Wydawać by się mogło, że pojawienie się w portfolio danego producenta swoistego novum i produktu, który patrząc na rynkowe trendy, ma szanse schodzić jak przysłowiowe świeże bułeczki, znaczy się na pniu, to oczywista oczywistość. Tymczasem od oficjalnej, październikowej premiery naszego dzisiejszego bohatera mija drugi miesiąc a na stronie amerykańskiego wytwórcy https://www.koss.com/ o nim ani widu ani słychu. Zasadne wydają się w tym momencie pytania, czy news wyciekł zbyt wcześnie, bądź może sam wyrób wdrożono do produkcji i skierowano na sklepowe półki bez finalnej weryfikacji, czy też certyfikacji. Skoro jednak rodzimy dystrybutor - Sieć Salonów Top HiFi & Video Design uznał, że nie ma najmniejszych przeszkód abyśmy rzucili okiem i uchem na ową elektryzującą nowość – pierwsze, prawdziwie bezprzewodowe (True Wireless), dokanałowe słuchawki Koss TWS150i, to i my z chęcią na taką propozycję przystaliśmy, tym bardziej, że w przedświątecznym galimatiasie i okresie generalnych porządków, jakby zamiast Mikołaja miał nas odwiedzić SANEPID, bądź sama PePeDe (Perfekcyjna Pani Domu), widok stosu kartonów raczej nie wzbudziłby entuzjazmu Strażniczki Domowego Ogniska, a niewielkie, mieszczące się w kieszeni pudełeczko miało szanse umknąć jej uwadze nie budząc większych podejrzeń.
Dla świętego spokoju, chcąc upewnić się, że nie mam do czynienia z jakimś fake’iem przeprowadziłem mały research i 150-ki jednak obecne są w sprzedaży nie tylko nad Wisłą, lecz ich dystrybucję z powodzeniem można określić mianem globalnej. Śmiało możemy więc założyć, iż z samymi słuchawkami wszystko jest OK, tylko najwidoczniej w Stanach działy marketingu i sprzedaży w czasach pandemii działają zdecydowanie sprawniej aniżeli IT i webmasterzy. Cóż, zdarza się najlepszym. Nie ma jednak co drążyć kwestii wizerunkowych, skoro obiekt niniejszej recenzji dotarł do naszej redakcji nie tylko cały i zdrowy, co fabrycznie zapakowany i gotowy do pracy. Tak, tak. Już na dzień dobry od Amerykanów otrzymujemy miłą niespodziankę w postaci naładowanych nie tylko samych słuchawek, lecz i pełniącego, oprócz roli ochronnej, również funkcję ładowarki / powerbanku, dedykowanego im mini-sarkofagu. Wystarczy tylko usunąć zabezpieczające piny folie i niech gra muzyka.
Same słuchawki a raczej słuchaweczki, bo 150-ki są zaskakująco filigranowe i przy tym lekkie utrzymane są w matowej czerni. Ponadto w przeciwieństwie do ostatnio przeze mnie testowanych, konkurencyjnych modeli Audio-Technica ATH-ANC300TW i ATH-CK3TW zamiast bulwiastych korpusów ich projektanci zdecydowali się na nieco inne rozwiązanie polegające na redukcji rozmiarów części dousznej a zarazem przeniesienie akumulatorów do podłużnych „patyczków” ułatwiających aplikację samych jednostek w uszach zyskując tym samym przestrzeń na firmowe logotypy i diody informujące o stanie pracy. Oprócz fabrycznie założonych „gumek” w komplecie znajdziemy jeszcze trzy dodatkowe komplety w standardowych rozmiarach oraz krótki przewód USB do ładowania. Jako niewątpliwą zaletę natury użytkowej warto wymienić odporność na zamoczenie (certyfikat IPX5), wiec bez problemu możemy używać 150-ek podczas codziennego joggingu i to niezależnie od aury. A jeśli chodzi o technikalia to komunikacja z naszymi dzisiejszymi bohaterkami odbywa się po Bluetooth 5.0, same słuchawki zapewniają około 5h pracy na jednym ładowaniu a mając na podorędziu ich etui okres ten możemy wydłużyć o kolejne 20h. Uprzywilejowani są też posiadacze urządzeń z nadgryzionym jabłkiem w herbie, bowiem z poziomu systemu można sprawdzać poziom naładowania dousznych reproduktorów.
Pół żartem, pół serio z powodzeniem można byłoby uznać, iż Koss dla lwiej części osób kojarzących tę markę to wytwórca jednego modelu – Porta Pro. Niby coś tam jeszcze robi, ale nikt za bardzo nie wie co i po co, skoro niezniszczalne, obecne na rynku od … 1984 r. „Porty” sprawdzają się zawsze i wszędzie. Przesadzam? Bynajmniej, w końcu opieram się nie na czysto akademickich dywagacjach a osobistym doświadczeniu, gdyż moja pierwsza para KPP (Koss Porta Pro) nie tylko przeżyła nad wyraz destruktywny okres wczesnego dzieciństwa i dorastania mojej już pełnoletniej progenitury, lecz niezliczone podróże a skapitulowała tuż przed swoimi 25-mi urodzinami. Po czym została zastąpiona … kolejnym, tym razem limitowanym egzemplarzem Koss Porta Pro Black Gold (pojawiło się też nieco mniej „barokowe” umaszczenie Rhythm Beige). Wróćmy jednak do meritum.
Okazuje się jednak, że wbrew pozorom Koss, to nie tylko KPP, lecz również tytułowe TWS150i, które od swoich leciwych protoplastów różni praktycznie wszystko i to zarówno jeśli chodzi o design, jak i … brzmienie. Czyli co, rewolucja? Śmiem twierdzić, że raczej ewolucja i dowód na to, że oferta rośnie, znaczy się dojrzewa, wraz ze swoja klientelą. O ile bowiem KPP były na swój sposób uroczo łobuzerskie, nawet nie próbując udając neutralnych o tyle TWS150i śmiało możemy uznać za liniowe, czy wręcz monitorowe. Dlatego też, zamiast standardowego „łomotu”, który tym razem posłużył mi praktycznie jedynie do wygrzania dostarczonej na testy fabrycznie nowej parki, lwią część odsłuchów prowadziłem w zdecydowanie bardziej cywilizowanych klimatach. Powód? Nader oczywisty, czyli właśnie zdolność, łatwość w kreowaniu niezwykłej intymności i fenomenalnego wglądu w nagranie. Jeśli dodamy do tego namacalność i wręcz materialną postać tak użytego podczas nagrań instrumentarium, jak i samych wokalistów, to bardzo szybko powinniśmy się zorientować, że za raptem trzy stówki mamy szanse na uczestnictwo w niezliczonej ilości najmniejszych koncertów świata – organizowanych tylko i wyłącznie dla nas i na nasze potrzeby. Nie wierzycie? No to zapraszam.
Pierwsza pozycja z brzegu – „Abu Navas Rhapsody” Dhafera Youssefa i mamy efekt Wow!, jednak spowodowany nie jakąś ponadprzeciętną, wgniatająca w fotel dynamiką, lecz precyzją, holograficzną przestrzenią i oddechem obecnymi w nagraniu. Fortepian lśni i góruje nad resztą instrumentarium swoją majestatyczną posturą, perkusjonalia skrzą się złotymi refleksami a wokal Youssefa porusza struny naszej muzycznej wrażliwości o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. To już nie jest zwykły odsłuch, to coś pomiędzy seansem spirytystycznym a stadium głębokiej medytacji. Czas się zatrzymuje, emocje opadają a my zamykamy się we własnym mikrokosmosie dźwięków i barw. Jesteśmy tylko my i muzyka. Podobnie na „Same Girl” Youn Sun Nah – oszczędne instrumentarium, minimalistyczne aranżacje i drobne, filigranowe dziewczę, które od zmysłowego szeptu jest w stanie przejść do zwierzęcego ryku i rozpętać prawdziwe piekło. A my siedzimy z rozdziawionymi z zachwytu ustami i chcemy więcej, mocniej, dłużej. Album się kończy a nam na język ciśnie się filmowy cytat „Play It Again, Sam”. Wokal Youn podany jest blisko, bardzo blisko. Na tyle, by czuć jej oddech, słyszeć delikatne „mlaśnięcia” i generalnie całą, artykulacyjną oprawę, jednak cały czas mieć świadomość, iż cały ten spektakl zmysłów rozgrywa się tuż przed nami a nie w nas – w naszej głowie. Kossy bowiem nie próbują wtłoczyć w nasz czerep reprodukowanych składów, lecz dążą do tego abyśmy to my tuż przy obserwowanych muzykach się znaleźli.
Jeśli jednak myślicie, że 150-ki sprawdzają się jedynie w takich ascetycznych, akustycznych aranżacjach, to jesteście w błędzie. Wystarczy bowiem sięgnąć po elektronikę, jednak nie taką, wystukaną na pianinku Casio, lecz z nieco wyższej półki, jak daleko nie szukając „Convergence” Malii i Borisa Blanka, czy też jakże na czasie „Lockdown Spaces” Mariusza Dudy, by po raz kolejny stracić rachubę czasu i niemalże całkowicie odciąć się od świata zewnętrznego. Piszę to z pełną świadomością, gdyż choć TWS150i nader skutecznie izolują nas od hałasów otoczenia, to akurat tym razem chodzi o intensywność doznań i zaangażowanie słuchacza w eksplorację prezentowanego materiału. Jednak zaangażowanie nie wymuszone a całkowicie naturalne, pojawiające się ot tak, samo z siebie – sięgające naszych atawistycznych instynktów i leżącej u podstaw postępu ludzkiej ciekawości.
I na koniec jedna uwaga. Otóż przy bezpośredniej przesiadce z KPP na TWS150i można odnieść wrażenie, iż są one zaskakująco eteryczne a tym samym spodziewać by się można zauważalnego odchudzenia przekazu wraz z oczywistym przesunięciem równowagi tonalnej ku górze. Tymczasem już po chwili okazuje się, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku a owa równowaga jest taka, jaka być powinna. To nie 150-ki na cokolwiek cierpią, lecz Porta Pro nad wyraz intensywnie odciskają na reprodukowanym materiale swe piętno. I wcale nie chodzi w tym momencie o jakąkolwiek krytykę, lecz o w miarę obiektywną ocenę obu konstrukcji, gdzie KPP używa się dla ewidentnej rozrywki i frajdy jak dajmy na to jazdy Buggy, natomiast TWS150i reprezentują pełen wachlarz znacznie bardziej wyrafinowanych uciech dla naszych zmysłów. Wniosek? Najlepiej mieć oba modele i w zależności od potrzeby chwili sięgać po ten, na który przyjdzie nam ochota.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 299 PLN
Dane techniczne:
Łączność: Bluetooth 5.0
Czas pracy: 5h+20h
Napięcie ładowania: 5V@380mA
Czas ładowania:<2h