Skupiając się li tylko na słuchawkach i patrząc na ten obszar pod względem ikoniczności i długowieczności, śmiem twierdzić, że z Kossami Porta Pro nie sposób wygrać. No bo i jak równać się z modelem nie dość, że dostępnym na rynku od 40, słownie czterdziestu (!!!) lat, to w dodatku w praktycznie niezmiennej formie, od której jak to w ramach dzisiejszego spotkania będziecie mogli się przekonać producent pozwala sobie na drobne, acz wynikające czy to z funkcjonalności, czy to ergonomii odstępstwa. Otóż bowiem, skoro na horyzoncie pojawiły się one - Koss Porta Pro Wireless 2.0, to oczywistym było, że gdy tylko w świat poszły pierwsze zapowiedzi czym prędzej wpisałem się na listę społeczną chętnych do ich przetestowania, niemalże obgryzając z nerwów paznokcie, czy dystrybutorowi - Sieci Salonów Top HiFi & Video Design uda się je ściągnąć na czas, tzn. przed końcem października. Skoro jednak czytacie te słowa, to znak, że jednak wszystko poszło po naszej myśli a ja mogę podzielić się z Wami pierwszymi wrażeniami z użytkowania najnowszej bezprzewodowej inkarnacji tych kultowych nauszników.
Choć tak, jak w przypadku konia, który jaki jest każdy widzi, podając hasło Porta Pro przynajmniej teoretycznie nic dodawać nie trzeba, to jak widać na powyższych zdjęciach, o czym z resztą wspominałem we wstępniaku, Wireless 2.0 kilkoma smaczkami różnią się od swego pierwowzoru. Pomijając brak przewodu, oczywiście stosowny USB-C / mini jack 3,5 mm o długości 120 cm w zestawie się znajduje, to wypada traktować go jako akcesorium awaryjne aniżeli codzienną konieczność, z pewnością wierni akolici tytułowego modelu zwrócą uwagę na podwójny a nie jak to dotychczas miało miejsce pojedynczy pałąk nagłowny. Czy to zmiana na lepsze czy też gorsze czas i codzienne użytkowanie pokażą, jednak osobiście, podczas ponad tygodniowej, nader intensywnej eksploatacji niespecjalnie byłem w stanie zdefiniować ewentualne wady, bądź zalety ww. rozwiązania, gdyż waga naszych bohaterek raczej nie odbiega zbyt drastycznie od wersji w przewód uzbrojonej, więc dodatkowe wzmocnienie konstrukcji byłoby ewidentnym przejawem swoistej nadopiekuńczości, choć z drugiej strony lepiej dmuchać na zimne, niż potem rozpatrywać spływające wartkim strumieniem reklamacje i mozolnie odbudowywać zszarganą reputację. A tak całość prezentuje się solidnie i już. Chociaż tak na upartego … regulacja -rozsuwanie podwójnego pałąka stawia nieco większy opór niż pojedynczego, chociaż może to wynikać z nowości testowego egzemplarza. W każdym bądź razie zarówno w moich poprzednich wiekowych i zarazem pierwszych Kossach, które po blisko ćwierćwieczu wyzionęły ducha, jak i obecnie użytkowanych, doposażonych w mikrofon złotych „limitkach”, które świetnie sprawdzają się w roli biurowego hełmofonu, rozsuwanie i zsuwanie przebiegało i przebiega praktycznie bez oporu. Z ewidentnych i jednoznacznych plusów z pewnością warto nadmienić, iż Koss Porta Pro Wireless 2.0 bliżej klasycznym, przewodowym oryginałom aniżeli modelowi pośredniemu, czyli wcześniejszym Wirelessom. Powrócono bowiem nie tylko do właściwej – znaczy się błękitnej kolorystyki suwaka „komfortu”, czyli siły nacisku, lecz i przywrócono trzykropkową skalę regulacji. Czyli wreszcie jest jak należy, znaczy się po staremu.. Kolejny progres dotyczy funkcjonalności, czyli przeniesienia wszystkich manipulatorów na krawędź korpusu prawej muszli ze smętnie zwisającego na kablu breloczku, jak to było wcześniej. Poprawiono również czas pracy, gdyż pierwsze bezprzewodowe, recenzowane przeze mnie niemalże dokładnie sześć lat temu Porty zapewniały 12h pracy na jednym ładowaniu, a nasze dzisiejsze bohaterki nie dość, że pozbawione zostały merdającego się na szyi przewodu z akumulatorem i ww. sterownikiem, to w dodatku zdolne są grać przez ponad 20 h. w zestawie oprócz ww. przewodu umożliwiającego dzięki funkcji Analog Audio Pass Through klasyczny odsłuch z wyjścia słuchawkowego źródła znajdziemy króciutki przewód do ładowania a przede wszystkim poręczne, sztywne etui, które idealnie i skutecznie zabezpiecza słuchawki przed trudami podróży.
W części poświęconej brzmieniu śmiało mógłbym zacząć i zarazem zakończyć swoje dywagacje tym, że to pod każdym względem stare dobre Porta Pro i tyle. Zakładam jednak, iż jednostkom z wiadomym modelem obeznanym to w zupełności wystarczy utwierdzając w przekonaniu o słuszności zakupu, to już osobom dziwnym zbiegiem okoliczności nie mającym do tej pory przyjemności z tą słuchawkową klasyką powie niewiele, bądź tyle co nic. Dlatego też spieszę doprecyzować, iż KPPW2.0 wzorem swojego rodzeństwa są dedykowane przede wszystkim muzycznym hedonistom, którym muzyka ma robić i robi dobrze. Nie będąc bowiem wzorem liniowości i transparentności czarują wysyceniem i namacalnością wokali do tego stopnia, że trudno nie mieć grzesznych myśli podczas odsłuchu „The Great American Jazz Songbook, Vol.1” NYC Jazz Quartett. Nie zapominają jednak o prawidłowej gradacji planów i wysoce satysfakcjonującej rozdzielczości oraz prezentacji efektów przestrzennych sprawiających, że pomimo niezwykłej namacalności źródeł pozornych nie tracimy informacji o akustyce sesji nagraniowej. Jeśli dodamy do tego firmowe podkręcenie energetyczności przekazu dostajemy bardzo udaną namiastkę dźwięku ze szpuli. Mówiąc wprost wszystko co trafi na Kossy zabrzmi dynamiczniej, gęściej i soczyściej aniżeli byliśmy przyzwyczajeni, jednak bez sztucznego, boomboxowego przejaskrawienia, czy też efektu loudness. Po prostu nawet na powyższym, jazowym przykładzie Nashi Young Cho stoi bliżej nas, dysponuje zaskakującą siłą emisji, no i czaruje tak, że klękajcie narody. A to przecież tylko niezobowiązujący chillout, więc przesiadając się na „AfterLife” Five Finger Death Punch lepiej porządnie zapiąć pasy w fotelu i mocniej zawiązać pod brodą czapeczkę, żeby przypadkiem jej nie zwiało. Dostajemy bowiem taki zastrzyk energii, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem te niepozorne maluchy nie jadą na jakiś dopalaczach, bądź producent nie zaimplementował w nich jakiejś nano-elektrowni jądrowej. W kategoriach bezwzględnych na pewno warto mieć na uwadze delikatne obniżenie równowagi tonalnej przekazu idące w parze z podobnie przemyślanym podkreśleniem soczystości i gęstości źródeł pozornych. Dzięki temu nawet bestialsko smagane blachy nie katują nas irytującym cykaniem, lecz grają niżej i bardziej „złoto” a gitarowym riffom nie brakuje lampowego dosaturowania i nasycenia, więc aż korci, żeby grać głośniej i głośniej.
A właśnie. Mając na uwadze fakt, iż KPPW2.0 są konstrukcjami na- a nie wokół-uszymi ich izolacja akustyczna jest dość znikoma. Z jednej strony zapewnia to użytkownikom kontakt z otoczeniem, lecz z drugiej również i otoczenie słuchacza otrzymuje całkiem sporo informacji o odtwarzanym przez nas materiale. Żeby jednak była jasność – daleki jestem od uznawania tego za wadę a jedynie informuję o natywnej cesze tytułowych słuchawek, więc sami musicie zdecydować, czy jest to dla Was istotny, czy też pomijalny parametr. Od siebie mogę jedynie dodać, że spędzając codziennie w biurze co najmniej 8h wspomnianą „przepuszczalność” bardzo sobie ceniłem, gdyż nie umykały mi żadne istotne komunikaty a i moje otoczenie niespecjalnie zgłaszało sprzeciw odnośnie wybieranego przeze mnie repertuaru, choć „The Sick, The Dying… And The Dead!” Megadeth, czy „Born Under a Mad Sign” Church Of Misery do muzyki tła dość trudno zaliczyć.
W ramach podsumowania jedynie dodam, że obyło się bez niespodzianek, co nie ukrywam bardzo mnie cieszy, gdyż będąc uzależnionym od klasycznych, przewodowych Koss Porta Pro i dokonując przesiadki na wersję Wireless 2.0 nie musiałem niczego zmieniać i do niczego się przyzwyczajać. To dokładnie ten sam dźwięk, ta sama dynamika i cudownie rozpieszczająca faworyzacja wokali, które sprawiają, że za każdym razem zakładając je na uszy cieszymy się odtwarzaną muzyką a nie zastanawiamy cię co by tu poprawić, czy zmienić.
I już zupełnie na koniec ciekawostka finansowo - ekonomiczna, gdyż jeśli ktoś uważa, że Wirelessy 2.0 w porównaniu do swoich klasycznych protoplastek (dostępnych obecnie w promocji za 139 PLN) są zbyt drogie, to pragnę jedynie przypomnieć, że pierwsza wersja ich bezprzewodowych inkarnacji w 2018r. kosztowała … 449 PLN, czyli nie dość, że nominalnie była droższa, co wówczas ww. kwota była znacznie bardziej obciążająca budżet aniżeli dzisiaj.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 429 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: Otwarte, bezprzewodowe, składane
Impedancja: 60 Ω
Pasmo przenoszenia: 15 - 25 0000 Hz
Skuteczność: 101 dB SPL
Łączność: Bluetooth 5.2; przewód USB-C / mini jack 3,5 mm
Złącze: USB-C (ładowanie, transmisja dźwięku)