czasy idzie w kierunku, z którym niekoniecznie mi po drodze. Chodzi bowiem o nieco przesadzoną, przynajmniej dla mnie detaliczność i selektywność. Zasadnym były zatem moje obawy jak sprawy będą się miały z Coralami, skoro za reprodukcję wysokich tonów odpowiadają w nich tytanowe tweetery a z kolei na średnicy „siedzą” przetworniki z aluminium. Nie znając jednak przebiegu dostarczonej na testy parki podłączyłem ją na początku poza głównym systemem i przez kilkadziesiąt godzin pozwoliłem na spokojną akomodację i rozruszanie. Po rozgrzewce i powrocie „na salony” żarty się skończyły a na playliście wylądowały tak ciężkostrawne dania jak „Machine Messiah” Sepultury, czy równie energetyczna ścieżka dźwiękowa z „Punisher: War Zone”. Jeśli ktoś uznał w tym momencie, że jestem po prostu złośliwy i niejako już na starcie, chcę tytułowym kolumnom brzydko mówiąc dokopać, to informuję, że nic z tego. Po prostu zgodnie z zasadą „licz na najlepsze, lecz bądź przygotowany na najgorsze” jeśli tylko nadarza się ku temu sposobność wolę od początku odsłuchów wiedzieć na co z danym obiektem testów mogę sobie pozwolić a czego lepiej nie próbować. Z perspektywy czasu taka metodyka całkiem nieźle się sprawdza i przede wszystkim oszczędza mało przyjemnych rozczarowań mogących zaważyć na końcowej ocenie. Tym razem było podobnie, z tą tylko różnicą, że nijakich rozczarowań nie odnotowałem. Z podpiętych pod ECI-5 Corali popłynęły dźwięki gładkie, nasycone i co najważniejsze potężne – dobrze posadowione na solidnym basowym fundamencie. Tam, gdzie wymagała tego dramaturgia wolumen generowanej sceny wręcz wgniatał w fotel a tworzona przed słuchaczem ściana dźwięku wydawała się nad wyraz solidną konstrukcją, Zaskakujące było to, że średnica i wysokie tony, których prawdę powiedziawszy najbardziej się obawiałem czarowały kulturą i wręcz zbliżały się do przysłowiowej kremowości. W kategoriach bezwzględnych można byłoby oczekiwać przy powyższym repertuarze większego pazura, zadziorności, czy wręcz ofensywności, ale po pierwsze delikatne pogrubienie krawędzi źródeł pozornych a po drugie pewna tonizacja najwyższych składowych przynoszą w większości przypadków więcej dobrego aniżeli złego, gdyż powodują miłą naszym uszom „empatię” kolumn w stosunku do niedoskonałości technicznych reprodukowanych nagrań.
Mniej kakofoniczne klimaty rodem z obfitujących w iście subsoniczne dźwięki „Ray of Light” Madonny, czy „Buoyancy” Nilsa Pettera Molværa przyjemnie masowały trzewia otulając puszystą kołdrą muzycznych doznań z sugestywnie zarysowaną wieloplanowością i sięgającą daleko poza linie kolumn sceną. Zawieszone w wirtualnej źródła pozorne u Królowej Popu odzywały się mniej więcej tam gdzie zwykle i jedyne do czego mógłbym się przyczepić to zauważalne w porównaniu z moimi Gauderami pewne obniżenie pułapu na jakim można było je zlokalizować. Możliwe że różnica pomiędzy obiema konstrukcjami po uzbrojeniu Tag w cokoły byłaby mniejsza, ale skoro w trakcie odsłuchów nimi nie dysponowałem, to na chwilę obecną ograniczę się wyłącznie do akademickiego gdybania. W razie czego „wirtualne sklepienie” można było nieco podnieść poprzez delikatne odgięcie kolumn ku tyłowi.
Na koniec zostawiłem wielką symfonikę, którą nie ma się co oszukiwać nie każdy trawi, bądź zbyt często sięga. Jednak nie taki diabeł straszny, jak go malują bo wystarczy sięgnąć np. po „Il Trovatore” Verdiego, by zachwycić się zarówno melodyjnością, jak i bogactwem fraz artykułowanych przez wyborną obsadę z nieodżałowanym Luciano Pavrottim na czele. Akurat w tym nagraniu warto zwrócić uwagę na wyraźnie słyszalny ruch sceniczny, gdzie śpiewający swoje arie soliści, oraz chór swobodnie przechadzają się po operowych deskach a zebrany przez mikrofony dźwięk w oczywisty sposób podąża za nimi. Na Coralach efekt ten może nie był zbyt spektakularny, szczególnie jeśli chodzi o wektor przód/tył, ale za raptem pięć tysięcy nie ma co oczekiwać cudów i holografii rodem z wielokrotnie droższej konkurencji. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że jest to dźwięk adekwatny do sugerowanej ceny i zamknąć temat. W dodatku o ile przy dwugłośnikowych podstawkowcach można byłoby kręcić nosem, to warto pamiętać, że tym razem mamy do czynienia z pokaźnymi, czterogłośnikowymi podłogówkami, więc i wkład materiałowy jest nieporównywalnie większy a co za tym idzie do głosu dochodzi również aspekt ekonomiczny.
Taga Harmony Coral F-120 to zaskakująco równo a zarazem angażująco grające kolumny. Mają „okrągłą” górę, nasyconą średnicę, imponujący - mięsisty bas, atrakcyjny wygląd, no i w dodatku są wzorowo wykonane a jakby było tego mało wcale nie kosztują fortuny. Czy są zatem konstrukcjami idealnymi? Cóż, podobnie jak 99,9% obecnych na rynku konstrukcji wszystko zależeć będzie od wymagań i, co oczywiste, od zasobności portfela potencjalnych nabywców, lecz z dużą dozą prawdopodobieństwa można wyrokować, iż będą bezpieczną i rozwojową opcją na ładnych najbliższych lat. Nawet z niedrogą elektroniką Tagi nie powinny ranić uszu a z towarzystwem z wyższej półki spokojnie rozwiną skrzydła.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Polpak
Cena: 4 999 PLN
Dane techniczne:
Konstrukcja: 3,5-drożna
Częstotliwość podziału: 250Hz, 1.8kHz, 2kHz
Przetwornik wysokotonowy: 25mm (1”) TPTTD-I, TPAF
Przetwornik średnio-niskotonowy: 165mm (6.5") TPACD
Przetwornik niskotonowy: 2 x 165mm (6.5") TRSCD
Zalecana moc wzmacniacza: 20-220 W
Pasmo przenoszenia: 28 Hz – 40 kHz
Impedancja: 6 Ω
Czułość: 90dB
Wymiary (W x S x G): 97,5 x 19,5 x 36 cm
Waga (netto): 46 kg para
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha MusicCast WXC-50
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Fezz Audio Mira Ceti
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS®
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips