Odtwarzacz Yamahy wygląda i zachowuje się, jakby kosztował 20 000 zł. Poważnie. W okolicach 10 tysięcy przyzwyczaiłem się już do bylajakości, a nowa Yamaha mija ten zakres z prędkością rakiety kosmicznej. W czasach hiper-masowej produkcji wielcy japońscy wytwórcy rzadko pokazują, na co było ich kiedyś stać. Yamaha postanowiła jednak sięgnąć do źródeł. Wrażenia towarzyszące oględzinom, dotykaniu i uruchamianiu tego klocka przywodzą na myśl napędy Esoterica, Accuphase, albo dawno już opłakane szczytowe dokonania Sony czy Technicsa, z tych po 10 kilodolarów. Zdjęcie togo nie odda, bo na zdjęciu nie da się dotknąć przedmiotu. Wykończenie powierzchni jest jedwabiste w dotyku, przełączniki i regulatory chodzą tak, jakby zrobił je Rolex. Napęd to mistrzostwo: cienka aluminiowa tacka pracuje jak jakiś Mark Levinson, cicho, gładko – lepiej niż w starych Linnach. W dodatku napęd, mimo że jest to zmodyfokowany seryjny napęd wielosystemowy, czyta płyty wyraźnie szybciej i ciszej, niż standardowe komputerowe DVD montowane demokratycznie w klockach i po 200 i po 20 000 zł. Przyciskiem otwierania chce się bawić godzinami. Taki napęd (a nawet ten konkretnie napęd) chciałbym widzieć w każdym odtwarzaczu aspirującym do dumnego niegdyś określenia hi-end.
Klocki z serii 2000 (odtwarzacz CD i wzmacniacz) występują w dwu wersjach kolorystycznych: srebrno-bukowej i czarno-brązowej. Przednia ścianka jest bardzo czytelna, wyświetlacz mały, ale mimo to wszystko widać. Szkoda tylko, że nie bursztynowy, dla mnie ten kolor przez lata zrósł się z odtwarzaczami Yamahy, a poza tym jest ładny. Maszyna jest piekielnie ciężka, na oko będzie coś pod 15 kilo. Swoje robią grube płyty obudowy oraz drewniane boki (jubilersko wykończone, szkoda, że w czarnej wersji obudowy nie są trochę jaśniejsze), jednak zawartość też się liczy.
Wnętrze podzielono na sekcje za pomocą metalowych ekranów, pokrywę wyklejono kawałkami maty tłumiącej. Napęd też jest metalowy, a lewą stronę zajmują dwa transformatory: klasyczny i toroid, co też dodaje kilogramów. Osobne zasilanie mają napęd, część cyfrowa i stopień analogowy. W zasilaczu znajdują się kondensatory Nichicona. Konwersją zajmują się dwa 24-bitowe chipy BB PCM1792, za nimi znajdują się układy Analog Devices OPA275. Na wyjściu pracują popularne układy N5532. W stopniu wyjściowym znajduje się wiele małych kondensatorów polipropylenowych oraz (na wyjściu) elektrolity Nichicona. Cóż, nie jest to ekstremalny hi-end, więc nikt nie da w tym miejscu wielkich kondensatorów foliowych, ale stopień wyjściowy i tak wygląda bogato i solidnie. Należy wspomnieć, że układ, aż do wyjść XLR, jest w pełni zbalansowany. Ogólnie wnętrze, podzielone metalowymi ekranami, jest dobrze wypchane podzespołami. Resztę miejsca zajmuje duży napęd. Wrażenie z oględzin wnętrzności tego odtwarzacza powoduje lekki wstrząs, zwłaszcza o ile wcześniej widziało się, co i w jakich ilościach znajduje się w środku popularnych all-dancing-all-singing odtwarzaczy klasy supermarketowej. Tylna ścianka nie psuje wrażenia: jest tam wyjście cyfrowe RCA i Toslink, wyjścia analogowe w standardzie RCAi XLR, a także gniazdo zasilające IEC.
Przyznaję bez specjalnych tortur, że oględziny tego odtwarzacza narobiły mi smaku, więcej, były samą przyjemnością, zanim jeszcze wydał on z siebie pierwszy dźwięk. Jaki zatem był ten dźwięk – pierwszy i następne? Muszę się przyznać, że nowa flagowa Yamaha trafiła do mnie poprzedzona sprzecznymi opiniami. Dlatego między innymi się nią zainteresowałem. Z jednej strony, miał to być dźwięk na najwyższym poziomie, mający pod sobą połowę uznanego hi-endu. Z drugiej strony słyszałem, ze towar jest brzydki i przereklamowany. Co do tego, czy brzydki, od razu wyrobiłem sobie przeciwne zdanie, zaś co do dźwięku, to po raz nie wiem który potwierdziło się moje ugruntowane przekonanie, że skrajne opinie sią nic nie warte.
Nowy odtwarzacz to dobre źródło sygnału CD, można nawet powiedzieć, że zewnętrzne pozory nie mylą. Testowe odsłuchy na wszystkich rodzajach muzyki wypadły podobnie: jest to rzetelny, wart swoich pieniędzy (i jeszcze trochę więcej) dźwięk. Nie kreuje nieziemskich światów, nie ekscytuje jak niektórzy najdrożsi i najlepsi, ale też pod żadnym względem i w żadnym aspekcie odtwarzanej muzyki nie zawodzi. Pod względem przejrzystości, szczegółowości zajmuje dobry, dosyć wysoki poziom. To dobra okazja aby wspomnieć, że bardzo dobrze prezentowane są tu efekty stereofoniczne: scena jest szeroka i głęboka, zaś źródła pozorne wyraźnie odseparowane od siebia. Średnie tony, co było widoczne zarówno przy żeńskich wokalach jak i na składach kameralnych i fortepianie solo, są dobrze zaakcentowane, zarzut można mieć ewentualnie do lekkiej pastelowości tego zakresu, przydało by się nieco więcej ekspresji, wyrazu. Ogólnie Yamaha gra dźwiękiem spokojnym, co dotyczy zarówno palety barw, jak i dynamiki. Wzmianka o dynamice sprowadza nas do kwestii niskich tonów. Testowany odtwarzacz ma je świetnie kontrolowane, dobrze zróżnicowane, natomiast nie tak głębokie, jak można by znaleźć w urządzeniach ze zdecydowanie wyższej półki. Pod tym względem lepiej wypadł zarówno BAT, jak i Linn, jednak pomijając bezpośrednie porównanie nie przyszłoby mi do głowy, aby Yamasze coś w tym względzie zarzucić. Ponownie, bardzo dobry poziom jak na swoją cenę, i jeszcze trochę.
Mimo drobnych niedoskonałości, brzmienie Yamahy z płyt CD można określić jako spokojnie warte swoch pieniędzy, solidne i dobrze zrównoważone. Miłą niespodziankę sprawiły mi płyty SACD, a przynajmniej te dobrze nagrane. Owszem, było parę płyt, które zabrzmiały źle („Kind of Blue”, niektóre stare rejestracje orkiestrowe w pierwszej serii reedycji Sony), jednak na każdej przyzwoitej, powtarzam, przyzwoitej płycie w tym formacie Yamaha dostawała więcej adrenaliny, wysokie tony stawały się gładsze i obfitsze jednocześnie, średnica zyskiwała minimalnie żywsze barwy. Przyznam, że słyszałem już parę maszyn SACD, ale rzadko różnica między standardami była tak wyraźna.
Ogólnie, określiłbym nową Yamahę jako odtwarzacz cyfrowy wykonany jak stary Daimler, o dobrym, a nawet bardzo dobrym dźwięku z CD i bonusie w postaci świetnego odtwarzania SACD. Dodatkową atrakcją jest obsługa, przypominająca bawienie się szwajcarskim zegarkiem. Spodobał mi się i uważam, że to bezpieczny wybór dla kogoś poszukującego dobrego cyfrowego źródła, które przeżyje go samego i będzie mogło być przekazane w spadku potomkom. W dodatku za bardzo dobrą cenę. Zdecydowanie warto się zainteresować.
Alek Rachwald
Dystrybutor Audio Klan
Cena 5200 zł
Odtwarzane standardy SACD, CD, CD nagrywane, MP3
Pasmo przenoszenia 2 Hz – 20 kHz (CD), 2 Hz – 50 kHz (SACD)
Sygnał/szum 116 dB
Dynamika 100 dB (CD), 110 dB (SACD)
Wymiary (WxSxG) 137x435x440 mm
System wykorzystany w teście: wzmacniacz zintegrowany SoundArt Jazz, kolumny VA Beethoven, gramofon VPI Aries 3 (upgrade)/ Lyra Skala, odtwarzacz CD BAT VK-D5SE, Linn Karik I, kable: interkonekt Argentum, kabel phono XLO Ultra, głośnikowe Velum, sieciowe MIT i NEEL.