Przeglądając zasoby naszego forum ze zdziwieniem odkryłem, że ostatni test przystępnego cenowo wzmacniacza lampowego miał miejsce ponad rok temu (Xindak MT-3). Pytań o „pierwszą lampę” nie ubywa i nie każdy ma ochotę, o możliwościach nie wspominając, inwestować od razu równowartość kawalerki w centrum Warszawy. Oczywiście najprzyjemniej jest pławić się w luksusie high-endu ciesząc oczy i uszy topowymi modelami Air Tighta, Kondo czy np. Wavaca, jednak od czasu do czasu warto zejść na ziemię i zająć się czymś „dla ludzi”. Wystarczy popatrzeć na popularność wątków o przystępnych cenowo wytworów chińskiej myśli technicznej, by zrozumieć, jakich rozmiarów potencjalny rynek jest do zagospodarowania. Wychodząc naprzeciw wspomnianemu popytowi coraz więcej dystrybutorów sięga po produkty powstające za Wielkim Murem. I bardzo proszę w tym momencie nie kręcić nosem, bo za to samo, tylko rebrandowane przez jakąś firmę-wydmuszkę z „główną siedzibą” zajmującą kilkanaście metrów kwadratowych w którymś z londyńskich czy paryskich biurowców trzeba byłoby zapłacić niejednokrotnie dwa, czy trzy razy więcej. Wystarczy z resztą przypomnieć sobie, że parę lat temu na naszym rynku debiutowała marka Dared, później był boom na Music Angele, Arie i YaQiny, choć akurat w przypadku tego ostatniego sytuacja jest w miarę stabilna, co potwierdza obecność polskiego dystrybutora. Podobnie jest z dość dynamicznie zdobywającą ciągle powiększającą się grupę zadowolonych klientów na wskroś chińską MingDa. Tutaj nie ma żadnej „ściemy” – Klient wie, co kupuje i za co tak naprawdę płaci. Zamiast utrzymywać rzesze specjalistów od PR-u dbających o papierową fasadę szanowanej i na wskroś europejskiej manufaktury kupuje się tak naprawdę pomysł na brzmienie zrealizowany od "A" do "Z" w ramach jednego, niemalże rodzinnego przedsiębiorstwa działającego od ponad dwudziestu lat (od 1991r).
Kiedy uzgadniałem z dystrybutorem termin dostawy bądź co bądź dość podstawowego modelu opartego o chyba najbardziej klasyczne i popularne lampy EL34 zastanawiałem się, co do mnie dotrze. Oczywiście symbol modelu był mi znany, jednak przeszukując przepastne zasoby Internetu bez najmniejszego trudu natrafiłem na co najmniej trzy inne wersje wzmacniacza mającego być obiektem niniejszego testu. Otóż okazało się, że cały czas można kupić w różnych sklepach internetowych pierwszą, od dawna nieprodukowaną wersję z wyjściem liniowym na froncie (możliwość przełączenie urządzenie w tryb przedwzmacniacza), wersję białą, trójgałkową, (której produkcja również została zakończona) i … mlecznobiałą – dostępną na zamówienie, niestety na razie nie w Polsce, będącą „albinosem” bliźniakiem konstrukcji, która trafiła do mnie. W każdym bądź razie na oficjalnej stronie (http://www.mei-xing.com ) integra o symbolu MC34-A wygląda dokładnie tak, jak egzemplarz dostarczony do testów i niech tak zostanie.
Skoro wariacje kolorystyczno – produkcyjne mamy już za sobą pozwolę sobie na parę bardziej szczegółowych zdań na temat aparycji tego zgrabnego lampiaka. Niestandardowa, przynajmniej jak dla pełnowymiarowego Hi-Fi, szerokość 38 cm nie zdziwi miłośników żarzących się lamp. Podobne wymiary mają (przynajmniej niektóre) produkty TRI, Air Tighta, Xindaka i wielu innych. Przyczyna w przypadku MC34-A jest całkiem prozaiczna. Poza skróceniem drogi sygnału do głosu dochodzi również wygoda, gdyż włącznik sieciowy umieszczono na lewym boku wzmacniacza i jeśli szczęśliwy nabywca nie postawi go na górnej półce mógłby mieć problem z dostępem do tego, jakby nie było, dość przydatnego pstryczka. Jednak tak na zdrowy rozsądek. Kto kupuje lampowca po to by go chować gdzieś na dolnej półce? Tym bardziej, że MingDa nawet z osłoną wygląda po prostu świetnie. Nie jest to, co prawda ten poziom designu i wykonania, co wspominany Air Tight, czy Wavac, ale przy produktach TRI nie ma się czego wstydzić. Klasyczny, lampowy „kanon piękna” bez zbytnich udziwnień i upiększeń. No dobrze. Umieszczony na froncie wskaźnik VU może nie wszystkim przypaść do gustu, ale skoro już jest niech nie mam zamiaru specjalnie nad tym faktem się pastwić.
Osłona lamp, z tego, co kojarzę wymagana w EU, wykonana została z przydymianego na lekki brąz grubego plexiglasu idealnie spełnia swoją rolę. Grube boczne płaty tworzywa nawet podczas długich odsłuchów nie nagrzewają się zbyt intensywnie, więc wścibskie paluszki naszych milusińskich będą bezpieczne a i walory estetyczne, szczególnie po zapadnięciu zmroku wydają się całkiem miłe oczom domowników,
Samą obudowę pokryto perłowo mieniącym się czarnym lakierem a front wykonano ze szczotkowanego aluminium anodowanego na czarno. Płyta przednia oprócz regulatora głośności i selektora źródeł mieści również wychyłowy wskaźnik, o którym wspominałem dwa zdania wcześniej. Jeśli zaś chodzi o same lampy to wzmacniacz dotarł do mnie z już założonymi czterema, charakterystycznymi, niebieskimi EL-34 Jinvina, oraz parami 12AX7 i 12AU7 pochodzących od słowackiego JJ.
Tylną ścianę okupują cztery pary solidnych wejść liniowych, oraz oblane plastikiem standardowe gniazda głośnikowe z odczepami na 4 i 8 Omów. Umieszczone między nimi trójbolcowe gniazdo sieciowe jest zintegrowane z bezpiecznikiem.
Przy odkręcaniu płyty dolnej zwracają uwagę solidne nóżki. Rzut oka do wnętrza okazuje się powrotem do chlubnej przeszłości konstrukcji lampowych. Klasyczny montaż punkt-punkt, czyli tzw. pająk cieszy oczy prostotą i przejrzystością. Cztery regulatory biasu niedoświadczonych użytkowników mogą przynajmniej na początku trochę onieśmielać, ale czytelna i przystępnie napisana instrukcja powinna pomóc przełamać pierwsze lęki, tym bardziej, że prawidłowo „skalibrowany” wzmacniacz to podstawa bezstresowego użytkowania.
Z rzeczy niestandardowych, ale miłych warto również wspomnieć o dodatkach w postaci białych bawełnianych rękawiczek i białej szmatce frote do wycierania kurzu. Niby mała rzecz a nie dość, że cieszy to jeszcze ułatwia montaż / wymianę lamp i utrzymywanie wzmacniacza w czystości.
To tyle, jeśli chodzi o walory wizualne. Pytanie jak klasyczny wygląd ma się do brzmienia, które jest … klasyczne i stereotypowo lampowe. Ale po kolei.
Skoro miałem do czynienia z lampami, a więc niemalże wykopaliskami dla co poniektórych miłośników nowinek z pobłażliwością patrzących na przedstawicieli byłej epoki odsłuchy rozpocząłem od równie oldschoolowych nagrań.
Wybornie słuchało się staroci w stylu „Days Of Future Passed” The Moody Blues. Przechodząc od wysublimowanej symfonicznej „Dawn: Dawn Is A Feeling” po narkortyczno – impresjonistyczne plamy dźwiękowe w „Evening”, by w końcu dojść do kultowego „Nights In White Satin” chińska lampka dzielnie starała się uprzyjemnić słuchaczowi życie.
Nie chcąc wychodzić z tej „satynowej” miękkości sięgnąłem po nagrania Elli Fitzgerald z Joe Passem („Easy Living”), oraz Louisem Armstrongiem („Ella And Louis”). Ciemny, niski i chropawy głos przez chiński wzmacniacz dodatkowo dociążony, wypchnięty i dopalony emocjonalnie. Dzięki tym zabiegom "Lady Ella" zyskała parę centymetrów i kilogramów, ale przyjemność odsłuchu rosła wraz ze wzrostem głośności. A właśnie jedna uwaga. Najlepsze rezultaty można było osiągnąć na średnich i wyższych poziomach głośności. Cichsze słuchanie było okupione zauważalnym spadkiem rozdzielczości i nasycenia. Niezależnie od pozycji potencjometru bas pozostawał cały czas lekko pogrubiony i w swoich najniższych rejestrach monotonny. Całe szczęście uwagę przykuwała typowo lampowa średnica uzupełniona lekko zawoalowaną i przygaszoną, choć lepiej w tym momencie byłoby napisać wycofaną górą. Choć przy codziennych odsłuchach niespecjalnie doskwierał mi brak części mikrodetali, to droższa konkurencja potrafi na tym polu zdecydowanie więcej. Jednak powyższy zarzut jest niejako pro-forma, gdyż potencjalny klient decydujący się na zakup swojego pierwszego wzmacniacza lampowego oczekuje … stereotypowo lampowego brzmienia i MingDa to właśnie oferuje. Nie stara się być ze wszech miar transparentna, liniowa i nie dodawać nic od siebie. Wręcz przeciwnie. Dodaje do sygnału wejściowego to, co w lampach kocha się, bądź nienawidzi, najbardziej. Gorącą, nawet lekko przesyconą średnicę wypchniętą przed resztę pasma, aż proszącą by się w niej zanurzyć.
O ile rozleniwiająco swingujące klimaty były tym, co tygryski (te z logo MingDa w szczególności) lubią najbardziej, to próby z mniej cywilizowanym repertuarem w stylu „Stalingrad” Accept, czy „Bag of Bones” Europe nie wypadły przekonująco. Brakowało trochę wykopu i drapieżności. Wszystko było niby OK., ale wiedząc no na ww. krążkach siedzi odczuwałem niedosyt związany ze spowolnieniem i osłabieniem „drajwu”. Możliwe, że z jakimiś wybitnie łatwymi do napędzenia kolumnami, bądź po wymianie lamp byłoby lepiej, ale u mnie wyszło to tak sobie.
Na nagraniach klasycznych z większymi składami (Verdi – „Il trovatore” / Pavarotti, Banaudi, Verrett, Nucci, Maggio musicale Fiorentio, Mehta) było trochę lepiej, przynajmniej, jeśli chodzi o pierwszy plan. Reszta zależała od zagęszczenia muzyków i wokalistów biorących czynny udział w spektaklu. Im większa stawała się czynna część „obsady” tym bardziej umowna stawała się rozdzielczość oferowana przez MC34-A. Precyzyjna lokalizacja ustępowała miejsca impresjonistycznym plamom dającym jedynie mgliste wyobrażenie o umiejętnościach muzyków.
Wystarczyło jednak powrócić do oszczędnych instrumentacji w stylu „Starkers In Tokyo” Whitesnake, by dać się wciągać w wir kameralnego koncertu. Namacalność głosu Coverdale’a i piękna barwa gitary Vandenberga działały jak szklaneczka wybornego single malta po całym dniu nerwówki. Wszystko miało swoje ściśle określone miejsce i czas. Oklaski widowni rozbrzmiewały w całym pokoju i wrażenie uczestnictwa w koncercie było bardzo sugestywne. Ot czar lampy.
MingDa MC34-A nie jest wzmacniaczem idealnym, nie jest do każdego rodzaju muzyki i przede wszystkim dla każdego słuchacza. Jest za to świetną propozycją dla osób tęskniących za typową „lampowością”, za rozżarzoną do czerwoności średnicą i kryjącymi się w niej emocjami. Osób pragnących obcować z urządzeniem dostarczającym czystej przyjemności płynącej z odtwarzanej, ulubionej muzyki. Ma swój ściśle określony charakter i albo się takie granie lubi, albo nie. Decyzję o kupnie polecam podjąć po odsłuchu, ale jednego mogą być Państwo pewni. MingDa gra tak jak wygląda – klasycznie, lampowo.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski
Dystrybutor: Tube Audio
Cena: 3999 zł
Dane techniczne:
Moc: 38W x 2
Impedancja: 4Ω, 8Ω
Impedancja wejściowa: 100 K
Zniekształcenia: 0,8%
Pobór mocy: 140W
Wejścia: 4 grupy
Częstotliwość: 18Hz - 60KHz ± 1dB
Lampy: EL34 x 4 (JINVINA), 12AX7 x 2, 12AU7 x 2
Wymiary: 38 x 32 x 20 (cm)
Waga: 22.5 kg
Pilot
System wykorzystany w teście:
CD/DAC: Ayon 07s
DAC & konwerter USB/Coax: Hegel HD2
DAC: Burson Audio HA-160D; Auralic ARK MX+
Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
Wzmacniacz: Electrocompaniet ECI 5
Kolumny: A.R.T. Moderne 6 ustawione na Soundcare Superspikes
Słuchawki: AKG K142 HD; AKG K518 DJ LE; Marshall Major; Westone UM3; Westone 1; Westone UM1
IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Audiomago AS
IC XLR: LessLoss Anchorwave;
IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
Kable USB: Wireworld Ultraviolet, Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
Kable głośnikowe: Harmonix CS-120; Wyrewizard Spellbinder
Kable zasilające: GigaWatt LC-1mk2; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power
Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2
Stolik: Missoni Audio Carpet Stradivari
Przewody ethernet: Neyton CAT7+
Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring