Od naszego ostatniego spotkania z pełnowymiarowymi słuchawkami klasy premium sygnowanymi przez japońską Audio-Technicę minęły ponad cztery lata. Oczywiście przez ten czas zdążyłem przesłuchać trudną do zliczenia gromadę modeli bezprzewodowych i tych przeznaczonych do aktywności na zewnątrz naszych domostw, lecz najwyższy czas wrócić do korzeni i nausznie sprawdzić, cóż też zmieniło się od momentu pojawienia się na rynku zamkniętego modelu ATH-A990Z. Dlatego też, gdy tylko w naszym zasięgu znalazły się dystrybułowane przez Sieć Salonów Top HiFi & Video Design otwarte ATH-AD1000X czym prędzej zgarnąłem je na testy.
Jak to zwykle w Audio-Technice bywa ATH-AD1000X oferowane są w nad wyraz skromnym, acz eleganckim kartonowym pudełku z oknem pozwalającym na kontakt wzrokowy z zawartością i plastikową wytłoczką, w której umieszczono same słuchawki. Zero welurów, atłasów i drewnianych puzderek. Najwidoczniej producent uznał, że nie ma sensu na tego typu zbytki marnować środków, które zdecydowanie więcej korzyści przyniosą na etapie R&D i doboru wyższej klasy materiałów. Trudno zaprzeczyć takiej logice, jednak odbiorcy kupujący „oczami” mogą obok srebrnego kartonika z napisem „AIR” przejść obojętnie. Cóż, ich strata. Gwoli ścisłości – topowe ATH-ADX5000 stosowny kuferek posiadają, więc jeśli komuś zależy na tego typu akcesoriach, to proszę się nie krępować, pamiętając jedynie przed podejściem do kasy o przygotowaniu drobnych 10 kPLN (bez złotówki). Same słuchawki to konstrukcje otwarte i na tyle ażurowe, że pierwszy z nimi kontakt może wywołać niedowierzanie połączone z obawą o ich solidność. Mamy bowiem do czynienia z modelem wokółusznym o imponujących 53mm przetwornikach i adekwatnych ich rozmiarom nausznicom o iście piórkowej wadze 265 g (bez kabla). Efekt podkreśla brak standardowego pasa nagłownego, który zastąpiono odpowiednio wygiętymi rurkami a punkty podparcia z czubka głowy przeniesiono na jej boki wykorzystując w tym celu miękkie piankowe poduszki zamontowane na autorskich wysięgnikach. Całe szczęście konstrukcja jest bardzo sensownie przemyślana tak od strony użytkowej, jak i wytrzymałościowej więc nic nie trzeszczy i nie „lata” a dokładność spasowania poszczególnych elementów śmiało możemy określić mianem wzorowej. Potężne pady pokryto przyjemnym w dotyku welurem zapewniającym z jednej strony dobry kontakt wokół małżowin, a z drugiej niepowodujące efektu ich (znaczy się małżowin) gotowania nawet podczas wielogodzinnych odsłuchów. Napęd przetwornikom zapewniają neodymowe magnesy i cewki CCAW (Copper-Clad Aluminium Wire) nawinięte spłaszczonym aluminiowym drutem pokrytym miedzią beztlenowej o czystości 7N. Osłony zewnętrzne wykonano z aluminiowej siatki o oczkach przypominających plaster miodu, za to korpusy są magnezowe. Trzymetrowy, zakończony pozłacanym 3,5mm jackiem z nakręcaną przejściówką na 6,3mm przeciwskrętny przewód biegnie do każdej z muszli.
Do tej pory „stacjonarne” i zamknięte modele Audio-Technici kojarzone były z rozdzielczym i dość analitycznym graniem świetnie sprawdzającym się w dochodzeniu do absolutnej prawdy o reprodukowanych nagraniach (vide ATH-A990Z ). Z kolei modele przenośne stawiały na eufonię, potęgę brzmienia i nieskrępowaną dynamikę, tak potrzebną w wielkomiejskim gwarze i niezbyt cichych „zbiorkomach”. A jak w takim razie wypadają na tle swojego rodzeństwa ATH-AD1000X? Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wybornie, gdyż łączą ogień z wodą oferując zalety obu wspomnianych przed chwilą obozów. Mając bowiem niezaprzeczalnie przyciemnioną charakterystykę tonalną oferują fenomenalną rozdzielczość i przestrzenność wydawać by się mogło zarezerwowaną li tylko dla konstrukcji planarnych. Weźmy na ten przykład iście epicki w swej spektakularności album „Dragon” Two Steps from Hel, gdzie orkiestrowe tutti potrafią przytkać niejeden aspirujący do miana high-endu system a tymczasem nasze tytułowe nauszniki owe bogactwo informacji potraktowały nie tyle ze stoickim spokojem, co z szeroko otwartymi ramionami, pozwalając delektować się potęgą wielkiego aparatu wykonawczego. Warto jednak zwrócić uwagę, iż zamiast przysłowiowej monolitycznej ściany dźwięku otrzymujemy tym razem istne hektary przestrzeni, fenomenalną gradację poszczególnych planów i co najważniejsze pełną czytelność spektaklu. Chodzi bowiem o to, że pierwszoplanowe wokalizy nie są przykrywane przez symfoniczno-elektroniczne tło a i ono samo ma własną, całkowicie niezależną trójwymiarową postać jakże daleką do uśredniania swego jestestwa manierą impresjonistycznych plam. O nie, tutaj wszystko jest z iście laserowa precyzją zdefiniowane i umiejscowione w przestrzeni, lecz bez nawet najdelikatniejszych prób epatowania swoją konturowością, czy też sztucznego podbijania kontrastu. To świetny przykład na to, że rozdzielczość wcale nie musi oznaczać antyseptycznej analityczności i świetnie potrafi współgrać z szeroko rozumianą muzykalnością.
Przesiadka na niespieszny „Another Time, Another Place” Jennifer Warnes pokazuje nieco bardziej liryczne oblicze tytułowych słuchawek, które równie świetnie co w hollywoodzkich superprodukcjach odnajdują się w okołojazzowych swingujących piosenkach, w których liczy się przede wszystkim flow i zdolność przykucia uwagi słuchacza do pozornie niezobowiązującej akcji. Wokal Warnes jest gęsty, kremowy, jedwabisty i kojący. Próżno doszukiwać się w nim wyczynowości i prób „zawłaszczania” spektaklu, co oczywiście robi, ale na zupełnie innych zasadach – bez gwiazdorzenia, czy taniej krzykliwości. Śmiem wręcz twierdzić, że na ATH-AD1000X Warnes brzmi zaskakująco analogowo i „lampowo” – z sugestywnie dosaturowaną barwą i lekko wypchniętą przed pierwszy plan bryłą. Jednak ów zabieg nie oznacza bynajmniej wtłoczenie wokalistki w mózgownicę odbiorcy a raczej umieszczenie jej na wyciągnięcie ręki – nieco bliżej od akompaniujących jej muzyków.
A jak wypada mniej naturalny, czyli zdecydowanie bardziej syntetyczny wsad materiałowy? Odpowiedź na powyższe pytanie daje odsłuch albumu „More than Just a Name” Infected Mushroom, który choć rozpoczyna się tytułowym utworem, którego pierwsza minuta wydaje się zapowiadać całkiem bezpieczny repertuar, to już po chwili władze przejmują syntezatory, komputerowe trzaski, stuki i w pełni cyfrowe, karkołomne pasaże subsonicznych tąpnięć. I co? I nawet z tej pozornej „dyskotekowej” kakofonii 1000-ki są w stanie wycisnąć wszystko co najlepsze. Z niezwykłą starannością rozplanowują poszczególne dźwięki na obszernej, trójwymiarowej scenie, podkreślają beat i drive a jednocześnie mając wszystko pod kontrolą nie pozwalają na najmniejsze nawet oznaki bałaganu, czy niesubordynacji. Dzięki czemu pulsujący bas nawet nie próbuje zawłaszczać sobie pozostałych podzakresów a wysokoczęstotliwościowe wizgi i cyknięcia nie męczą i nie zniechęcają po kilku minutach.
Na koniec jeszcze dosłownie dwa-trzy zdania o łatwości, bądź też jej braku, prawidłowego wysterowania ATH-AD1000X. Obecność małego jacka można interpretować jako sugestię, iż 1000-ki można próbować podpinać pod wszechobecne smartfony, bądź też bezpośrednio w wyjścia słuchawkowe laptopów. I rzeczywiście można, choć trzeba w tym momencie mieć świadomość kompromisów na jakie będziemy zmuszeni się zgodzić. Dość poważnemu ograniczeniu ulega bowiem rozdzielczość, rozmiar sceny i dynamika. Co jak pokazuje praktyka wcale nie musi być aż tak bolesne jakby na pierwszy rzut oka/ucha mogłoby się wydawać, gdyż przy gorszej jakości materiału źródłowego takie uśrednienie działa niejako kojąco i tonizująco na całość przekazu. Oczywiście jest to ewidentne odstępstwo od idei Hi-Fi, czyli wysokiej wierności, ale nie ma co się oszukiwać – czasem słyszeć mniej okazuje się błogosławieństwem. Jednym z najbardziej optymalnych pod względem finansowym rozwiązań jest wybór któregoś z kieszonkowych AudioQuestów DragonFly, a kolejnym krokiem jest zainteresowanie się ofertą ifi. Już z Micro iDAC2 Audio-Technici łapią wiatr w żagle i pokazują większość swoich zalet, jednak przesiadka na topowego DAP-a Astell&Kern A&ultima SP2000SE Vegas Gold zapewniła mi wejściówkę na audiofilski Olimp.
Patrząc przez pryzmat audiofilskich realiów Audio-Technica ATH-AD1000X to nad wyraz przystępna oferta dla amatorów iście high-endowych doznań nausznych. Są zaskakująco lekkie, niezwykle wygodne a jednocześnie pobłażliwe dla niezbyt wyrafinowanych źródeł. Oczywiście pełnię swoich możliwości pokazują dopiero z wyższej kasy elektroniką i właśnie z nią powinny docelowo pracować.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini
– Wzmacniacz zintegrowany: Accuphase E-800
– DAP: Astell&Kern A&ultima SP2000SE Vegas Gold
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; q-JAYS; Meze 99 Neo, ULTRASONE Edition 15 Veritas; OBRAVO HAMT-3 MKII; Campfire Audio Solaris Special Edition.
– Przewód USB: Goldenote Firenze Silver USB 2.0
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 2 999 PLN
Dane techniczne
Przetworniki: dynamiczne, otwarte
Średnica przetwornika: 53 mm z magnesem neodymowym i cewką CCAW
Pasmo przenoszenia: 5 - 40 000 Hz
Maksymalna moc wejściowa: 2000 mW
Dynamiki SPL: 102 dB
Impedancja: 40 Ω
Waga: 265 g bez kabla
Przewód: 3 m PC-OCC z osłoną TPE zapobiegającą plątaniu
Połączenie: pozłacany jack 3,5 mm stereo + przejściówka jack 6,3 mm stereo