Właśnie minęliśmy półmetek wakacji i choć brać studencka, przynajmniej ta jej część, której udało uniknąć się „kampanii wrześniowej”, ma jeszcze miesiąc w gratisie, to większego kalibru zabawki mają chwilowo wolne a kto żyw wypuszcza się na dalsze i bliższe wojaże. W związku z powyższym nie dziwi fakt, iż o ile w segmencie elektroniki stacjonarnej można zaobserwować pewien zastój, to wszelakiej maści drobnica z metką „portable” schodzi jak świeże bułeczki. Z resztą wystarczy się rozejrzeć wokół, by dostrzec różnorodność personalnych, bądź charakteryzujących się nieco większą siłą rażenia reproduktorów muzyki w parkach, ogrodach i plażach. Skoro jednak w zeszłym miesiącu zdolnym nagłośnić nawet spory salon uprzyjemniaczem się zajmowaliśmy (vide Bang & Olufsen Beosound Explore), to tym razem, dzięki pomocy rodzimego dystrybutora – białostockiego Rafko, pozyskaliśmy na testy akcesorium niejako wymuszające jednoosobowe audytorium. Mowa oczywiście o słuchawkach i choć historia zna przypadki użyczania jednej słuchawki osobie bliskiej, to tym razem skupimy się na konwencjonalnym odsłuchu stereofonicznym z wetkniętymi w uszy dokanałowymi słuchawkami HiFi MAN TWS 800.
Zgodnie z firmowym rankingiem 800-ki należą do segmentu premium, czyli do topowej półki Reference nieco im jeszcze brakuje. Jednak na pocieszenie tym, którzy decydując się na nie myśleli, że Pana Boga za nogi złapali a tu jednak nic z tego, spieszę wyjaśnić, iż na samym szczycie HIFIMAN żadnych bezprzewodowych dokanałówek póki co nie ma, więc przynajmniej jeśli jesteśmy jego wiernymi akolitami, to nic lepszego w typie pozbawionych wiecznie plączącego się okablowania 800-ek nie znajdziemy.
W niewielkim i niezbyt wyróżniającym się na te konkurencji białym pudełku znajdziemy wielce intrygującą i łapiącą za oko swoją metaliczną aparycją zawartość. Zarówno same słuchawki, jak i dedykowane im i pełniące rolę powerbanku etui wykończono chromowaną/aluminiową powłoką, która nie dość, że nadaje im niezwykłej elegancji to w dodatku okazuje się półprzeźroczysta, gdyż na korpusach dokanałówek umieszczono kolorowe diody informujące o stanie pracy zestawu oraz ukryto sensory pozwalające na standardową obsługę i nawigację. Naładowane do pełna 800-ki powinny zapewnić około 4,5 godziny delektowania się ulubioną muzykę a dzięki ww. etui czas ten można wydłużyć o kolejnych 27 godzin z godzinnymi przerwami na ładowanie. Całe szczęście metaliczna powłoka jest tylko na zewnątrz a już korpus od strony małżowiny wykonano z czarnego, satynowego tworzywa, więc nie musimy się obawiać nieprzyjemnego chłodu podczas aplikacji. Jest to o tyle istotne, że przy swoich całkiem pokaźnych bryłach tytułowe dokanałówki dość szczelnie wypełniają małżowiny a nawet nieco z nich wystają, świetnie przy tym izolując od otoczenia (do 23dB), więc powierzchnia styku korpusów ze skórą jest całkiem spora. W dodatku wartym podkreślenia detalem jest ich zaskakująco niewielka waga, więc po dopasowaniu ich do własnych uszu już po kilku chwilach powinniśmy móc zapomnieć o ich obecności. Wykonane w technologii Topology Diaphram przetworniki o impedancji 150 Ω posiadają membrany pokryte bardzo cienką, nanocząsteczkową powłoką o specjalnym geometrycznym wzorze.
W zestawie ze słuchawkami producent, oprócz przewodu USB, pokrowca i instrukcji dostarcza aż 8 zestawów silikonowych końcówek dousznych o różnych kształtach i rozmiarach, więc kwestie dopasowania mamy niejako z głowy. I jeszcze jedno – wewnątrz etui umieszczono wskaźnik naładowania jego akumulatorów. Mała rzecz a cieszy.
Przechodząc do części odsłuchowej od razu zaznaczę, że na walory brzmieniowe naszych dzisiejszych bohaterek kluczowy wpływ ma odpowiedni dobór tipsów, więc na początku sugeruję potraktować temat poważnie i ze zdroworozsądkową dbałością, tak o komfort użytkowania, jak i „szczelność” połączenia. Dzięki temu zapewnimy sobie świetną izolację od hałasów zewnętrznych i dostęp do pełni potencjału drzemiącego w 800-kach a nieco uchylając rąbka tajemnicy powiem, że jest tego całkiem sporo. Po pierwsze HIFIMAN-y już od progu dają nader jasno do zrozumienia, że nawet przez myśl nie przyszło im granie pod publiczkę i łapanie za ucho niedoświadczonych melomanów wgniatającym w fotel basem, czy zdejmująca szkliwo z zębów „perlistą” górą. O nie, tym razem mamy bowiem do czynienia z brzmieniem, które ze sporym powodzeniem możemy określić mianem studyjnego. To niezwykle wierne i zarazem liniowe granie, gdzie doskonale usłyszymy dosłownie każdy niuans, lecz nie będzie on podany lepiej, bądź gorzej aniżeli podany być powinien. Dlatego też nagrania zrealizowane świetnie będą z HIFIMAN-ami zachwycać a wypadki przy realizatorskiej pracy wywoływać grymas niezadowolenia. Skoro jednak komuś nie chciało się przysiąść podczas postprocesu, to nie widzę powodu dla którego ja z takim bublem miałbym się męczyć a wszystko wskazuje na to, że i 800-kom takie wyciąganie za uszy nieudaczników nie w smak. Nie oznacza to bynajmniej, że tytułowe dokanałówki złośliwe piętnują każde potknięcie i niejako dokonując już na wejściu selekcji wpuszczają do swego wnętrza jedynie krążki sygnowane przez Mapleshade Records, Fonè Records i Tacet-a, lecz dalekie będą od sztucznego pudrowania niedoskonałości. Proszę się zatem niepotrzebnie na zapas nie niepokoić, tylko słuchać tego, na co w danym momencie będziecie mieli ochotę a z czasem sami zobaczycie, że zmiany repertuarowe będą dokonywały się niemalże podświadomie. Kurzem zaczną pokrywać się wszelakiej maści cykające suchotniki a drugą młodość przeżyją pozycje z możliwie naturalnym instrumentarium. Czyli jesteśmy zdani na jakieś audiofilskie smęty? W żadnym wypadku, gdyż nawet daleki od powyższych klimatów „Wasteland - The Purgatory EP” Seether zabrzmiał ze świetnym wykopem i odpowiednim ogniem w górnych rejestrach, przy braku jakichkolwiek oznak osuszenia średnicy, którą śmiało określiłbym miano czystej i zarazem soczystej, lecz bez prób jej dopalenia. Chodzi jedynie o to, że dbając o własny komfort lepiej nie sięgać po krążki, gdzie „piachu” na górze jest tyle co na plaży w Darłowie a partie basu ktoś dogrywał przez telefon (i to na pewno nie komórkowy). A wracając do najnowszego krążka Seether nie sposób pominąć kwestii budowania sceny, którą HIFIMAN-y kreują z pewnym dystansem, przez co cały spektakl obserwujemy z perspektywy widza karnie zajmującego miejsca na widowni. Nie pakujemy się chłopakom na scenę, nie próbujemy dosiąść się do perkusisty, czy przytulić do gitarowego pieca. Wystarczy jednak sięgnąć po coś bardziej intymnego, jak daleko nie szukając „Quelqu'un m'a dit” Carli Bruni a nieco szeleszcząca szansonistka w tzw. okamgnieniu wyląduje tuż koło nas na kanapie. I tutaj znów kolejna uwaga. O owym szeleszczeniu nie napisałem przez złośliwość, tylko możliwie obiektywnie określiłem barwę i manierę wokalną artystki, której szalenie daleko do miodowości dajmy na to Diany Krall a tytułowe słuchawki tylko tę cechę pokażą ocenę pozostawiając wyłącznie nam. One nie oceniają, nie piętnują a jedynie możliwie wiernie prezentują, reprodukują materiał źródłowy a z racji wbudowanej amplifikacji są praktycznie niezależne od jakości źródła, byleby tylko potrafiło się z nim dogadać po Bluetooth.
Nie da się ukryć, że HIFIMAN TWS 800 to słuchawki dla odbiorcy, który już wie czego chce i czego szuka. Nie powalą basem, gorącą średnicą i słodką górą. Pokażą za to jakimi naprawdę są nasze ulubione nagrania zdejmując z nich cały nagromadzony przez lata make up odkrywając ich naturalne piękno.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Rafko
Cena: 1 469 PLN
Dane techniczne
Łączność: Bluetooth 5.0 z obsługą kodeków SBC i AAC
Zasięg: 10-35 m
Pasmo przenoszenia: 20Hz-20kHz
Impedancja: 150 Ω
Czas pracy: 4.5 h + 27 h (140 h Standby)
Czas ładowania słuchawek: 1 h
Czas ładowania case'a: 2 h
Odporniść na brud i zachlapanie: IPX4
Waga etui: 74.4g
Waga słuchawek: 6.9g