Nie wiem, co się dzieje. W każdym razie jedno jest pewne: przypadek Davida Beckhama nie wyjaśnia wszystkiego. Chodzi mi oczywiście o mężczyzn, w filmie i w aktualnym stereotypie.
Przypomniałem sobie właśnie rysunek Mleczki, na którym dorodna panna z cycem dźwiga wypchany plecak i życzliwie słucha drepczącego obok z rękami w kieszeniach wiotkiego młodziana, który mówi: „Zanim zostałem wrażliwym intelektualistą, byłem bezmózgim osiłkiem”. Zastanawiam się, kiedy nastąpiła ta cholerna mimikra i na ekranach całego świata, zamiast facetów z krwi i kości, jakich pełno w życiu, pojawili się zwiewni poeci nieistniejących jezior i subtelni kochankowie wątpliwych muz.
Jak dla mnie, to sygnał ostrzegawczy pojawił się we pamiętnej pierwszej części Gwiezdnych Wojen. Występuje tam główny bohater, po którym spodziewać by się można wielkich czynów, ten jednak, jako przeznaczony do stanu para-kapłańskiego, ogranicza się niemal wyłącznie do walk duchowych, które słabo widać, brudną robotę pozostawiając siostrze i szwagrowi.
Tak to księżniczka Leia, widocznie posiadająca jajka cztery razy większe od swego sennego braciszka, ocaliła honor rodzinnych genów, które (jak się znacznie później okazało) całkiem nieźle się manifestowały jeszcze jedno pokolenie wstecz. Nie wątpię, że to Leia odziedziczyła większość testosteronu swego nadaktywnego ojca. Do pomocy księżniczce przydano Harrisona Forda, który, zatrudniony przypadkiem, skradł całe widowisko. Dlaczego? Nikt chyba nie ma wątpliwości. Ale skoro nikt nie ma wątpliwości, to co to za pomysł z tym odjazdem od męskich bohaterów na rzecz gładkich jak węże (na pewno golą sobie klatę!) gości w typie metroseksualnego Neo? Zresztą, jeśli już mowa o tym filmie, to owszem, był i facet, niejaki Morfeusz, ale tym razem to metroseksualny skradł mu cały cyrk
Od ładnych paru lat przez ekran przelewa się gromada cienkich facetów. Cruise, te wszystkie Pitty, Keanu, Titaniki itp. kosztowny drobiazg. Kto został? Mad Max, któremu odbiło i zamiast występować, wziął się za kręcenie? Rozrywkowy Willis, który tak głęboko zabrnął w komedię, że jak co jakiś czas trzaśnie coś serio („Szakal”), to niedobrze się robi, takie to kiepskie? Chociaż przyznam, ostatni Die Hard to było coś niezłego, ale o wymowie poprawnie pesymistycznej. Ostatecznie i tak wygrywają dupki i palanty, a nasz twardy, ale porządny gliniarz z sequela na sequel ma coraz gorzej. Następnym razem zobaczymy go pewnie w sekcji oczyszczania miasta. Czy można to nazwać uczciwym wyborem? Słabo, proszę szanownych państwa.
Ciekawe dlaczego przygody Indiany Jonesa odbywają sie w dość zamierzchłej przeszłości, kiedy to Indianie biegali z łukami, wykładowcy chodzili w marynarkach, a mężczyzna nie wstydził się okularów, mimo że nie były od Dolce&Gabbana? Oczywiście, nie mam poufnych informacji od scenarzysty, ale przypuszczam, że realizatorzy tych filmów po prostu nie mogą wyobrazić sobie współcześnie występującego faceta, utrzymanego w podobnie zamierzchłym typie. Wszystko niby jasne, ale gigantyczny sukces filmów o Indianie Jonesie (i idąca za tym moda na pejcze i skórzane kapelusze, brr) mógłby jednak dać do myślenia. Dał? Wątpię. Moda przebije wszystko, a akurat jest moda na młodzieńców mających problemy z osobowością, którym nie powierzylibyście nawet podlewania paprotki.
Zmartwię was, moi drodzy, ale ludziom o poglądach na facetów, uformowanych jeszcze w czasach retro, chyba już tylko James Bond został na pocieszenie. Trochę głupio, bo to jednak nie jest poważne kino. Ale jeśli już mamy przy nim pozostać, to umówmy się: Bond, ale ten aktualny, z Craigiem. Craig to kawał chłopa, czarującego Rogera Moore mógłby wpiąć sobie w klapę marynarki. Widać taka jest potrzeba: przyszedł czas, że żeby przywrócić zamierzchłe proporcje i nawet Bond musi być bardziej serio. Dziś uniesienie brwi nie wystarczy. Trochę szkoda, bardzo lubiłem ten dawny szyk – garnitur z Saville Row, uczesane włosy, przylegające uszy i Walther PPK. Ale powiem słowami poety: nie czas żałować garnituru, gdy płonie wzorzec osobowy. Przynajmniej na ekranie.
Alek Rachwald