Podejrzewam, że cześć czytelników uzna to za ewidentny banał, ale jakby na to zjawisko nie patrzeć wychodzi, że historia lubi się powtarzać. Już spieszę z wyjaśnieniem o co tak naprawdę chodzi. Podobnie jak w konwencjonalnym Hi-Fi oddzielenie sekcji transportu od sekcji przetwornika pozwalało osiągnąć wyższą jakość dźwięku, tak samo powyższa zasada powoli zaczyna wkraczać w świat pełnowymiarowych odtwarzaczy plików zwanych potocznie streamerami. Analogiczność poczynań obecnych producentów do tego, czego świadkami byliśmy jeszcze w ubiegłym tysiącleciu jest więc 100%. Ponadto, przynajmniej do niedawna decydując się na zakup plikograja większość nabywców dublowała już posiadanego DACa, funkcjonalność nowego nabytku ograniczając jedynie do roli transportu. Oczywiście mowa tu o sytuacji, w której znajdujący się już na wyposażeniu przetwornik okazywał się wyższej klasy niż ten w streamerze. Działanie jak najbardziej sensowne i właściwe, jednak z drugiej strony, po co płacić za coś, z czego i tak korzystać się nie zamierzało. Z podobnego założenia wyszedł widocznie również Gerhard Hirt i po zaprezentowaniu konwencjonalnych - zintegrowanych streamerów S3 i S5 wprowadził na rynek „goły” transport plików – Ayon NW-T. Krok ten w przypadku Austriackiego producenta jest ponadto ukłonem w kierunku posiadaczy jego zwykłych odtwarzaczy CD, które od dawien dawna w wejścia cyfrowe wyposażone były. Wystarczy, więc dobrać bądź to wedle własnego widzimisię, sugestii sprzedawcy, a osoby „słyszące” kable cyfrowe na tzw. „ucho” odpowiednią łączówkę i problem z głowy.
O wyglądzie NW-T trudno napisać cokolwiek więcej, niż napisałem w teście S-3ki. Z resztą, nie oszukujmy się, unifikacja obudów stała się niejako cechą rozpoznawczą Ayona, co z jednej strony pozwala producentowi na znaczne oszczędności a z drugiej zapewnia osobom upgradującym własne zestawy Hi-Fi pewien komfort psychiczny wynikający z wysokiego prawdopodobieństwa „niezauważenia” dokonanej podmianki przez osoby postronne/domowników.
Na płycie czołowej, w centralnie umieszczonym podfrezowaniu wygospodarowano miejsce na dziewięcioguzikowe centrum sterowania, 3,5” kolorowy wyświetlacz TFT, gniazdo USB, oraz umieszczone nad nim swa niewielkie czerwone wyświetlacze informujące o uaktywnieniu upsamplingu, stanie urządzenia i sile głosu.
W przeciwieństwie do S-3 pokrywa górna posiada tylko jedną, chromowaną kratkę wentylacyjną, co biorąc pod uwagę brak lampowego analogowego stopnia wyjściowego jest całkiem logiczne.
Podporządkowany logice jest również układ gniazd na ściance tylnej, jednak oprócz spodziewanych, standardowych wyjść cyfrowych w standardach BNC, TosLink, S/PDIF (koaksjalne), AES/EBU znalazło się również miejsce na I2S (RJ45) i … parę analogowych wejść RCA, dzięki którym sygnał np. z tunera FM można zdigitalizować i już jako cyfrowy przepuścić przez sekcję DACa. Nie zabrakło również centralnie umieszczonego gniazda sieciowego i kolejnego znaku rozpoznawczego – wskaźnika polaryzacji napięcia zasilającego AC. Jest jeszcze antena Wi-Fi, ale akurat o transmisji bezprzewodowej napiszę parę zdań dalej.
Wnętrze NW-T dalekie jest zarówno od tłoku, jak i bałaganu. Miejsca dla czterech płytek drukowanych i dwóch niskoszumowych transformatorów R-Core ( jeden zasila sekcję lampową a drugi cyfrową) jest aż nadto. Układ ADC oparto na Burr Brownie PCM4202 a za upsampling odpowiada SRC4193. Cyfrowe wyjścia elektryczne otrzymały bufor w postaci transformatorów dopasowujących i radzieckiej lampy 6H14 zasilanej z kolejnej lampy, tym razem prostowniczej 6Z4.
Obsługa transportu była po prostu intuicyjna i nawet osoby nieposiadające zbyt dużego doświadczenia z tego typu urządzeniami nie powinny mieć absolutnie żadnych problemów. Wpięcie do domowej sieci Lan również odbyło się bezproblemowo. Mój wybór padł na połączenie kablowe, gdyż granie po Wi-Fi odpuściłem sobie niejako z marszu z jednej, dość prozaicznej przyczyny. Otóż NW-T obsługuje jedynie protokoły b/g i choć od dłuższego czasu mamy już XXI w. jakoś nie udało się zaimplementować w nim układu zdolnego dogadać się z pozostałymi urządzeniami po „ence”. W dodatku wykorzystywanie Wi-Fi jest równoznaczne z obniżeniem górnej granicy „gęstości” plików ze 192 do 96kHz. Jak już zacząłem marudzić to od razu wypunktuję jeszcze jednego „babola”. Producent, odkąd w zeszłym roku wprowadził S-3 i S-5, obiecywał opracowanie dedykowanych aplikacji sterujących nie tylko na smartfony, tablety i odtwarzacze z nadgryzionym logo MACa, ale również na ich androidowych konkurentów. Niestety czas mija, w materiałach reklamowych fragment o „spodziewanej aplikacji” na Androida ewoluował do „aplikacji”, czyli jak można byłoby to zinterpretować już dostępnej. Niestety jej dostępność jest taka sama jak była rok temu, czyli żadna. Co prawda nie jest to powód do rozpaczy, gdyż zarówno z iPada, jak i iPoda Touch obsługa była całkowicie satysfakcjonująca, jednak osobiście uważam, że warto trochę otworzyć się na rynek i dostrzec potencjał nabywczy drzemiący w posiadaczach urządzeń z zielonym robalem w herbie. Choć tak naprawdę powyższe żale wypadałoby raczej kierować do producenta głównego modułu NW-T, czyli StreamUnlimited.
Jako kolejną niedogodność można uznać brak wsparcia po USB pamięci masowych sformatowanych inaczej niż w FAT16/32, ale na podobną dolegliwość cierpi większość odtwarzaczy multimedialnych i dla tego właśnie najwygodniejszą opcją jest posiadanie odpowiednio pojemnego dysku sieciowego / NASa. Całe szczęście zarówno oprogramowanie w transporcie odpowiedzialne za obsługę, jak i dedykowana aplikacja na MAC-zabawki nadal pozostała prosta w obsłudze, a jej najnowsza wersja zauważalnie przyspieszyła. Dodawanie stacji radiowych do ulubionych, czy nawigacja po tagach odbywały się płynnie, bez irytujących „lagów”, czy gubienia okładek.
Jeśli chodzi o metodologię testu, to z żalem musiałem pominąć wyjście I2S, gdyż żadne z posiadanych przeze mnie urządzeń takowego sposobu transmisji nie wspierało. Jednak pozostanie przy „zwykłym” koaksjalu pozwoliło mi na wychwycenie własnego charakteru transportu przepinając go pomiędzy Ayonem CD-1sc, Eximusem DP1 i Synthesisem A 40 Virtus, dając każdej sekcji przetworników równe szanse.
A teraz najważniejsze, czyli brzmienie. Jeśli sięgnąłbym pamięcią do zeszłorocznych testów Ayona S-3 i Trigona Chronologa, to w ślepym odsłuchu NW-T podłączony pod wejścia pod koniec poprzedniego akapitu przetworników był zdecydowanie bliższy temu, co potrafił z cyfrowym dźwiękiem zrobić Chronolog, niż poprzednie dzieło Gerharda Hirta. Choć firmowa precyzja i dokładność cyfrowej obrabiarki CNC wciąż była obecna, to o dziwo pierwsze skrzypce zaczęły grać soczystość i namacalność dźwięku tworzące zaskakująco muzykalny, niemalże pastelowy obraz. Jednak zamiast impresjonistycznych, trudnych do dokładnego określenia i zlokalizowania muzycznych plam NW-T dostarczał holograficznie realny spektakl w kolorach i głębi ostrości, jakie są w stanie oddać jedynie matryce średnioformatowych lustrzanek w stylu Hasselblada, czy Mamiy’i. Znają Państwo tą specyficzną odmianę frustracji, kiedy niezależnie od nakładu starań, wspięcia się na wyżyny umiejętności nie udaje się przekroczyć pewnego, „profesjonalnego” poziomu? Otóż właśnie podobnie jest z graniem z plików i najnowszym transportem Ayona. Można tracić czas, nerwy i pieniądze próbując za pomocą kosztownych, wyspecjalizowanych programów stworzyć idealny komputer do reprodukcji ulubionej muzyki, bądź szukać wśród zintegrowanych, komercyjnych rozwiązań. Jednak wpięcie w tor NW-T pokazuje może nie bezlitośnie, lecz z delikatną i ciepłą wyrozumiałością, że jeszcze nie, jeszcze długo nie będzie innym dane osiągnąć jego pułapu.
Poczynając od zmysłowego „Forget What I Said” Noory Noor („Soul Deep”) po łkającą na „Touching My Soul” gitarę Axla Rudi Pell’a („The Ballads IV”) czuć było maksymalnie wykorzystany potencjał drzemiący w znośnie zrealizowanym, ale jakże dalekim od audiofilskiego, materiale. Błędy, przestery, czy kompresja były oczywiście zauważalne, ale nie odbierały przyjemności obcowania z muzyką. Sposób, w jaki odtwarzane pliki traktował transport Ayona nasunął mi skojarzenia z ostatnim albumem Placido Domingo („Songs”), na którym ten wybitny tenor po prostu śpiewa zwykłe piosenki dla przyjemności. Bez zadęcia, operowej maniery i niepotrzebnej sztywności, na niesamowitym luzie. Nie musząc już niczego nikomu udowadniać robi to, co lubi a efekty przechodzą najśmielsze oczekiwania.
Grając dużym, nasyconym dźwiękiem NW-T kreował scenę daleko wykraczającą poza ramy ustanowione przez kolumny i choć Gaudery pomimo swoich całkiem sporych rozmiarów nie miały problemów ze znikaniem, nawet z niższej klasy źródłami, to z wdzięcznością przyjęły obecność Ayona w torze. Największe różnice słychać było w wysublimowaniu, gładkości i otwartości góry pasma na materiale o wysokiej rozdzielczości. W dodatku, żeby to usłyszeć nie musiałem się posiłkować żadnymi audiofilskimi smętami, przepraszam samplerami. Wystarczył dostępny na HDtracks w 24bit/96kHz remaster „Nevermind” Nirvany. Blisko nagrany utwór „Polly” sugestywnie pokazał wysuniętego przed resztę zespołu Cobaina grającego na gitarze proste akordy, by na następnym „Territorial Pissings” uderzyć ścianą punkowego jazgotu i drącego się w niebogłosy wokalisty. Jednak o ile nawet tak szorstkie nagrania wypadały świetnie, to najwięcej radości przynosiły odsłuchy zdecydowanie bardziej cywilizowanych gatunków. Niespieszne, pełne mogących pozostać pominiętymi, przy nie dość uważnym odsłuchu, smaczków „Natsukashii” Helge Lien Trio, czy „Somethin' Else” Cannonball Adderley’ego niebezpiecznie zbliżały się do tego, czego można byłoby spodziewać się z gramofonu a nie z pozoru bezdusznego transportu plików. Jakaś, bliżej nieokreślona analogowa (a może lampowa?) homogeniczność powodowała, iż muzyka miała w sobie tak pożądany czar, żywe emocje i po prostu była obecna.
Kunszt i precyzję, z jaką kreowana była przestrzeń docenić można było również na „Carmina Celtica” Canty, gdzie kobiece głosy miały okazję w pełni wybrzmieć we wnętrzu edynburskiego Greyfriars Church. W dodatku pogłos i wygaszanie były w pełni naturalne, pozbawione ziarnistości, cyfrowego szumu w najdalszych planach i najniższych poziomach głośności aż do całkowitej ciszy.
Jako końcowego testu muzykalności i spójności użyłem soft – rockowego albumu „My Short Stories” Yui, na którym urocza, skośnooka artystka posługuje się dość ciekawą stylistycznie japońsko –angielską mieszanką językową. Z pozoru taki misz-masz może wydawać się ciekawy, jednak na zbyt skupiającym się na detalach, a nie całości zestawie, może powodować u słuchacza lekką dezorientację. Na NW-T nic podobnego nie występowało. Wokalistka z dziewczęcym entuzjazmem snuła swoje opowieści, a transport zadbał już o to, by żadne „dysonanse” nie zakłócały przyjemności odbioru. Podobnie było na „Les Fleurs du Mal” Theriona, gdzie na otwierającym „Poupee de cire, poupee the son” Lori Lewis, co bardziej wrażliwe jednostki mogła przyprawiać o stany lękowe. Piskliwy i rozedrgany głos na tle prawdziwej ściany gitarowego łojenia został przez Ayona przedstawiony bez zbędnych upiększeń, lecz w sposób daleki od prób napiętnowania potępieńczo piejącej profanki. Oczywiście tego typu repertuar u miłośników Anny Netrebko, czy Cecilii Bartoli mógłby uchodzić za świętokradztwo. Jednak o gustach się nie dyskutuje a miłośnicy gothic metalu powinni być nad wyraz zadowoleni, gdyż na Ayonie ich ulubione, mroczne i pełne iście barokowych ozdobników patetyczne koncept albumy nie traciły nic z właściwej im potęgi a przy tym nawet mocno niedoskonałe realizacje nie odzierano z przyjemności odsłuchu.
Ayon NW-T jest świetnym przykładem jak firmowe i znajdujące szerokie grono zwolenników brzmienie może ewoluować. Zachowując genetyczne cechy swoich poprzedników prezentuje zdecydowanie wyższy poziom muzykalności i pobłażliwości dla materiału źródłowego, potrafiąc jednocześnie olśnić finezją i wysublimowaniem referencyjnych realizacji zapisanych w plikach wysokiej rozdzielczości. Dla posiadaczy odtwarzaczy Ayona odsłuch NW-T powinien być obowiązkowy. Szansa na to, że pliki „zagrają” bardziej analogowo od CD wydaje się wielce prawdopodobna.
Tekst: Marcin Olszewski
Zdjęcia: wnętrze - Eter Audio; pozostałe – Marcin Olszewski
Dystrybucja: Eter Audio
Cena: 15 990 zł
Dane techniczne:
Upsampling: 192 kHz/24 bity
Obsługiwane formaty plików: WAV, FLAC, AIFF 192 kHz/24 bity; AAC, HE-AAC 96 kHz/24 bity
Lampy: 6H14 (wyjście cyfrowe – bufor sygnału) + 6Z4 ( zasilanie dla bufora lampowego na wyjściu cyfrowym)
Dynamika: > 120 dB
Wejście analogowe/ADC: 2 x RCA (24 bity/192 kHz)
Wyjścia cyfrowe: S/PDIF, BNC, I2S, TosLink, AES/EBU
Wejścia cyfrowe: USB, typu A, przód/tył (pendrajw, twardy dysk)
Wejścia streamingowe: wkręcana antena RP-SMA Wi-Fi (połączenie bezprzewodowe) 802.11 b/g, gniazdo UTP RJ45 10/100Mbps (połączenie przewodowe)
Stosunek sygnał/szum: > 120 dB
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 50 kHz (+/- 0,3 dB)
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): < 0,002% (1 kHz)
Wymiary (WxDxH): 480 x 360 x 120 cm
Waga: 10 kg
System wykorzystany w teście:
CD/DAC: Ayon 1sc
DAC: Eximus DP1
Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Yamaha CD-N500
Wzmacniacz: Electrocompaniet ECI 5; Synthesis A 40 Virtus
Kolumny: A.R.T. Moderne 6 ustawione na Soundcare Superspikes; Gauder Akustik Arcona 80
IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Acoustic Revive IC RCA-1.0PA
IC XLR: LessLoss Anchorwave; Acoustic Revive XLR-1.0PA II
IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200; Acoustic Revive DSIX-1 OPA
Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
Kable głośnikowe: Harmonix CS-120; Acoustic Revive SPC-Reference
Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Revive Power Max; Acoustic Revive Power Reference
Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2
Stolik: Missoni Audio Carpet Stradivari; Rogoz Audio 4SM3
Przewody ethernet: Neyton CAT7+
Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Highend Novum PMR Premium