Testowane zestawy to z pozoru przedstawiciel typowej klasy średnich podstawkowców. Wiele jest takich skrzynek na rynku. Amerykańskie pochodzenie w połączeniu z chińskim wytwórstwem również nie robi szczególnego wrażenia, na to wielu wpadło już wcześniej. Jednak bliższe zapoznanie się z konstrukcją M&D Maximus-Monitor skutkuje sporym szokiem poznawczym.
Obudowy Maximusa nie wykonano z MDF, HDF, płyty wiórowej, sklejki czy nawet z litego drewna, lecz z konglomeratu marmurowego, czyli mieszanki zmielonego marmuru z dodatkiem substancji wiążącej. Efektem jest obudowa wyraźnie cięższa od typowej, a przy tym bardzo silnie tłumiąca drgania. Przy opukiwaniu, skrzynki Maximusów sprawiają wrażenie kompletnie głuchych akustycznie. Typowych rozmiarów skrzynie są wentylowane z tyłu dwoma niewielkimi otworami bas-refleksu, również z tyłu znajduje się podwójne, dobrej jakości gniazdo głośnikowe. Prawdziwy cymes mieści się jednak na przedniej ściance. Otóż Maximusy (podobnie jak wszystkie inne zestawy z katalogu Mark&Daniel) wyposażono w duży głośnik wykonany w technologii AMT (Air Motion Transformer, czyli przetwornik Heila, w którym lekka wstęga jest rozciągana i ściskana). Karbowana wstęga przetwornika zastosowanego w Maximusach ma dużą powierzchnię i nic dziwnego, bowiem obarczono ją zadaniem przekazywania nie tylko góry, ale i średnich tonów (punkt podziału zwrotnicy w 800 Hz). W rezultacie cały obszar szczególnej wrażliwości ucha, w tym obszar ludzkiego głosu, obsługiwany jest przez jeden głośnik szerokopasmowy. Przetwornik (o nazwie producenta DREAMS DM-1), ma przy tym formę nie typowo płaską, lecz jest wklęsły, co w założeniu ma dawać lepsze charakterystyki kierunkowe w osi poziomej. Pracujący poniżej niezbyt wielki, o średnicy 15 cm, głośnik o bardzo dużym wychyleniu membrany, pełni w tej sytuacji rolę czegoś w rodzaju pasywnego subwoofera.
Producent deklaruje raczej ambitne parametry tych zestawów (zejście basu do 38 Hz, przy takich rozmiarach!), jednak nie bez kosztów: Maximusy są raczej trudne do wysterowania. Skuteczności 85 dB nie spotyka się obecnie często, a w dodatku impedancja kolumn schodzi poniżej 4 ohmów. Jeśli spotkałem kiedyś głośnik dostosowany do dużych pieców tranzystorowych, to właśnie teraz. Jednak egzotyczne parametry i wyszukana konstrukcja tych głośniczków budzą przede wszystkim nadzieję na dobry dźwięk, powodowały też duże zainteresowanie wszystkich, którzy odwiedzali mnie podczas trwania testu.
Przyznam, że rzadko zdarza mi się testować zestawy podstawkowe o ambicjach zagrania jak duże kolumny. Owszem, producenci chętnie wypisują podobne deklaracje, jednak najczęściej są to pobożne życzenia i tylko czasem (jak np. w wypadku Totemów) coś istotnie jest na rzeczy. W sumie mogę powiedzieć, ze częściej spotykałem kolumny podłogowe grające jak małe pudełka, niż odwrotnie. Jednak w przypadku Maximusów dropiaty głośnik stożkowy o subwooferowym wychyleniu, odciążony przez harmonijkę AMT, ma przetwarzać tylko bas i robi to w sposób niezwykle skuteczny. Bas Maximusów przypominał mi lawinę kamienną. Może to dziwne, zaczynać opis brzmienia od jednego specyficznego aspektu, ale basisko M&D po korowodzie audiofilskich, subtelnych do wyrzygania zestawów, robi naprawdę duże wrażenie. Zgoda, ten bas nie jest idealnie suchy i punktowy, jest to potężny bas z bas-refleksu, tak dobry, jak dobry może być bas zrobiony za pomocą małego głośnika z systemem rezonansowym. Ale uwaga, nie przegapcie tego: on jest całkiem niezły!! Nie muszę chyba dodawać, że obudowa głośników, przy mołojeckich wyczynach na dole, pozostaje martwa i emocjonalnie niezaangażowana.
Po kolei szedł „Piąty Element” Eryka Serry, „Requiem” Mozarta (z Herreweghe) i nagrania organowe, zaś Maximusy dawały temu materiałowi radę w dużym stylu. Brakowało najwyżej trochę swobody, oddechu właściwego basowi z dużych sztywnych membran. Jednak ogólne wrażenie pozostawało dobre, konieczne było tylko przyzwyczajenie się, ze muzyka może tak zabrzmieć.
Bas mamy już z głowy, jak natomiast radzi sobie reszta pasma, obsługiwana przez rzadki przetwornik? Otóż odtwarzana jest bardzo uczciwie, z bogatymi i zróżnicowanymi wysokimi tonami (talerze perkusji dźwięczą i szeleszczą tu realistycznie) oraz z czystą, ładną i naturalną średnicą. W sumie im bardziej przejrzysta elektronika, tym bardziej przejrzyście brzmiał ten zakres na M&D, i tak np. z 300B (20W!) miałem sporo przyjemności ze słuchania jazzu z fortepianem Theloniousa Monka albo utworów bachowskich wykonywanych przez Glenna Goulda. Jednak wykorzystywany przez większość testu potężny SoundArt Jazz też nie zawiódł, a wykazywał ogólnie lepsze dopasowanie do tych głośników niż słaba trioda. Pod względem oddania barwy, lekkości brzmienia, detalu, wyniki Maximusów wahały się pomiędzy dobrym plus a bardzo dobrym, w zależności od nagrania. Jak na cenę zestawów było zawsze bardzo dobrze. Warto podkreślić jedność barwy między średnicą i wysokimi tonami, wynikającą z zastosowania jednego przetwornika. Pod względem lekkości i „powietrza” Maximusy ustępowały tylko dobrym konstrukcjom na najlepszych kopułkach dynamicznych (SS Revelator, SEAS Crescendo), co jednak do pewnego stopnia mogło być kwestią mojego gustu i osłuchania z wymienionymi głośnikami. Ważne jest, że Maximus oddawał wiernie tak istotne w muzyce wokale i instrumenty akustyczne, jak trąbka, saksofon i oczywiście fortepian. Warto też wspomnieć, ze te głośniki najlepiej wypadały grając głośno, co też jest przy okazji wskazówką przy wyborze wzmacniacza: musi to być urządzenie zdolne do dostarczenia wysokiej mocy ciągłej wolnej od zakłóceń przy wysokich natężeniach dźwięku. Astmatyczne wzmacniaczyki na małym trafolku oraz tzw. waty katalogowe wykluczone!
W warunkach mojego pomieszczenia (kwadrat 20 metrów) Maximusy jakoś się mieściły, ale ponad wszelką wątpliwość świetnie poradzą sobie z pokojami o połowę (albo i dwa razy) większymi. Ze względu na silny bas wskazana jest ostrożność i zwrócenie uwagi na akustykę pomieszczenia, w którym przyjdzie im pracować, bo w niekorzystnych warunkach bas mógłby się wzbudzić. Co do elektroniki towarzyszącej, to przejrzysty silny tranzystor lub hybryda wyglądają na najlepsze rozwiązanie. Producent ma w ofercie integrę tranzystorową, warto wypróbować, ja natomiast chętnie posłuchałbym tych kolumn z końcówką Ushera: zarówno parametry, jak i cena obu urządzeń nieźle do siebie pasują.
Słuchałem tych zestawów z zainteresowaniem i pewnym podziwem. Maximus to nie kolejny audiofilski głośnik o dźwięku wycyzelowanym pod kątem neutralności i superpłaskiej odpowiedzi impulsowej. To jest głośnik dla słuchaczy cięższego brzmienia niż tylko kameralny jazz i klasyka. Mogę go polecić do posłuchania każdemu, kto dotąd uważał, że prezentacja klasycznych monitorów jest zbyt grzeczna i dynamicznie ograniczona. Przy okazji wspomnę nieśmiało, że Maximusy załatwią wam kino domowe bez żadnego subwoofera, a efekty specjalne wyjdą na nich tak, jak Spielberg przykazał. W sumie bardzo interesujące zestawy, czegoś takiego na polskim rynku dotąd brakowało. Do tego bardzo ciekawa cena.
Alek Rachwald
Szczegółowe dane:
Dystrybutor Sound Club
022 586 3270
Cena 6 800 zł
Konstrukcja dwudrożna
Pasmo przenoszenia 38 Hz - 22 kHz
Skuteczność 85 dB (1W/1m)
Impedancja 4 ohm
Rekomendowana moc wzmacniacza >100W
Masa 14,7 kg
Wymiary WxSxG: 36,5x21,6x28,5 cm
Wykorzystany sprzęt: hybrydowy wzmacniacz zintegrowany SoundArt Jazz, kolumny VA Beethoven, gramofon VPI Aries 3 full upgrade, phonostage Amplifikator, odtwarzacz CD Ayon CD-1, okablowanie Argentum (głośnikowe i interkonekt), XLO (phono), MIT i Zu (sieciowe), filtr sieciowy ESA Silk.