Noontec jest najlepszym przykładem producenta o istnieniu którego można się dowiedzieć w momencie, gdy się człowiek o niego niemalże nie potknie. Bardzo możliwe, że za taki stan rzeczy odpowiadają brak dynamicznej kampanii reklamowej, sławnych twarzy i tzw. kreowania marki. Ot kolejny azjatycki młody gniewny próbujący uszczknąć co nieco z puli, jaką rozdzielili między sobą najwięksi i zdecydowanie bardziej rozpoznawalni gracze. Żeby jeszcze dolać oliwy do ognia nie można pominąć jednego, acz niezwykle istotnego faktu – dość problematycznego designu. Nie chodzi mi w tym wypadku o sam projekt, bo jest on nad wyraz zgrabny, przemyślany i estetyczny, lecz niestety świetnie rozpoznawalny i utożsamiany z produktami Beats by Dre. Oczywiście Chińczycy zawczasu pomyśleli o zabezpieczeniu się przed ewentualnymi pozwami i wprowadzili kilka, niewielkich zmian w stosunku do protoplastów, dzięki czemu od strony czysto prawnej wszystko jest OK., a że ktoś może mieć jakieś skojarzenia… cóż akurat na to wpływu nie mają.
Przejdźmy jednak do sedna. Beats by Dre to słuchawki, które dzięki bardzo dynamicznemu (ofensywnemu?) marketingowi swojego czasu było widać praktycznie wszędzie i u wszystkich liczących się gwiazdek, celebrytów, w filmach, autobusach, etc. Nie liczył się dźwięk, lecz szpan i o dziwo ludzie dali się na to złapać. Kiedy zatem rozpakowałem dostarczone do testów Noontec Zoro HD minę miałem delikatnie mówiąc nieszczególną. No bo i jaką mógłbym mieć patrząc na „kopię bezpieczeństwa” czegoś, co lepiej wygląda niż gra. Czasem jednak trzeba zacisnąć zęby i przez tydzień, bądź dwa się przemęczyć.
Zanim jednak założyłem je na uszy postanowiłem, choć przez chwile bliżej się im przyjrzeć i prawdę powiedziawszy im dłużej to robiłem, tym ma niechęć topniała. Po pierwsze użyte do produkcji materiały okazały się nad wyraz porządne i solidne a co najważniejsze precyzyjnie wykończone. Plastik, z jakiego wykonano zarówno pałąk jak i muszle wykończono na wysoki połysk, co bardzo efektownie prezentuje się na zdjęciach, jednak podczas codziennego użytkowania potrafi irytować podatnością na palcowanie, choć biorąc pod uwagę zbliżającą się zimę, konieczne o tej porze roku rękawiczki powinny rozwiązać ww. przypadłość. Co do elastyczności i samej podatności na układanie się na głowie nie miałem żadnych zastrzeżeń a miękka poduszka, jaką wyściełano wewnętrzną powierzchnie pałąka znacząco podnosiła komfort odsłuchu nawet podczas kilkugodzinnych sesji. Ba, śmiem twierdzić, że to jedne z najwygodniejszych słuchawek, z jakimi miałem do czynienia na przestrzeni ostatnich kilku lat. O mechanizmie składania nie będę się rozpisywał, gdyż jest 1: 1 zapożyczone z oryginałów (Beats’ów). Wystarczy powiedzieć, że nic nie skrzypi, nie telepie i pomimo wielokrotnego składania i rozkładania nie zauważyłem żadnych oznak wskazujących na ewentualne problemy w przyszłości.
Ze względu na dość kompaktowe rozmiary muszli Noontec’i zaliczyć można do rodziny słuchawek nausznych a dzięki miękkim, pokrytych skóropodobnym materiałem (zupełnie nie wiem skąd w materiałach reklamowych wzmianka o bawełnie) i niezbyt silnemu naciskowi świetnie leżą i nie ma się wrażenia, jakbyśmy włożyli głowę do imadła. Kolejną miłą cechą Zoro jast odczepianym płaski przewód z zamontowanym mikrofonem umożliwiającym swobodne prowadzenie rozmów, gdy słuchawki podłączymy do smartfona, bądź komputera. Jego dwustronne zakonfekcjonowanie standardowymi wtykami mini-jack zachęca do eksperymentów i poszukiwania spełniających w iekszym, bądź mniejszym stopniu nasze indywidualne wymagania, choć nawet dostarczone przez producenta okablowanie nie odbiega od tego, co możemy spotkać nawet u droższych konkurentów.
Po wstępnych oględzinach uznałem, że dam słuchawkom dojść do siebie i na ponad 72h podłączyłem je pod Bitzie, fundując dietę składającą się z repertuaru jednej z internetowych rozgłośni. Po tym okresie założyłem je na głowę i … bardzo pozytywnie się zdziwiłem. Okazało się, że Noontec’i są nad wyraz muzykalnymi a zarazem dynamicznymi słuchawkami, które pomimo wrodzonej żywiołowości nie próbują słuchacza ogłuszyć basem, bądź zdjąć z zębów szkliwo napastliwą górą. Najniższe tony są konturowe, zwinne i świetnie jak na tą cenę zróżnicowane. Nic się nie zlewa, nie wlecze i nie dudni a cały przekaz zyskuje na motoryce, dzięki solidnym fundamentom. Przełom wyższego basu i niższej średnicy z oczywistych względów został delikatnie wyeksponowany, jednak zapewnienie odpowiedniej soczystości w reszcie pasma nie powoduje wrażenia jakby ktoś próbował nas oszukać zbytnio „napompowanym” i niestety zbyt lekkim basem. Delikatne osłabienie można natomiast zaobserwować w punkcie styku średnicy z sopranami, które choć gładkie nie oferują takiej klarowności i rozdzielczości co droższe nauszniki. Z drugiej jednak strony patrząc na cenę Zoro, jak i spodziewaną bylejakość i miernotę materiału wsadowego powyższe uwagi i tak tracą sens. Na ściągniętych z „netu” mp3kach, w zatłoczonym metrze i tak, i tak ich posiadacze nie będą mieli nawet najmniejszych szans na wyłowienie takich niuansów. Za to w zaciszu domowego ogniska, Noonteci nakarmione odpowiednio wysublimowanym materiałem wysokiej rozdzielczości dostarczają sporo przyjemności delikatnie upraszczając bardziej skomplikowane i wielowątkowe ekwilibrystyki.
Na ciężkich odmianach rocka (Megadeth, Dream Theater) dalsze plany ulegały zauważalnemu uśrednieniu, choć nie można było mieć zastrzeżeń zarówno do stereofonii, jak i samej stabilności prezentowanej sceny. Operowa klasyka („Carmen”. „Il Trovatore”) dawała pewne wyobrażenie o skali spektakli, choć znów do głosu dochodziło delikatne upraszczanie przekazu i utrata możliwości wglądu w dalsze plany. Za to w bardziej popowo-rockowych klimatach jak Madonna, Timbaland, czy Depeche Mode słuchawki sprawdzały się wyśmienicie. Pulsujący rytm nie pozwalał usiedzieć w miejscu i zmuszał do mniej, lub bardziej dynamicznego podrygiwania. Co ważne nawet niej ambitne realizacje nie były dodatkowo okaleczane poprzez podkreślanie sybilantów, które choć obecne niespecjalnie starały się przykuć uwagę słuchacza.
Tym oto sposobem sprawdziło się ludowe porzekadło, że nie taki wilk straszny jak go malują. Spodziewane traumatyczne przeżycia zastąpiły całkiem miłe kilkunastodniowe odsłuchy słuchawek, które będąc kopią zdecydowanie bardziej popularnego produktu okazały się po prostu od niego lepsze. Pytanie tylko, czy klienci szukając czegoś dla siebie, bądź sugerując wybór swoim nastoletnim latoroślom kierować się będą własnym słuchem i rozsądkiem, czy iluzorycznymi reklamami.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski
Dystrybucja: Lauda Audio
Cena: 329 zł
Dane techniczne:
• głośnik: dynamiczny 40mm
• złącze: jack 3.5 mm
• pasmo przenoszenia: 13-26kHz
• skuteczność: 108dB @ 1kHz 1mW
• impedancja wejściowa: 32 Ohm
• moc maksymalna: 60mW
• przewód z mikroportem do rozmów telefonicznych
• długość przewodu: 1.2m
• masa: 150g
• dostępne kolory: czarny, biały, czerwony
System wykorzystany w teście:
DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Graham Slee Bitzie; iFi iDAC
Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; iFi Gemini
Odtwarzacz plików: laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Sony Ericsson Xperia Arc S z odtwarzaczem Meridian Media Player Revolute; iPod Touch; Fiio X3
Słuchawki: Brainwavz HM5; NuForce HP-800; Musical Fidelity EB-50