Szkockiej firmy Linn nie trzeba przedstawiać audiofilom i melomanom. Jej flagowe produkty, jak Sondek LP12 czy Sondek CD12, należą do najbardziej rozpoznawalnych urządzeń swego rodzaju na świecie i kojarzone są z dźwiękiem bardzo wysokiej próby. O ile „sekcja gramofonowa” Linna nadal ma się świetnie i jest ciągle rozwijana, o tyle CD12 przeszedł już dosłownie do historii. A stało się tak dlatego, że Ivor Tiefenburn, właściciel firmy, uznał, że potencjał płyty kompaktowej został już wyczerpany. Pomimo wielu zalet, ma ona sporo wad, między innymi konieczność odczytu optycznego i małą pojemność nośnika, a tym samym niemożność odtwarzania materiału audio w wyższej częstotliwości próbkowania niż 44,1 kHz przy rozdzielczości 16 bitów. Według specjalistów Linna z płyty kompaktowej nie da się już nic więcej „wyciągnąć”.
W ten sposób Linn wkroczył na nową ścieżkę, tworząc rodzinę urządzeń, które nazwał DS (od digital stream, czyli strumień cyfrowy). Najprościej można je nazwać odtwarzaczami plików, ale nazwa „DS” precyzuje, w jakiej postaci są dostarczane dane, a mianowicie poprzez cyfrowy strumień danych z sieci komputerowej. W 2007 roku, kiedy szkocki producent wprowadził pierwsze urządzenia tego typu, znikoma ilość ludzi w Polsce miała w domu sieć komputerową. Na „Zachodzie” było z tym zapewne dużo lepiej i dlatego tam, urządzenia mogły się przyjąć od razu, a w Polsce zainteresowanie zwiększa się dopiero od niedawna, ale za to w ogromnym tempie. Świadczą o tym najlepiej liczby – Linn Polska sprzedał już więcej DS-ów (sumarycznie wszystkich modeli) niż odtwarzaczy CD przez wszystkie lata, kiedy je sprzedawał w naszym kraju.
Odczyt optyczny ma wiele wad, w tym możliwość wystąpienia błędów odczytu i podatność nośnika na fizyczne uszkodzenia (zarysowania). Kolejny problem to kwestia napędów do odczytu - zdecydowana większość z nich pracuje w czasie rzeczywistym, nie mogąc powtórnie sprawdzić błędnie odczytanego fragmentu nagrania. Mechanika sprawia także wiele problemów od strony konstrukcyjnej, generuje zakłócenia mogące wpływać na pracę konwerterów cyfrowo-analogowych oraz samych układów wyjściowych odtwarzacza. Rozdzielenie odtwarzacza na transport oraz przetwornik powoduje kolejne problemy z przesyłem cyfrowym (między innymi potencjalnie zwiększa jitter). W dodatku parametry techniczne płyty CD dzisiaj już nie szokują. Od dawna materiał w studiach nagraniowych zapisywany jest na dyskach w formie plików wysokiej rozdzielczości, np. 88,2/24, 96/24, 192/24 (kHz/bit). Aby materiał został nagrany na płytach CD, trzeba podać go kompresji, co oznacza utratę jakości.
Odtwarzacze strumieniowe Linn DS pozwalają zerwać z ograniczeniami płyty kompaktowej. Są to urządzenia audio, zaprojektowane do odtwarzania dźwięku zapisanego cyfrowo w postaci plików. Oprócz możliwości odtwarzania materiału zgranego z płyt CD, można odtwarzać także materiał wyższej rozdzielczości, aż do 192/24 włącznie. Dzięki zaistnieniu takich urządzeń na rynku część wytwórni, z Linn Records na czele, zdecydowała się udostępniać za opłatą część swoich nagrań w postaci tzw. „studio masterów” (dawniej zwanych taśmą matką). Innymi słowy, posiadacze DS-ów mogą w domu odtwarzać nagrania w postaci, w jakiej zostały nagrane, bez żadnej kompresji.
DS nie jest komputerem, nie jest też serwerem audio z szumiącymi dyskami twardymi. Jest to urządzenie całkowicie solid-state, bez wentylatorów, napędów ani dysków generujących hałas oraz zakłócenia wewnątrz obudowy. Odtwarzają one pliki zapisane na dyskach twardych komputera lub dysku sieciowym, dostarczane do urządzenia za pomocą sieci komputerowej (LAN). Sygnał do odtwarzacza przesyłany jest w formie pliku (np. FLAC), tam dekodowany, podawany do linnowskiego procesora DSP nadającego cykl zegara, w zależności od parametrów technicznych upsamplowany, filtrowany oraz podawany finalnie do przetworników C/A.
Dzięki wykorzystaniu sieciowych dysków twardych (NAS) system może pomieścić nawet największe kolekcje muzyczne, które mogą się znajdować na drugim końcu mieszkania/domu dzięki czemu unikniemy hałasu związanego z pracą takich urządzeń. No i kolejna zaleta – z jednej płytoteki może korzystać naraz kilka osób i to bez szukania po pokojach konkretnej płyty.
Obecnie w ofercie Linna znajdziemy sześć odtwarzaczy DS. Zastąpiły one całkowicie odtwarzacze kompaktowe, z którymi firma pożegnała się w 2009 roku.
W moje ręce trafił tym razem najtańszy model z oferty (tym razem, bo miałem już okazję recenzować model Majik DS) czyli Sneaky Music DS. Urządzenie, które przy obecnym kursie funta kosztuje ok 5 tys PLN (1200 GPB) jest tym ciekawsze, że to połączenie DSa i wzmacniacza tranzystorowego w klasie AB. W większości przypadków będzie kupowane do tzw. „sypialnianego” systemu, używanego w mniejszym pomieszczeniu, lub też jako kolejny DS w domowej sieci, do którego wystarczy podłączyć kolumny i system gotowy. Na forum często padają też pytania o sugestie dla początkujących audiofilów, mających ograniczone fundusze i niewielki pokój. Po mojej przygodzie ze Sneakim mogę zasugerować nabycie właśnie tegoż plus jakichś niewielkich, stosunkowo łatwych do napędzenia monitorków (wzmacniacz oferuje 20W dla 4 Ω). System będzie skromny, ekologiczny (bo zużycie prądu niewielkie), no i nowoczesny, bo odtworzymy na nim również pliki wysokiej rozdzielczości i to m.in. w najpopularniejszym formacie kompresji bezstratnej, czyli FLAC. W zasadzie potrzebny jest tylko taki drobiazg jak sieć komputerowa, ale i na to jest sposób – niedrogi router z wifi rozwiązuje problem. Do routera wpinamy DS-a, a po wifi, lub kablem podłączamy się komputerem, na którym mamy swoje pliki muzyczne, oraz program sterujący (Kinsky Desktop dla Windows) i tak naprawdę możemy się obejść nawet bez dostępu do internetu. To wifi jest elementem niezbędnym, bo o ile dostarczanie danych do urządzenia odbywa się po kablu, o tyle sterowanie odbywa się bezprzewodowo. Sneaky nie może natomiast służyć do zbudowania większego systemu, bo po prostu nie ma żadnych wejść, ani analogowych, ani cyfrowych. Posiada jedno wyjście analogowe (dzięki czemu mogłem do niego podpiąć subwoofer), oraz wyjścia cyfrowe (SPDIF i Toslink), gdyby ktoś chciał wysłać sygnał do zewnętrznego DACa.
Opis zrobił się dość długi, ale ponieważ to pierwsza prezentacja DS-ów na Audiostereo.pl, pozwoliłem sobie nieco się rozpisać. Zainteresowanym polecam wizytę na stronie polskiego przedstawiciela firmy Linn, gdzie część dotycząca odtwarzaczy strumieniowych jest chyba nawet bogatsza niż na stronie samego producenta http://www.linnpolska.pl/ds/.
Przejdźmy więc do brzmienia. Sneaky trafił do mnie chyba w najlepszym możliwym momencie, czyli wtedy, gdy uzupełniłem swoje wysoko-skuteczne tuby z szerokopasmowcem o aktywny subwoofer i na dodatek eksperymentowałem jeszcze z dodaniem głośników wysokotonowych Fostexa. Dzięki temu miałem bardzo łatwe do napędzenia, ale jednocześnie pełnopasmowe kolumny, które okazały znakomitymi partnerami dla małego Szkota.
Nie miałem wielkich oczekiwań w stosunku do tego urządzenia, bo powiem szczerze, że wcześniejsze doświadczenia z użyciem tranzystorów z tubami zraziły mnie do podobnych prób. Ale skoro już Sneaky trafił do mnie, wcale nie jako klocek do recenzji, tylko „do posłuchania”, to jednak postanowiłem dać mu szansę. Być może to kwestia niewielkich oczekiwań, a może zasługa smaku nowości, zmian w systemie, spowodowanych uzupełnieniem kolumn o tweetery i suba.. . Faktem jest, że od pierwszej płyty otwierałem oczy szeroko ze zdumienia (oczy dlatego, że szerokie otwieranie uszu jest dużo trudniejsze). Po pierwsze brak było tranzystorowego nalotu, który odpycha mnie od większości solid-state'ów (poza tymi już naprawdę drogimi). Właściwie brzmienie kojarzyło mi się raczej z lampą – przestrzenne, plastyczne, kolorowe, z charakterystycznym dla Linnowskiego grania (według moich doświadczeń) delikatnym zaokrągleniem na skrajach pasma. To zaokrąglenie bynajmniej nie należało do tych, które z dźwięku robią „kluchy”, ale raczej do tych, które minimalnie upiększają dźwięk tak, że staje się on przyjemniejszy dla ucha. Jest to pewne, naprawdę niewielkie, odstępstwo od neutralności, ale dla mnie jak najbardziej akceptowalne.
Pierwszy dzień odsłuchów poświęciłem na klasyczne „audiofilskie plumkanie”. Śpiewały Eva Cassidy, Bente Cahan, Cassandra Wilson, a nawet Diana Krall (co nie zdarza się u mnie zbyt często). Każda kolejna płyta, kolejny kobiecy głos sprawiały, że miałem ochotę „zobaczyć” następną piękną kobietę w moim pokoju i posłuchać jej seksownego głosu. Sneakiemu wraz z moimi kolumnami udało się stworzyć niezwykle wciągającą, pełną emocji atmosferę. Barwy głosów poszczególnych pań były bardzo dobrze podawane i różnicowane – może nie brzmiało to aż tak dobrze jak choćby z mojego SET-a, ale przecież mowa o tranzystorze z DS-em za zaledwie 1200 GBP! Prezentacja w pewnym sensie wyglądała podobnie w przypadku każdej z tych płyt, tzn. wokalistka była dość wyraźnie umiejscawiana przed zespołem, mniej więcej na linii kolumn, a reszta muzyków precyzyjnie rozmieszczana na scenie muzycznej budowanej w głąb. Brzmienie instrumentów towarzyszących było żywe, dość energetyczne (tak, tak – nie pomyliłem się – Linn potrafi zagrać z werwą) i wystarczająco naturalne, by spokojnie zanurzyć się w muzyce. Z przyjemnością więc spędziłem wieczór na kanapie, z lampką czerwonego wina w dłoni, nie myśląc z żalem o tym, że moje ukochane 300B kurzą się w rogu.
Większość osób twierdzi jednak, że każdy sprzęt odtworzy dobrze takie plumkanie. Kolejne dni odsłuchów nie były już więc tak monotematyczne. Okazało się, że męskie głosy również nie stanowią dla Szkota większego problemu – czy to Frank Sinatra, czy Terry Evans, obaj dostarczyli mi kolejnej porcji pozytywnych emocji. Nagrania rockowe Dire Straits (Love over gold), Pink Floyd (Wish you were here) czy U2 (No line on the horizone) również nie pozwoliły mi znaleźć dziury w całym. Gitary elektryczne miały drive, basowe odpowiedni ciężar, perkusja wykop, na scenie panował względny porządek, i to nawet na U2, które słynie z (delikatnie ujmując) niechlujnego podejścia do jakości nagrań. Mimo, że jest to model tańszy niż Majik DS, to w moim systemie nie pokazał wady starszego brata, czyli ograniczenia dynamiki. Generalnie szkoła brzmienia obydwu urządzeń jest podobna, ale z jakiegoś powodu – być może połączenia DS-a z własnym wzmacniaczem Linna – udało się wyeliminować element, który obniżał nieco moją ocenę Majika. To może być jakaś wskazówka dla potencjalnych kupujących: warto chyba odsłuchać DS-a wraz ze wzmacniaczem tego samego producenta.
Na koniec pozostało mi posłuchać trochę klasyki. Zacząłem od symfonii Mozarta – 38-41 z Linnowskiego wydania w wykonaniu Scottish Chamber Orchestra. Tzn. chciałem posłuchać jednej, a po tej jednej tylko kolejnej i tak spędziłem długi czas, słuchając plików z wszystkimi czterema. Zalety dźwięku pozostały te same: uporządkowana, budowana w głąb scena, barwne brzmienie instrumentów, dynamika zarówno w skali makro jak i mikro na naprawdę niezłym poziomie i znowu ten angażujący sposób prezentowania dźwięku, który sprawia, że do playlisty wstawia się kolejne pliki. Nie mogłem sobie odmówić posłuchania mojej ulubionej Carmen z Leontyną Price, i choć oczywiście nie była najlepsze prezentacja tej opery, jaką miałem okazję słyszeć, to jednak wystarczająco dobra, bym nie ruszał się z kanapy przez dwie godziny, chłonąc cudowny głos Leontyny, śledząc znakomicie oddane na płycie widowisko.
Płyt było oczywiście więcej, ale nie będę tu robił listy – faktem jest natomiast, że z dużą przyjemnością dodawałem do niej kolejne nagrania, sięgając często również po takie, których już dawno nie słuchałem. To też jest jedna z zalet odtwarzaczy plików: w jednym miejscu mamy całą swoją płytotekę. Nie trzeba przeglądać półek wykręcając co chwila szyję, żeby odczytać tytuł czy wykonawcę, wystarczy przejrzeć listę czy to po wykonawcach, czy po albumach, czy na jeden z kilku innych sposobów. Można w ten sposób zrobić sporo odkryć we własnej płytotece i posłuchać zapomnianych płyt.
Podsumowując – Sneakiego polecę z czystym sumieniem każdemu, kto szuka albo pierwszego, niedrogiego systemu, albo drugiego czy trzeciego np. do sypialni. 1200 funtów plus cena przyzwoitych monitorków, a jeśli jeszcze nie macie sieci w domu to nieco ponad 100 PLN na router z wifi, bo jakiś komputer jest na pewno. W stosunkowo niewielkiej kwocie powinno się udać stworzyć systemik, który ma szansę zawstydzić niejeden znacznie droższy. Moim zdaniem, z odpowiednio dobranymi kolumnami otrzymamy zestaw grający o bardzo korzystnym stosunku ceny do oferowanej klasy dźwięku. Jeśli ktoś nie czuje się specjalnie mocny w „komputerach i sieciach” to nie musi się tym martwić – podejście Linna jest jasne i jest realizowane zarówno przez polskiego przedstawiciela jak i jego dealerów – klient ma zostać obsłużony w 100%. To może oznaczać nawet zaplanowanie mu sieci komputerowej (jeśli takowej nie posiada), jak również jej wykonanie (oczywiście odpłatnie). DS zostanie zainstalowany w domowym systemie, software na wskazanym komputerze/laptopie/Ipodzie Touch etc, a pan „linnowiec” wyjaśni działanie, obsługę i odpowie na wszystkie pytania. Wyjdzie dopiero wtedy, gdy wszystko będzie działać, a klient będzie wiedział, jak to obsłużyć. Moim zdaniem taki właśnie „customer service” przyczynił się znacząco do wielkości sprzedaży DS-ów.
tekst: Marek Dyba
zdjęcia: Marcin Olszewski
Dystrybucja: Linn Polska
cena: 1200 GBP
Dane techniczne (wg producenta)
• Wymiary: (w) 445 mm x (s) 345 mm x (g) 274 mm (można go ustawiać zarówno poziomo jak i pionowo)
• Waga: 2,7 kg
• Obsługiwane typy plików: WAV, FLAC, ALAC, MP3, AIFF
• • Obsługiwane częstotliwości próbkowania: 7.35 k, 8 k, 11.025 k, 12 k, 14.7 k, 16 k, 22.05 k,
• 24k, 29.4 k, 32 k, 44.1 k, 48 k, 88.2 k, 96 k, 176.4k, 192 k
• Obsługiwana rozdzielczość sygnału: 16 - 24 bitów
• Analogowe wyjścia sygnału: RCA
• Cyfrowe wyjścia sygnału: optyczne i SPDIF
• Interface ethernetowy: 100Base-T RJ45
• Pobór mocy: 14 W
• S/N > -120 dB
• Zakres wzmocnienia: -80dB do +20dB
• Moc: 20W dla 4 Ω
• Zniekształcenia harmoniczne: