Skocz do zawartości
Wzmacniacze

Yamaha A-S1200

Doskonale pamiętam zamieszanie, jakie blisko dekadę temu wywołała Yamaha ni stąd ni zowąd, po chwilowym zachłyśnięciu się kinem domowym, przypominając sobie o ortodoksyjnych audiofilach i czerpiąc inspiracje z własnej, nader bogatej historii prezentując  wiosną 2011 r. klasyczną serię 2000. Skąd owe zamieszanie? Cóż, w tamtych, wcale nie tak odległych czasach, szukając pochodzącego od japońskich „majorsów” stereo wybór był ograniczony praktycznie do dwóch marek – Denona i Marantza a pojawienie się ww. 2000-ek pozwoliło na powrót Yamahy do gry o wymagającego, lecz jeszcze rozsądnie zarządzającego domowym budżetem miłośnika dźwięków wysokich lotów. To był również swoisty manifest, że wcale nie jesteśmy skazani na wszechobecny plastik i mówiąc wprost tandetę, gdyż nowa, w dość oczywisty sposób odwołująca się do estetyki urządzeń z lat 70-ych ubiegłego tysiąclecia, ww. seria bazowała na surowej prostocie szczotkowanego aluminium i ocieplających optycznie projekt „vintage’owych”, drewnianych boczków – wiśniowych, bądź venge – w zależności od umaszczenia frontów i korpusów. Generalnie cud, miód i orzeszki. Problem jednak w tym, że gdy pierwsze zachwyty, ochy i achy osłabły, potencjalni nabywcy zaczęli odczuwać lekki niedosyt spowodowany faktem niezbyt dokładnej, przynajmniej w ich mniemaniu, eksploracji własnych archiwaliów przez tokijską komórkę R&D. Oczywistym powodem była nieobecność w klasycznej odsłonie japońskiej amplifikacji … wychyłowych wskaźników oddawanej mocy potocznie zwanych „wycieraczkami”, jakimi przecież protoplaści serii 2000 dysponowali. Wystarczy tylko wspomnieć produkowaną w latach 1977-80 integrę CA-810, by zrozumieć, iż powyższe uwagi miały w pełni realne i uzasadnione podstawy. Płynące z rynku sygnały musiały dotrzeć z odpowiednią mocą gdzie trzeba, gdyż kolejna, oznaczona jako 2100 (i niższych, oraz wyższych), odsłona japońskich klasyków już takowe wskaźniki posiadała, wywołując spore zainteresowanie wśród osób rozglądających się do tej pory głównie za mocno leciwymi wzmacniaczami ze stajni Luxmana, bądź Accuphase'a. Generalnie było to kolejne „mocne wejście” Yamahy. Jak to jednak w globalnych koncertach bywa cykl życia produktu niezbyt często przekracza pięć lat, więc i na Yamahy przyszła pora liftingu. Dlatego też korzystając z nadarzającej się okazji czym prędzej pozyskaliśmy na testy aktualną odsłonę serii 1000, czyli A-S1200.

Yamaha_A-S1200-0001.thumb.jpg.be55a370aecb4274fc19d14733269c58.jpg Yamaha_A-S1200-0002.thumb.jpg.3ee35655b63a8ae44cbaba7c90e467e5.jpg Yamaha_A-S1200-0004.thumb.jpg.09b36e9d647831db3688abe2303705c9.jpg

Yamaha_A-S1200-0005.thumb.jpg.b81d698f905c01b7a85abf34547c9788.jpg Yamaha_A-S1200-0006.thumb.jpg.2da04f01351286948c6eedb399c32049.jpg Yamaha_A-S1200-0007.thumb.jpg.cb1384b1437c8bca2f3eb37c3c99ce3a.jpg

Yamaha_A-S1200-0011.thumb.jpg.57715ecc47be5fafb069564ae53b630d.jpg Yamaha_A-S1200-0012.thumb.jpg.03e1ac5cd6808eb2a38f9d2b67251042.jpg Yamaha_A-S1200-0013.thumb.jpg.7ca001cc8f797c01b454f06efd0ae608.jpg

Yamaha_A-S1200-0017.thumb.jpg.b0075dc619627b5f1fc246f53661f23b.jpg Yamaha_A-S1200-0018.thumb.jpg.34bac56f5e1a76e4edab385c5a477c65.jpg Yamaha_A-S1200-0020.thumb.jpg.4b152660dcb97244c2d1137fa8a3410d.jpg

Od strony wizualnej, tak na pierwszy, jak i każdy kolejny rzut oka śmiało można uznać, że w porównaniu z A-S1100 nie zmieniło się absolutnie nic. Na wykonanym z solidnego płata szczotkowanego aluminium froncie, patrząc od lewej mamy hebelkowy włącznik główny z niewielką diodą informującą o stanie urządzenia, gniazdo słuchawkowe 6,3mm, obrotowe selektory aktywujące terminale głośnikowe i zarządzające pracą ukrytych za prostokątnym bulajem bursztynowym podświetleniem VU-meterów, regulatory niskich, wysokich tonów + balansu, niewielką gałkę selektora wejść i znacznie bardziej imponującą regulacji głośności, pod którą umieszczono bliźniaczy do włącznika hebelek  ściszenia o -20dB (Mute).
Płyta górna jest solidnie ponacinana, o drewnianych, lakierowanych na piano black, boczkach już wspominałem, więc możemy przenieść się na plecy 1200-ki, na widok których nie sposób się nie uśmiechnąć z zadowolenia. Japończycy bowiem nie oszczędzali, dzięki czemu masywne i szalenie wygodne terminale głośnikowe nie dość, że zdublowano, to jeszcze ustawiono pod takim kątem, że nawet masywne widełki podłącza się z niekłamaną przyjemnością. Oprócz trzech par wejść liniowych nie zabrakło też tych dedykowanych gramofonom i to zarówno obsługujących wkładki MM, jak i MC (z przełącznikiem wyboru i zaciskiem uziemienia), pętli magnetofonowej, wyjścia z pre i wejścia bezpośrednio na końcówkę. Interfejsów cyfrowych brak a port micro USB ma funkcję wyłącznie serwisową.
Pewnym zaskoczeniem jest za to pilot zdalnego sterowania, który niezależnie od umaszczenia jednostki głównej dostarczany jest przez producenta w kolorze … srebrnym. Początkowo myślałem, że ktoś podczas pakowania (w salonie dystrybutora) omyłkowo wrzucił dyżurny sterownik od srebrnego egzemplarza, jednak krótkie śledztwo wykazało, że nie – tak ma być i już.

Jeśli chodzi o trzewia, to główną zmianę w stosunku do poprzednika widać nawet bez zdejmowania pokrywy górnej (co samo w sobie jest dość uciążliwe ze względu na konieczność odkręcenia również drewnianych boczków), gdyż transformator EI został zastąpiony 625 VA jednostką toroidalną. Sztywność konstrukcji, oprócz autorskiego rozwiązania Mechnical Ground Concept, czyli mocowania wszystkich ciężkich i masywnych elementów do spinającej całość ramy, poprawia dodatkowa szyna biegnąca wzdłuż całej obudowy na wysokości ww. trafa i baterii czterech imponujących elektrolitów o łącznej pojemności 72 000 μF.
Masywne radiatory umieszczono po bokach i biorąc pod uwagę ozdobne drewniane klepki umieszczone na zewnątrz lepiej mieć to na uwadze i zadbać o prawidłową wentylację unikając stawiania na A-S1200 czegokolwiek mogącego ograniczyć cyrkulację powietrza pomiędzy żebrami. Stopień wyjściowy oparto na pracujących w klasie AB Mosfetach (po cztery na kanał) a przedwzmacniacz jest układem single-ended.

Choć w materiałach firmowych jesteśmy w stanie bez zbytniego trudu natrafić na perełki w stylu zapewnień, iż A-S1200 jest „urządzeniem, które pozwoli użytkownikom wejść do świata high-endu”, to chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że są to zagrania nawet nie tyle podprogowo, co otwartym tekstem mające odpowiednio wypozycjonować ww. integrę. Jest jednak i druga strona medalu, bowiem niejako automatyczna kwalifikacja 1200-ki do grona High-Endu nie dość, że u docelowych odbiorców budzi konkretne, adekwatne właśnie do owych zapewnień, oczekiwania, to w dodatku może skłaniać do porównań z górnopółkowcami zdecydowanie lepiej zadomowionej ww. rejonach konkurencji. Nie piszę tego bynajmniej ze złośliwości, lecz jedynie w celu wyjaśnienia całej dość dziwnej sytuacji, gdyż o ile w przypadku skądinąd fenomenalnej A-S3200, o dzielonych komponentach z serii 5000 takowe aspiracje jak najbardziej mają rację bytu, to przy integrze za niecałe 10 kPLN śmiało możemy uznać, że kogoś w marketingu ewidentnie poniosła fantazja. Chociaż z drugiej strony … w tym pozornym, przynajmniej z punktu widzenia zorientowanego w temacie audiofila, graniczącym z zapędami samobójczymi, szaleństwie jest o dziwo metoda. O ile bowiem bywalcy specjalistycznych salonów, branżowych forów i wystaw mogą prześcigać się w istnych litaniach mniej, bądź bardziej niszowych i kultowych manufaktur, o tyle nazwy takie jak EAR Yoshino, czy wspomniane we wstępniaku  Luxman, bądź Accuphase, dla zwykłego, nieskażonego audiophilią nervosą konsumenta będą równie abstrakcyjne, jak dla miłośnika popularnych blendów w stylu Johnnie Walkera, Ballantine'sa czy nawet Chivas Regal skierowane do nieco innego odbiorcy „single”, jak np. Bunnahabhain, czy Bruichladdich będą totalną niewiadomą i swoistym, czysto abstrakcyjnym zlepkiem liter. Za to Yamahę kojarzyć będą ze 100% pewnością. A dla nich taka seria 1200, 2200, o 3200 nawet nie wspominając, bardzo możliwe, że właśnie owym obiecywanym High-Endem będzie.

Dość jednak pseudo filozoficznych dywagacji i skupmy się na konkretach, czyli brzmieniu. I tu niespodzianka, bowiem okazuje się, że A-S1200 jest zaskakująco linowym i śmiało można powiedzieć wyrafinowanym, a przy tym wymagającym urządzeniem. Pół żartem, pół serio można stwierdzić, że to taki „konsumencki” (bynajmniej nie w pejoratywnym, lecz oznaczającym zdecydowanie łatwiejszą, pod względem finansowym, dostępność) odpowiednik Luxmana L-509X. Tylko od razu zaznaczę, iż mowa o odpowiedniku, a więc swoistym substytucie, zamienniku dostępnym za ułamek tego, co pierwowzór a nie relacji 1:1. Yamaha stawia bowiem zarówno ma ww. liniowość, jak i daleko posuniętą neutralność, więc na tle napakowanej sterydami konkurencji może jawić się początkowo jako może nie tyle nijaka, co niezbyt przebojowa. Winę za taki stan rzeczy ponosi właśnie owa neutralność a tym samym niechęć do zbytniego ingerowania, czy też podrasowywania reprodukowanego materiału. Bas jest nastawiony zatem na kontrolę, zróżnicowanie i chrupkość, zamiast na bezpardonowość i hollywoodzki rozmach. Nie oznacza to bynajmniej jego braku, czy też upośledzenia, lecz osoby przyzwyczajone do przedkładania ilości nad jakość powinny profilaktycznie przed zakupem posłuchać go chwilę dłużej w znajomej konfiguracji. Przykładowo wszędzie tam, gdzie iście infradźwiękowe tąpnięcia się pojawiają, vide „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, czy „The Vikings V” Trevora Morrisa odpowiednie łupnięcie, gdy tylko zajdzie ku temu potrzeba, z pewnością  usłyszymy, jednak proszę nie liczyć na permanentną basową „łunę” utrzymującą się od pierwszego do ostatniego taktu, bowiem tytułowa Yamaha nie ma w zwyczaju grać czegoś, czego źródło jej nie poda.
Podobnie jest ze średnicą, którą świetnie można scharakteryzować mianem „monitorowej”. Jest komunikatywna, niemęcząco rozdzielcza i co najważniejsze studyjnie namacalna. I to bez konieczności jej dosaturowania, wypchnięcia, czy pogrubienia krawędzi. Aga Zaryan na „High & Low” czaruje swoim lekko matowym wokalem, Cassandra Wilson na „Loverly”  potrafi uroczo zaseplenić a Melissa Bonny na „Chapter I – Monarchy” nad wyraz naturalnie przechodzi od słodkiego, dziewczęcego szczebiotu w iście zwierzęcy growl. I to się dzieje ot tak, po prostu, bez podchodów, bez prób modelowania efektu finalnego przewodami, bądź innymi akcesoriami. Yamaha po prostu robi swoje i gra, lecz warto mieć się na baczności, gdyż dobrze i bardzo dobrze nagrane/zagrane albumy zabrzmią z jej udziałem wprost rewelacyjnie, natomiast te zrobione byle jak dokładnie tak jak zostały zrobione - zgodnie ze złotą zasadą „s&*t in - s$*t out”. Czyli tam gdzie jeszcze przed chwilą była precyzja w ogniskowaniu źródeł pozornych spokojnie może pojawić się rozedrganie i mora, a tam, gdzie oddech i wieloplanowość efekt jak z taniej, mydlanej pocztówki.
Dokładnie tak samo zachowuje się góra pasma, której jest dokładnie tyle ile być powinno o ile tylko podczas postprodukcji ktoś jej nie poskąpił, bądź z nią nie przesadził. Z moich obserwacji wynika również, iż dobierając do Yamahy kolumny w pierwszej kolejności skierowałbym swoje kroki ku konstrukcjom wyposażonym w tekstylne tweetery i jeśli to tylko możliwe z pułapu cenowego przekraczającego ten reprezentowany przez A-S1200. Powód? Dość oczywisty i wynikający z powyższych uwag. Biorąc bowiem niechęć japońskiej integry do naprawiania błędów konfiguracyjnych i przywar towarzyszącego jej toru jego końcówka, a więc kolumny powinna być możliwie wyrafinowana i wysokich lotów. W końcu chodzi przecież o to, by sopran Roberty Mameli na „'Round M: Monteverdi Meets Jazz”  lśnił a nie kaleczył nasze zmysły niczym tłuczone szkło.

W ramach krótkiego podsumowania uczciwie trzeba przyznać, iż Yamaha A-S1200 wygląda, jest zbudowana i co najważniejsze gra, jak … zdecydowanie droższe urządzenie. Jest to niewątpliwie nader pozytywna informacja, lecz zamiast huraoptymizmu i nieprzemyślanych zakupów sugeruję kilka głębokich wdechów na ostudzenie emocji i chwilę refleksji. Z 1200-ką w torze można osiągnąć wyborny brzmieniowo efekt finalny, lecz zamiast wrzucać ją w przypadkowy system, warto wokół niej taki system zacząć budować. Ze swojej strony mogę jedynie zasugerować mariaż ze źródłami Lumina i kolumnami Vienna acoustics, jak daleko nie szukając filigranowe podłogówki Beethoven Baby Grand Reference, z którymi Yamaha z powodzeniem sobie poradzi, jednocześnie wyciągając z nich i z siebie wszystko co najlepsze.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp; Musical Fidelity M6 Vinyl; RCM Audio Sensor 2 Mk II; Thrax Trajan
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 9 500 PLN

Dane techniczne
Moc wyjściowa [20 Hz-20 kHz, 0.07% THD]: 2 x 90 W (8 Ω), 2 x 150 W (4 Ω)
Moc maksymalna (4 Ω, 1kHz, 0.7% THD): 2 x 160 W / 4 Ω
High Dynamic Power/Channel (8/6/4/2 Ω): 105/135/190/220 W
Współczynnik tłumienia: ≧ 250 (1 kHz, 8 Ω)
Pasmo przenoszenia: +0 / -3 dB (5Hz-100kHz) , +0 / -0.3 dB(20 Hz-20 kHz)
Zniekształcenia THD (20Hz to 20kHz) [Input 0.5 V]:
PHONO MC→LINE2 OUT: 0.02% (1.2 mVrms),
PHONO→LINE2 OUT: 0.005% (1.2 Vrms),
CD, etc.→SP OUT: 0.035% (50 W/8 Ω)
Odstęp sygnał/szum:
PHONO MC: 90 db,
PHONO MM: 96 dB,
CD, etc.: 110 dB
Czułość wejściowa[1 kHz, 100 W/8 Ω]:
PHONO MC: 150 μVrms/50 Ω,
PHONO MM: 3.5 mVrms/47 kΩ,
CD, etc.: 200 mVrms/47 kΩ,
MAIN IN: 1 Vrms/47 kΩ
Odchylenie od krzywej RIAA: +/-0.5 dB (PHONO (MM/MC))
Wymiary (S x W x G): 435 × 157 × 463 mm
Waga: 22.0 kg

Data dodania

Męskie Granie 2024

START SPRZEDAŻY OSTATNIEJ PULI: 24.04.2024, g. 12:00 Już 23.04 o g. 12:00 pojawi się line-up 15-tej edycji trasy festiwalowej Żywiec Męskie Granie! FAQ - najczęściej zadawane pytania dotyczące zakupu biletów znajdziesz TUTAJ. Ważne: płatność za bilety będzie możliwa wyłącznie za pomocą BLIK oraz Vouchera eBilet. Do zatańczenia pod sceną! Bilety na trasę Męskie Granie 2024 Limit biletów: 4 bilety na użytkownika na dany koncert. Wszystkie bilety są personalizowane - o

AudioNews
AudioNews
Newsy

Orange Warsaw Festival 2024

O wydarzeniu OGŁOSZENIE ARTYSTÓW: legendarne The Prodigy zamknie Orange Main Stage 7 czerwca! Co-headlinerem piątku na OWF 2024 będzie Yeat. Orange Warsaw Festival to od kilkunastu lat najważniejsze wydarzenie muzyczne i kulturalne Warszawy oraz idealne rozpoczęcie festiwalowego lata. Każda edycja jest świętem muzyki, skupiającym dziesiątki tysięcy fanów i eklektyczny line-up. Orange Warsaw Festival 2024 line-up W dniach 7-8 czerwca na Torze Wyścigów Konnych Służewiec wystąpi

AudioNews
AudioNews
Newsy 1

Top Hi-Fi & Video Design Grochowska

Aż chciałoby się napisać „Wreszcie!”. Po nie wiadomo ilu latach wreszcie ktoś „na górze” zauważył, że Warszawa, oprócz lewej połówki posiada również połówkę prawą, potocznie zwaną „praską”, której też się coś od życia należy. Np. salon audio i to taki porządny – z prawdziwego zdarzenia i najlepiej z tradycjami. I wyobraźcie sobie, że właśnie, znaczy się dokładnie 22 marca 2024 r,. na ul. Grochowską 87 (lok. U3) przeniosła się działająca od ponad 30-lat przy ul. Nowogrodzkiej 44 placówka Top Hi-F

Fr@ntz
Fr@ntz
Nowości | Testy | Inne

Kobieta wulkan! 30 lat Agnieszki Chylińskiej - Kiedyś do Ciebie wrócę

Ogień !!! Wow, co za energia. Krótka, ale wymowna recenzja aktualnej trasy koncertowej Agnieszki Chylińskiej. Agnieszka Chylińska ciągle w trasie z koncertem „30 lat Agnieszki Chylińskiej – Kiedyś do Ciebie wrócę” z okazji 30 lat swojej aktywności na scenie. O wyjątkowości Agnieszki Chylińskiej może świadczyć jej niegasnąca od wielu lat popularność. Nietuzinkowa osobowość sceniczna z ostrym wygarem. Jej ekspresja jest niczym wybuch czynnego wulkanu, a muzyka wylewa się z niej niczym lawa i pły

AudioNews
AudioNews
Muzyka

Przejmujący przekaz utworu „Zombie” The Cranberries. Ciągle aktualny?

W tym roku mija już 30 lat od wydania drugiego albumu irlandzkiego zespołu rokowego The Cranberries – No Need to Argue. Doskonały album, który sprzedał się w nakładzie 17 milinów egzemplarzy na całym świecie. W latach 90-tych wysoko uplasował się na brytyjskiej liście sprzedaży UK Albums Chart. W Polsce No Need to Argue uzyskał status platynowej płyty, a najpopularniejszy na krążku singel „Zombie” osiągnął ponad 1,5 miliarda wyświetleń na YouTube. Jak się okazuje, poruszający do głębi "Zo

AudioNews
AudioNews
Muzyka 2


Opinie użytkowników

Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia



Gość
Ta zawartość jest zamknięta i nie można dodawać komentarzy.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.