Życie zdążyło nas nauczyć, że im większy, znaczy się bardziej imponujący, a zarazem okrągły, jubileusz dany producent pragnie świętować, tym przygotowywana na tę okazję rocznicowa limitacja jest bardziej pektakularna. Dlatego też patrząc na dorobek Austriaków, którzy pod kierownictwem Petera Gansterera zdążyli w ciągu ostatnich trzydziestu lat popełnić tak rozsądnie, przynajmniej jak na High-End, wycenione flagowce jak Liszt, czy też nader odważne jak na swoje czasy, lecz niestety już nieprodukowane Schönbergi można byłoby się spodziewać, że Wiedeńczycy zaszaleją, pojadą po przysłowiowej bandzie i pokażą światu na co ich stać wprowadzając na rynek coś, na widok czego miłośnicy marki zaczną karnie ustawiać się w kolejkę po odbiór, a konkurencja gorączkowo pracować nad kontrofertą. A tymczasem Vienna Acoustics, bo to właśnie o tej manufakturze mowa, ni stąd ni zowąd wykonała swoistą woltę i w ramach ww. jubileuszu przywróciła do życia swojego chyba najpopularniejszego podstawkowca, czyli model Haydn w wersji Jubilee.
Patrząc na zdjęcia i mając jako-takie rozeznanie w katalogu Austriaków nietrudno odnieść wrażenie, że Haydny Jubilee to nic innego jak ekshumowana wersja Grand a nie, jak podaje na stronie Sieć Salonów Top HiFi & Video Design – nasz rodzimy dystrybutor marki, Grand SE, gdyż zanim owa, recenzowana zresztą raptem rok temu na naszych łamach inkarnacja ujrzała światło dzienne to Haydn od dawien dawna zakorzeniony był w audiofilskiej świadomości. Czyli de facto nie mamy do czynienia z nowością a czymś w rodzaju powrotu do korzeni i sięgnięciu do protoplasty rodu. Wystarczy z resztą porównać obie wersje, co niejako ułatwił nam sam dystrybutor dostarczając zarówno jubileuszową, jak i „komercyjną” parkę.
Jak sami widzicie Jubilee to urocze i niewielkie podstawkowo / regałowe monitorki wykończone eleganckim kruczoczarnym lakierem fortepianowym oparte na klasycznym duecie przetworników w skład którego wchodzi calowa jedwabna kopułka i 5,5” charakterystyczny przeźroczysty mid-wooferek X3P. Maskownica niestety nadal mocowana jest na cienkie kołki, choć przy czarnym froncie ich gniazda aż tak bardzo nie szpecą. Ściana tylna to już elegancja w najlepszym wydaniu. Pojedyncze wyloty kanałów bas refleks zyskały solidne kołnierze mocowane na cztery torxy a i tak i tak cały show „kradnie” ozdobny szyld i nie mniej biżuteryjne solidne, zakręcane terminale głośnikowe. Kwestię dotyczącą takiej a nie innej polityki firmy wyjaśniałem już poprzednio, lecz i tym razem powtórzę, że zdecydowanie lepiej łączyć kolumny pojedynczymi przewodami wyższej klasy, aniżeli silić się na bi-wiring z użyciem przysłowiowych drutów od lampki.
Jubilee są przy tym nieznacznie, bo raptem pół centymetra węższe, półtora niższe i centymetr płytsze od Symphonic Edition, co przynajmniej w teorii powinno sprawić, że będą jeszcze lepiej znikały z pomieszczenia odsłuchowego od swojego większego rodzeństwa.
Jednak aby to zweryfikować w pierwszej kolejności pozwoliłem sobie na kilkudniowy romans właśnie z Symphonic Edition, by mając je na świeżo w pamięci, czyli nie posiłkując się archiwalnymi notatkami, móc dokonać niemalże bezpośredniego porównania i bratobójczego pojedynku. W tym samym czasie Jubilee grzecznie stały i grały w drugim systemie podpięte pod recenzowanego dwa tygodnie temu Exposure’a XM5 https://www.audiostereo.pl/magazyn/recenzje/recenzje-wzmacniacze/exposure-xm5-r821/ . I w tym momencie od razu przejdę do małej nie tyle dygresji, co czysto użytkowej wskazówki, iż obie wersje to swoiste wampiry energetyczne, więc patrząc na rekomendacje producenta, co do mocy zalecanej amplifikacji, należy skupić się przede wszystkim na ich górnych wartościach i dla świętego spokoju … pomnożyć je co najmniej razy półtora. Serio, serio. Wbrew bowiem obiegowym i wyssanym zapewne z brudnego palca opiniom, prędzej krzywdę kolumnom zrobimy za słabym, aniżeli za mocnym wzmacniaczem, a biorąc pod uwagę, iż Viennny dobrze zaczynają grać dopiero jak dostaną potężny zastrzyk Wattów i Amperów, to długo się nie zastanawiając w roli dedykowanego im wzmocnienia wykorzystałem nie wspomnianego, budżetowego Anglika, lecz swojego dyżurnego, raptem … 300W Brystona 4B³. I to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę.
Po przesiadce z Symphonic Edition na Jubilee jasnym stało się, że nikt w Wiedniu nawet nie próbował naginać praw fizyki, zarazem ścigając się z większym i co widać gołym okiem, lepiej „obdarzonym przez naturę” rodzeństwem. Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć. Mamy do czynienia z mniejszymi kolumnami, zatem i skala, wolumen generowanego przez nie dźwięku jest mniejszy, co jest całkiem naturalne i logiczne, lecz wolę o tym wspomnieć i pisać drukowanymi literami, bo część z czytelników mniej, bądź bardziej podświadomie, oczekuje, że za nieco mniejszą kwotę przy kasie otrzyma (prawie) to samo co za większy i dziwnym zbiegiem okoliczności droższy model. I … mają całkiem sporo racji, o ile tylko przyjmą do wiadomości, oraz przyswoją, iż owe „prawie” naprawdę jest słyszalne.
Skoro zatem pogodziliśmy się z faktem, że mniejsze kolumny nie są w stanie zagrać z potęgą większych, to teraz powinno pójść nam zdecydowanie łatwiej. Mamy bowiem zachowany właściwy Viennom eufoniczno – karmelowy charakter średnicy, lśniące wysokie tony i przyjemnie zaokrąglony, acz nieprzesadzony bas. I to właśnie od owego basu zacznę, gdyż o ile tylko nie oczekujemy subsonicznych pomruków rodem z „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, to nawet w moim dwudziestometrowym pokoju odstawione na osiemdziesiąt centymetrów – metr od tylnej ściany kolumienki bynajmniej nie cierpiały na niedobór odpowiedniego wypełnienia, tak na dole, jak i na przełomie ze średnicą. Co istotne z ww. amplifikacją udało się, nie tyle mi, co konstruktorom, uniknąć słyszalnej w Symphonic Edition „górki” na owym przełomie, więc tak po prawdzie Jubilee wypadły pod tym względem bardziej liniowo.
Fenomenalnie zabrzmiał zbiorczy album „The Godfather Trilogy” Nino Roty, gdzie leniwa „włoska” symfonika miała odpowiednie wypełnienie, co nie mniej ważne soczystą barwę, a całości nie sposób było odmówić urzekającego romantyzmu. Zamiast bowiem dzielić włos na czworo i każdy z podzakresów poddawać odrębnej analizie małe Viennny postawiły na muzykalność i właśnie koherentność, przez co na spektakl muzyczny patrzyliśmy właśnie jak na nierozerwalną całość, a nie zlepek przypadkowych dźwięków. Nie oznacza to bynajmniej, że w przypływie nagłej chęci nie bylibyśmy w stanie dokonać szybkiej inspekcji formy poszczególnych sekcji orkiestry, tylko czemuż mielibyśmy to robić. W końcu idąc na koncert nad wyraz rzadko zabieramy ze sobą lornetkę, by bacznie przyglądać się zasiadającym w orkiestronie muzykom. W tym momencie młodzież może poczuć się lekko skonfundowana, gdyż akurat ona na koncerty nie rusza się bez smartfonów, w które uparcie wpatruje się, zamiast w to, co dzieje się na scenie. Chciałbym jednak zaznaczyć, iż akurat w tym wypadku mowa jest o muzyce ze względu na swą wysublimowaną formę spokojnie mogącej uchodzić za klasyczną, a nie o komercyjnym wytworze w stylu dajmy na to Nicki Minaj, której głównym, niemalże przysłaniającym słońce, atutem jest ta część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę i przy zakręcie zachodzi na przynajmniej półtora metra. Krótko mówiąc nie tędy droga, co z resztą potwierdziły próby z jej „dziełem” o nad wyraz skromnym tytule „Queen”. Niestety pomimo najszczerszych chęci ani mi, ani tym bardziej tytułowym kolumnom, nie udało się z tego wydawnictwa uzyskać nawet krztyny czegoś, co mogłoby zasługiwać na miano muzyki. Dlatego też warto mieć na uwadze co i w jakiej jakości Viennom serwujemy, gdyż nawet one mają swoją tolerancję na mizerię i potrafią dać nam nad wyraz jasno do zrozumienia, że z takiej mąki chleba nie będzie.
Vienna Acoustics Haydn Jubilee to, jak zwykle u Austriaków, przepięknie wykonane kolumny o ponadprzeciętnej muzykalności a jednocześnie ukłon w kierunku posiadaczy niewielkich pomieszczeń. Grają niezaprzeczalnie słodko, z firmową manierą przedstawiania kreowanej rzeczywistości w lekko podkolorowanych barwach. Krótko mówiąc grają tak, jak stare dobre Vienny. I trudno, żeby tak nie grały, skoro powstały na bazie projektu, jaki sprawdza się od … trzydziestu lat.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini; Roon Nucleus
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 5 998 PLN / para
Dane techniczne
Rekomendowana moc wzmacniacza / Nominalna moc wejściowa: 30 - 180 W
Przetwornik średniotonowy: 5,5" X3P
Przetwornik wysokotonowy: 1" kopułka jedwabna
Pasmo przenoszenia: 45 - 20 000 Hz
Skuteczność: 88 dB
Impedancja: 6 Ω
Wymiary (S x W x G): 170 x 345 x 255 mm
Waga: 8,5 kg/szt.