Może trudno to sobie współczesnej młodzieży wyobrazić, ale to nie na dzisiejsze czasy a na początek lat 80-ych minionego tysiąclecia przypadł prawdziwy boom technologii mobilnych. W 1979 roku laboratoria Sony opuścił legendarny Walkman na punkcie którego i jego, sygnowanych przez inne marki, odpowiedników świat po prostu oszalał. Wreszcie można było zabrać ze sobą ulubioną muzykę a w dodatku przestać być uzależnionym od kapryśnego zasięgu UKF-u i słuchać tego na co mieliśmy ochotę a nie tego, czym łaskawi byli nas obdarzyć ówcześni medialni dysydenci. Kolejnym, iście milowym krokiem w przenośnym dostępie do muzyki okazał się następny hit Sony’ego, czyli karmionymi srebrnymi krążkami Discman, który światło dzienne ujrzał w 1984 r. O skali zjawiska najlepiej świadczą suche fakty – do 1989 r. ww. koncern wyprodukował 50 mln a do 2010 sprzedał około 220 mln Walkmanów a to przecież tylko kropla w morzu „klonów” oferowanych przez takie marki jak Aiwa, Sanyo, Panasonic i wiele, wiele innych, z hipermarketowymi „nonejmami” włącznie. Po co o tym wszystkim piszę? Po to, by przygotować grunt pod dzisiejszy temat przewodni. Przecież zarówno wtenczas, jak obecnie, najsłabszym i zarazem najczęściej ulegającym destrukcji, dołączanym do ww. kieszonkowych źródeł dźwięku akcesorium były, są i zapewne jeszcze długo będą słuchawki. W tym momencie do akcji wkracza nasz bohater, czyli amerykański Koss ze swoim nie tyle flagowym, co z pewnością kultowym i najlepiej rozpoznawalnym modelem Porta Pro. Znacie, słuchaliście, posiadaliście, bądź posiadacie? Jeśli na powyższe pytanie udzieliliście odpowiedzi 3 x TAK, to witam w klubie i serdecznie zapraszam do poznania ich najnowszej … bezprzewodowej odsłony - Porta Pro Wireless.
Jeśli gdzieś tam, z tyłu głowy zastanawiacie się jak długo można, oczywiście w przenośni” odsmażać ten sam kotlet, to spieszę z wyjaśnieniem, iż bardzo, bardzo długo, gdyż od wprowadzenia na rynek modelu Porta Pro upłynęły już … 34 lata. Tak, tak, to nie błąd – pierwsze KPP trafiły do sprzedaży w 1984 roku. W dodatku do dnia dzisiejszego przetrwały w praktycznie niezmiennej formie, nie licząc kilku wariacji kolorystycznych i opcji z pilotem, a obecna, bezprzewodowa inkarnacja, została jedynie wzbogacona zakładanym na kark kabelkiem z zapewniającym 12 h odsłuchu akumulatorkiem, pilotem i mikrofonem a komunikacja odbywa się po Bluetooth w standardzie 4.1 wraz z kodekiem aptX. Mamy zatem tak naprawdę do czynienia z dość dziwną hybrydą nausznej klasyki z rozwiązaniem znanym z „bezprzewodowych” modeli dokanałowych w stylu Jays a-Six Wireless aniżeli ortodoksyjnymi i w 100% zgodnymi ze stosowaną nomenklaturą konstrukcjami całkowicie jakichkolwiek przewodów pozbawionymi - vide Audio-Technica ATH-AR5BT. Co ciekaw,e o ile większość znanych mi modeli na i wokół usznych, bazujących w głównej mierze na transmisji Bluetooth daje swoim użytkownikom możliwość podpięcia słuchawek do źródła sygnału jak to drzewiej bywało, czyli dłuższym, bądź krótszym kabelkiem, to KPPW takiej opcji nie posiadają a jedyne złącze jakie oferują to gniazdo micro USB do ładowania akumulatorów.
W porównaniu z moimi ponad dwudziestoletnimi, roboczymi egzemplarzami Porta Pro pierwszą różnicą jaką odnotowałem przy kontakcie z KPPW było eleganckie, poręczne i świetnie sprawdzające się tak w podróży, jak i zastosowaniach typowo desktopowych sztywne, zapinane za zamek błyskawiczny etui. Moje staruszki miały, i o dziwo nadal mają, na wyposażeniu jedynie skóropodobny miękki woreczek. Co do reszty niuansów, to gdzieś zgubiła się po drodze trzykropkowa podziałka nad suwakami „strefy komfortu” (Comfort Zone), czyli mówiąc po ludzku siły nacisku padów na uszy. Powodem takiego stanu rzeczy okazało się … dodanie nazwy modelu. Najwidoczniej dział marketingu wykorzystał nieuwagę speców od ergonomii i postanowił dorzucić swoje trzy grosze. Aha – i przycisk suwaka zmienił kolor z niebieskiego na czarny. Innych zmian, poza zastąpieniem standardowego przewodu jego skróconą odmianą nie odnotowałem. Niby niebieskie elementy w KPPW są o niebo bardziej niebieskie od blado-błękitnych (wypłowiałych?) w moich, ale proszę mi wybaczyć, lecz nie mam nomen omen bladego pojęcia, czy to przypadkiem nie wpływ ich wystawiania na światło dzienne. Mniejsza jednak z tym. To dokładnie ten sam minimalistyczny i praktycznie niezniszczalny projekt, gdzie otwarte muszle osadzone są plastikowych profilach połączonych „blaszanym” pałąkiem nagłownym a zamiast padów z posiadającej pamięć pianki nadal wykorzystywane są oldschoolowe gąbki. O ich żywotność jednak bym się zbytnio nie martwił, gdyż z autopsji widzę, że spokojnie starczają na co najmniej 5-8 lat – w mojej, mającej już dwa krzyżyki na karku parze o ile dobrze pamiętam gąbki wymieniałem jak na razie dwukrotnie.
Jeśli zaś chodzi o ergonomię to zmian w stosunku do przewodowych protoplastów nie odnotowałem, chociaż … jednak jest jeden drobiazg. Otóż po włączeniu KPPW o swoim statusie informują wszem i wobec błękitną, w dodatku dość jaskrawą diodą, co w przypadku wieczorno – nocnych odsłuchów, bądź podróżowania środkami miejskiej, może być nie tylko dla nas, lecz i naszego otoczenia nieco irytujące. Tylko nie zrozumcie mnie źle – jakaś oznaka życia w przypadku urządzeń bezprzewodowych jest konieczna, lecz o ile w przypadku rozwiązań konstrukcyjnych, gdzie sterowanie odbywa się poprzez manipulatory / sensory umieszczone na muszlach i pozwala na implementację diod we wgłębieniach skierowanych ku dołowi, Koss najwidoczniej nie chcąc ingerować w swój ikoniczny projekt pozostawił diody na zwisającym wzdłuż szyi użytkownika przewodzie. W rezultacie pracując z KPPW na głowie przy komputerze w zaciemnionym pomieszczeniu co i rusz widzimy błękitne błyski. Oczywiście w ciągu dnia i w plenerze powyższe atrakcje natury iluminacyjnej są praktycznie niezauważalne, ale na własne potrzeby pewnie i tak i tak potraktowałbym to błękitne oczko kawałkiem samoprzylepnej czarnej taśmy i dosłownie chwilę potem zapomniał o jej obecności. Podobnie jest z ich izolacją akustyczną, którą zarówno z punktu widzenia użytkownika, jak i jego otoczenia można określić mianem symbolicznej, czyli zarówno my słyszymy, co się dzieje wokół nas, jak i nasi bliżsi „sąsiedzi” raczeni są odtwarzanym w danym momencie repertuarem. To jednak oczywista i natywna cecha konstrukcji otwartych, więc jedynie wspominam o niej z czysto kronikarskiego obowiązku, choć warto ją mieć na uwadze, jeśli chcielibyście używać ich w gęsto obsadzonym korporacyjnym openspejsie. Chociaż z drugiej strony, jeśli tylko nie będziecie przesadzali z głośnością, to i nawet w takich, dość „kołchozowych” warunkach jest spora szansa na uniknięcie ewentualnych konfliktów.
Zakładając najnowsze, bezprzewodowe Porta Pro można bardzo szybko dojść do wniosku, że poza bynajmniej niecałkowitą redukcją przewodu brzmienie Kossów nic a nic się nie zmieniło. Nadal grają w swoim charakterystycznym, niezwykle dynamicznym i łapiącym od pierwszych taktów za ucho spontanicznym stylu, gdzie to właśnie drive i motoryka ustawiają cały spektakl. Tutaj wszystkiego jest dużo, a owe wszystko jest duże – podane z typowo amerykańskim rozmachem, czyli krótko mówiąc jest po staremu. Dopiero bezpośredni, bratobójczy sparring z wersją przewodową pozwala wnikliwym obserwatorom wyłapać kilka, czysto kosmetycznych różnic. Otóż KKPW charakteryzuje nieco większa zgrubność i lekkie osłabienie konturu ataku. To wciąż jest przysłowiowy dynamit, lecz już o nieco bardziej stonowanej sile rażenia. „Submission For Liberty” 4 Arm nadal niemiłosiernie katuje nasz słuch i umysł, jednak całość poddawana jest lekkiej tonizacji przez co bestialsko okładane blachy już tak nie wwiercają się w naszą korę mózgową a jedynie wieńczą dzieło zniszczenia jakie serwuje nam australijski band. Generowana przez Kossy ściana dźwięku ma rozmiary spiętrzającej wody rzeki Kolorado Zapory Hoovera i na osobach nieświadomych możliwości tytułowych nauszników może wywołać iście piorunujące wrażenie. Świetnie wypadają też wszelkiej maści nagrania koncertowe i to wcale nie jakieś rozbuchane pod względem wykorzystanego instrumentarium, lecz również te w głównej mierze oparte na elektronice. Nie, nie chodzi mi w tym momencie o spektakularne widowiska organizowane swojego czasu przez Jean-Michel Jarre’a, lecz dużo skromniejsze, jak album „World Be Live” Erasure. Niby diametralnie różna od thrashowych porykiwań 4 Arm stylistyka a radość z odsłuchu taka sama a czasem wręcz większa. Większa, gdyż blisko podany wokal Andy’ego Bella brzmiał niezwykle namacalnie i ekspresyjnie a dopiero kilka kroków za nim odzywały się cudownie oldschoolowo – cukierkowe klawisze legendarnego Vince’a Clarke’a. Dokładając do tego spontaniczną reakcję zgromadzonej w Eventim Apollo w Hammersmith publiczności spokojnie można było mówić o dyskotekowym szaleństwie w najczystszej postaci. Z oczywistych względów bas nie schodził tak nisko jak w wokół usznych konstrukcjach zamkniętych, lecz jak to zwykle w KPP bywa nader umiejętne jego podbicie w górnych partiach i przełomie ze średnicą na tyle sugestywnie imitowało iście infradźwiękowe poczynania, że nawet przez myśl mi nie przeszło krytykowanie takiego podejścia do strawy i ewidentnego odstępstwa od liniowości. Z resztą bądźmy do bólu szczerzy – Porta Pro nigdy nie kupowało się ze względu na wspomnianą liniowość, transparentność i cyzelowanie każdego, nawet najmniejszego szmeru, lecz po to by poczuć dziką frajdę z ulubionych nagrań, zapamiętale pomachać ozdobioną resztkami włosów głową i po prostu świetnie się bawić. I całe szczęście owego pierwiastka szaleństwa i czysto hedonistycznej przyjemności Koss Porta Pro Wireless nie zabrakło, za co im twórcom należy się w pełni zasłużona owacja.
Na tle naszpikowanej najnowszymi zdobyczami techniki z aktywnymi systemami redukcji hałasu, bądź wbudowanymi DAC-ami włącznie i designem wyprzedzającym pomysłowość scenarzystów „Star Treka” propozycjami konkurencji Kossy Porta Pro Wireless wyglądają nie tyle hipstersko, co wręcz oldschoolowo. Cóż jednak począć, skoro to właśnie dzięki niezmiennej od ponad trzydziestu lat estetyce tak brzmienia, jak i designu nieprzerwanie cieszą się w pełni zasłużonym zaufaniem świadomych własnego wyboru nabywców. Śmiało można również powiedzieć, iż są one bodajże jedynym reliktem minionej epoki, który oparł się szalejącym na rynku Hi-Fi trendom i modom, a że koniec końców przeszedł na bezprzewodową stronę mocy? Cóż, bądźmy realistami – Koss w końcu musiał zacząć walkę o najmłodsze pokolenie, ale zrobił to po swojemu i na własnych warunkach. I chwała mu za to.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 449 PLN
Dane techniczne
Pasmo przenoszenia: 15 - 25 000 Hz