Złożyło się, że otrzymałem ostatnio propozycję zajrzenia na prezentację nowego wzmacniacza. Ponieważ wciąż jeszcze jestem ciekaw nowości, pogoda była ładna, a miejsce prezentacji niedaleko domu, chętnie wybrałem się popatrzeć i w miarę możności posłuchać produkcyjnej wersji wzmacniacza Struss R-150. W zasadzie urządzenie miało prezentację na AS 2011, ale o ile rozumiem, była to wersja jeszcze nieostateczna i od tego czasu wprowadzono pewne korekty. Jeżeli coś mylę, proszę mnie poprawić.
Z prezentacjami jest trochę jak z wystawami audio. Niby wszystko gra, ale do tego, co się usłyszało, należy podchodzić z pewną rezerwą. Rzadko kiedy warunki są tak dobre, jak we własnym pokoju odsłuchowym, toteż wnioski można wyciągać raczej pobieżne.
Prezentacja była przygotowana zdecydowanie dobrze. Słyszałem, ze cały wcześniejszy dzień zajęło dostrajanie akustyczne pomieszczenia oraz dobór sprzętu i okablowania towarzyszącego. Stoliki i podstawki pod kolumny pochodziły od Rogoz Audio. Prócz rzeczy oczywistych, jak źródła (dzielony odtwarzacz Brystona z możliwością odtwarzania plików przez USB) i kolumny (eleganckie „pralki” Bowers&Wilkins oraz ogromne „monitory” PMC z linią transmisyjną), było też osobne pomieszczenie, gdzie po szoku wywołanym odsłuchem można było doprowadzić się do pionu kawą i lodami w towarzystwie przystojnych kobiet. Bardzo dobry pomysł. Był też taras, gdzie prowadziliśmy rozmowy kuluarowe. Pogoda, jak już powiedziałem, dopisała, i słońce dodatkowo poprawiało humory obecnym.
Oprócz zasadniczego wzmacniacza, czyli „stopięćdziesiątki”, producent zapewnił również obecność modelu R-500. Mogliśmy go wszyscy oglądać na AS 2011, choć nie słuchać, bo prezentacja była statyczna. Teraz była możliwość zapoznania się z pracą tego na pewno niepospolitego urządzenia. I zapoznawaliśmy się, bo niezdyscyplinowana publiczność co i rusz żądała, aby zamiast właściwego wzmacniacza, o który miało tego dnia chodzić, odezwała się ogromna „pięćsetka”. W efekcie urządzenia grały mniej więcej pół na pół, rez jeden wzmacniacz, raz drugi, co oczywiscie ułatwiało porównania. Dochodziły do tego jeszcze zmiany kolumn, bardzo interesujące ze względu na różnice w charakterze brzmienia pomiędzy nimi.
Na podstawie niezbyt w końcu długiego odsłuchu, w dodatku w obcym pomieszczeniu i na cudzych kolumnach nie odważyłbym się opisywać dźwięku urządzenia i pozwalać sobie na oceny typu, że coś jest, a coś nie jest warte swojej ceny. Struss R-150 grał w mojej opinii ładnie, elegancko i „równo”, bez trudu sterując wielkimi zestawami głośnikowymi. Gdyby oceniać go samego, bez porównania z większym bratem, można by napisać tu sporo komplementów. Z drugiej strony, różnice jakościowe po podłączeniu R-500 były poważne, dźwięk z miejsca okazywał się bardziej barwny i pełen rozmachu. W przypadku obu wzmacniaczy ujawniały się różnice między użytymi zestawami głośnikowymi. Martixy imponowały głębokim, ale idealnie kontrolowanym basem z 30-cm głośników, podczas gdy ten zakres reprodukowany przez PMC nie robił na mnie najlepszego wrażenia, był bowiem nadmiernie napompowany i zmiękczony, i to niezależnie, czy sterował nim wzmacniacz potężniejszy czy słabszy mocowo. Z kolei pod względem jakości średnich i wysokich tonów PMC wyraźnie górowały nad starymi Matrixami, które w tej konkurencji wypadały szarawo i jakby trochę bezdźwięcznie.
Oczywiście trzeba wziąć też pod uwagę ceny. Integra Struss R-150 kosztuje 14 000 zł, co umieszcza ją w gronie urządzeń dość drogich, ale „real world”. Natomiast ogromny (i niewątpliwie lepszy brzmieniowo) R-500 to wydatek 100 000 zł, a więc poziom raczej rzadko spotykany w okolicach mostu Kierbedzia. Producent niewątpliwie planuje sprzedaż za granicą, słyszałem zresztą wypowiedzi na ten temat, i trudno polemizować z taką decyzją. Czy urządzenie jest warte tej ceny? Pytanie retoryczne, bo osobiście sądzę, że żaden wzmacniacz nie jest tyle wart. Tyle teoria. Ale to nie znaczy, że nie posłuchałbym go chętnie u siebie.
tekst i zdjęcia: Alek Rachwald