Rozglądając się po rynku słuchawek z pewnym zdziwieniem odkryłem, że jak okiem sięgnąć wszyscy bez wyjątku zbroją się w modele bezprzewodowe. W katalogu samego Sennheisera naliczyłem siedem, podobnym wolumenem może pochwalić się Audio-Technica, Koss czterema i nawet Bowers&Wilkins kusi dwiema propozycjami nausznymi/wokółusznymi. Krótko mówiąc coś musi coś być na rzeczy. Czyżby oznaczać to miało, że wreszcie nadchodzi wiosna i lada dzień spragnione słońca tłumy wylegną na place, skwery i deptaki w poszukiwaniu sączącej się z nieboskłonu bursztynowej witaminy D? Na to mniej więcej wypada się w ciągu najbliższych kilkunastu dni szykować. O ile jednak dawniej, po zimowej plusze przedstawiciele homo sapiens wraz z wiosennymi roztopami przemierzali niezurbanizowane okolice i wsłuchiwali się w radosny świergot wszelakiej maści ptactwa, to obecnie tak duzi, jak i mali nie ruszają się na krok z domu bez smartfona i dedykowanych mu słuchawek. Skoro jednak pozbywamy się futrzanych czap, podszytych „miśkiem” paltocików i ciężkich buciorów stawiając na zdecydowanie mniej krępujące ruchy wdzianka, to logicznym wydaje się, że i od plątaniny okablowania chcielibyśmy mieć wolne. Pojawia się jednak pytanie, czy wypuszczając się w plener jesteśmy w stanie wygodę i mobilność postawić ponad jak najbardziej zbliżoną do domowej – referencyjną jakość dźwięku, czy też uznając ową jakość za priorytet godzimy się na wygląd jakbyśmy właśnie opuścili studio „Wielkiej gry”. Wbrew pozorom jest jednak jeszcze trzecia i wygląda na to, że najbardziej rozsądna opcja – złoty środek. Żeby jednak po nią sięgnąć trzeba nieco odejść od głównego nurtu i sięgnąć do portfolio szwedzkiej marki Jays. Mowa bowiem o ich bezprzewodowej nowości – modelu u-JAYS Wireless.
Jak przystało na Skandynawów o bezprzewodowych Jaysach można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są krzykliwe. Jeśli zatem zależy Wam na tzw. „zadawaniu szyku” i zwracaniu na siebie uwagi „żarówiastą” kolorystyką, oraz mrugającymi diodami umieszczonymi na błyszczących, plastikowych powierzchniach, to … szukajcie dalej. Tutaj bowiem postawiono na możliwie stonowaną i bezpieczną stylistykę, która jak przysłowiowa „mała czarna” (ukłon w stronę Pań) pasuje dosłownie do wszystkiego. Słuchawki mamy zatem pokryte gumo podobnym, satynowym tworzywem w zależności od wybranej wersji o barwie białej, czarnej i ich wariacjach z niewielkimi akcentami o odcieniu patynowanego złota lub srebra. Ot taka minimalistyczna elegancja, którą ewidentnie i niezaprzeczalnie potwierdza dostarczona na testy para w malowaniu Black on gold.
Tytułowy model reprezentuje rodzinę zamkniętych konstrukcji nausznych, co z jednej strony zapewnia, przynajmniej teoretycznie, dobrą izolację akustyczną przy dość mało absorbujących gabarytach, choć uczciwie trzeba przyznać, że jak na „nauszniki” u-Jaysy wcale takie małe nie są. O powłoce, w jaką przyobleczono metalowy korpus już wspominałem, więc teraz skupię się na pozostałych elementach. I tak regulacja pałąka nagłownego – wysuwanie obracanych muszli, odbywa się niezwykle płynnie, z lekkim oporem dającym poczucie nie tylko panowania nad sytuacją, ale i dobrze wróżącego na przyszłość. Po wybraniu odpowiadającego nam rozstawu mamy pewność, że nic „samo się” nie rozjedzie. Nic przy tym nie skrzypi, nie trzeszczy i niepokojąco nie pyka, więc już na etapie badań organoleptycznych możemy zacząć utwierdzać się w przekonaniu, że dobrze zainwestowaliśmy ciężko zarobione 900 PLN.
Pady są dość miękkie i świetnie przylegają do uszu, choć w moim przypadku efekt akomodacji musiał chwilę potrwać. Otóż Jaysy wyjęte prosto z pudełka wydawały mi się nieco zbyt sztywne, na co niewątpliwy wpływ miały panujące na zewnątrz minusowe temperatury a jak wiadomo nawet kilkadziesiąt minut w takich warunkach potrafi znacząco wpłynąć na parametry tworzyw sztucznych. Po złapaniu właściwych parametrów sytuacja uległa diametralnej poprawie a wyściółka padów przestała nieprzyjemnie uciskać me małżowiny. A właśnie. Szwedom udało się świetnie wypośrodkować siłę nacisku w stosunku do stabilności mocowania słuchawek na głowie. Dzięki temu dobrze trzymają się zarówno na małych, jak i całkiem sporych czerepach a jednocześnie nie uciskają uszu na tyle dotkliwie, żeby po godzinie, czy dwóch z radością je zdejmować.
Z uwag natury użytkowej dodam jeszcze tyle, że centrum sterowania, przycisk włączania, kontrolną diodę, mikrofon i gniazdo USB + wejście mini jack umieszczono w prawej muszli a w komplecie znalazł się również tekstylny pokrowiec.
Zanim przejdziemy do walorów sonicznych Jaysów warto choćby chwilę poświecić na ich okiełznanie, gdyż o ile w przypadków modeli przewodowych sprawę załatwia w 99,9% przypadków stosowny pilot, to tym razem trzeba kilka przydatnych gestów opanować. I tak przytrzymanie przez 4 s przycisku power włącza/wyłącza słuchawki, jego szybkie dwukrotne wciśnięcie blokuje/odblokowuje sterowanie a jednokrotne, również krótkie, aktywuje komunikat informujący o stanie baterii. Jeśli zaś chodzi o pacanie prawej muszli to … pojedyncze dotknięcie odpowiada za play/pause przy odtwarzaniu muzyki i odebranie/zawieszenie połączenia, które z kolei kończymy przytrzymując palec na muszli przez 2s. Przewijanie uruchamiamy kiziając muszlę w przód lub w tył a głośność regulujemy podobnym smyraniem, lecz w orientacji pionowej. Proste? Proste, a jeśli na razie nie do końca, to gwarantuje, ze po dniu-dwóch do całej sprawy podchodzić będziemy całkowicie nieświadomie i intuicyjnie.
No dobrze, my tu sobie gadu, gadu o detalach konstrukcyjno – użytkowych a najważniejsza rzecz, czyli opis brzmienia leży odłogiem. Nie ma jednak co się niepotrzebnie gorączkować i spieszyć, gdyż tak jak w przypadku konstrukcji konwencjonalnych, tak i bezprzewodowcom warto zaserwować rozgrzewkę. Skoro zatem producent zarówno na pudełku, jak i w materiałach promocyjnych zapewnia o 25-godzinnym czasie pracy po pełnym naładowaniu wewnętrznej baterii postanowiłem z owej deklaracji skorzystać i po „zatankowaniu” do pełna sparowałem słuchawki ze smartfonem i po wybraniu jednej z internetowych rozgłośni radiowych pozostawiłem je ze średnim poziomem głośności aż do pełnego rozładowania (smartfon zapobiegliwie podłączyłem do ładowarki). Po około dobie, kiedy Jaysy wyzionęły ducha ponownie je naładowałem i mogłem spokojnie zabrać się za krytyczne odsłuchy.
Pierwsze co zwraca uwagę to wszechobecny spokój. Powtarzam spokój a nie zmulenie, czy utrata rozdzielczości. To nie jest brzmienie, które od pierwszych minut porwie, zachwyci i oszołomi a po kolejnych kilku kwadransach doprowadzi do … koszmarnej migreny. Tutaj wszystko jest akuratne i pasujące do siebie jak nie przymierzając meble z IKEI. Dlatego też na pierwszy ogień poszedł równie spokojny i po prostu niezwykle przyjemny, kojący skołatane nerwy „Once Again” (Original Quadraphonic SQ Stereo Remastered) [96/24] formacji Barclay James Harvest. Pomijając fakt niemożności odtworzenia „gęstości” materiału źródłowego całość wypadła nad wyraz homogenicznie i aż chciałoby się powiedzieć analogowo. W kategoriach bezwzględnych należałoby mówić o delikatnym przyciemnieniu przekazu objawiającym się równie kosmetycznym może nie wycofaniem, co stonizowaniem i przyprószeniem złotem najwyższych składowych. Całe szczęście zarówno efekty przestrzenne, jak i rozdzielczość niespecjalnie na powyższych zabiegach ucierpiały i oscylowały na całkiem satysfakcjonującym poziomie. Oczywiście nie ma się co czarować i zaklinać rzeczywistości, że znajdujemy się w przedsionku High-Endu, bo po pierwsze tak nie jest, a po drugie warto mieć na uwadze, że transmisja bezprzewodowa swoje trzy grosze dorzuca i taki transfer sygnału ma swoje ograniczenia. Nie ma też co rozpaczać, gdyż uczciwie mówiąc nawet przesiadka z Meze 99 Classics Gold nie wywoływała grymasu niezadowolenia. Dla porządku tylko dodam, że takowy grymas połączony z głęboką depresją pojawiał się za to przy bezpośrednim porównaniu u-Jaysów z testowanymi równolegle słuchawkami najdelikatniej rzecz ujmując pochodzącymi z zupełnie innej galaktyki nie tylko brzmieniowej, co cenowej a traf chciał, że akurat mogłem cieszyć uszy takimi rarytasami, jak Mr.Speakers Ether Flow, Fostex TH900 MK II i … Audeze LCD-4.
Wróćmy jednak na ziemię i sięgnijmy po nieco mniej „oldschoolowy” repertuar. Mocno skompresowany i naszpikowany komputerowymi dźwiękami "MY HOUSE" jegomościa Flo Rida zabrzmiał z przyjemną „tłustą” basową odstawą, bujającym rytmem i mało irytującymi wysokimi składowymi. Powiem więcej – maniera, sznyt narzucany przez Jaysy sprawił, że nawet tak „plastikowa” pozycja nie sprawiała że po utworze, góra dwóch ręka sama wędrowała do przełącznika źródła. Ot idealny podkład do środków komunikacji miejskiej, gdzie dobra izolacja akustyczna szwedzkich słuchawek z jednej strony pozwala na używanie niezbyt wysokich poziomów głośności, a z drugiej warto mieć choćby śladowe rozeznanie co wokół nas się dzieje. Za to w warunkach domowo – biurowych spokojnie można było oddać się relaksowi zarówno przy niezobowiązującym a zarazem niedającym się jednoznacznie zaszufladkować albumie „Conversations” duetu Vincent Bélanger & Anne Bisson, gęstej i przesyconej podskórną łagodnością elektronicznych pejzaży płycie „Dark Sky Island” Eny’i, co i klasycznym „The Number Of The Beast [2015 Remastered Edition]” Iron Maiden. Słowem pewna dowolność i zero ewentualnych uprzedzeń. Naturalne barwy, dość bliska prezentacja źródeł pozornych i dokładne zaczernienie tła sprawiały, że Jaysom trudno było cokolwiek zarzucić i to nawet jak na model powoli zbliżający się do magicznej granicy tysiąca złotych.
Na koniec warto podkreślić, że tytułowe u-Jaysy nie tylko nie męczą podczas długich odsłuchów, co również nie nudzą. Ich twórcom udało się bowiem osiągnąć całkiem udany kompromis zarówno jeśli chodzi o brzmienie, jak i komfort, co przy słuchawkach ma przecież niebagatelne znaczenie. Decydując się zatem na szwedzkie nauszniki stajemy się posiadaczami urządzenia na tyle uniwersalnego, że z powodzeniem możemy z jego pomocą poszerzać własne horyzonty muzyczne a przy tym nie zawracać sobie zbytnio głowy takimi drobiazgami jak ładowanie, bo akurat tę czynność będziemy zmuszeni wykonywać co jakieś 2-3 dni, jeśli nie rzadziej. Wszystko bowiem zależy od intensywności ich użytkowania a na podstawie własnych obserwacji śmiem twierdzić, że u-Jays Wireless potrafią uzależnić.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Horn
Cena: 899 PLN
Dane techniczne:
Typ: Bezprzewodowe nauszne
Transmisja: Bluetooth® 4.1, Qualcomm® aptX™, Dynamic 360° microphone
Konstrukcja: Zamknięte
Rozmiar przetworników: 40 mm
Impedancja: 32 Ohm @ 1 kHz
Pasmo przenoszenia: 10 - 20 000 Hz
Dostępne wersje kolorystyczne: Black on black, Black on gold, White on silver, White on gold
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35; Musical Fidelity Nu-Vista CD; Marantz SA-10
– DAC: Cayin iDAC-6
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz słuchawkowy: Leben CS-300F; Fostex HP- A8MK2; Cayin iHA-6
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; Mr.Speakers Ether Flow; Fostex TH900 MK II; Audeze LCD-4
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS®
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips