Jak przystało na pierwszy, w pełni wakacyjny test, zamiast ślęczeć nad typowo stacjonarnymi zagadnieniami, którymi przecież z powodzeniem można zajmować się w innym, mniej zachęcającym do wojaży terminie, na warsztat, dzięki uprzejmości dystrybutora, czyli dość regularnie dostarczającego nam dobra wszelakie Horna, postanowiliśmy wziąć … słuchawki. Oczywiście słuchawki w pełni spełniające kryteria szeroko rozumianej mobilności, lecz zarazem noszące wyraźne znamiona nie tylko elegancji, ale i swoistej ekskluzywności. Jeśli jednak w tym momencie zaczynacie spontanicznie wertować portfolio wspomnianego podmiotu gospodarczego i oczyma duszy już witacie się z iście butikowymi nausznikami Sonus faber Pryma Carbon, to … prosiłbym jeszcze o chwilkę cierpliwości, gdyż tym razem nasz wybór padł na zdecydowanie bardziej przystępne i nieco bardziej stonowane pod względem wzorniczym akcesorium nagłowne, czyli słuchawki Denon AH-D1200.
Jak sami widzicie AH-D1200 oferowane są w zupełnie normalnym, acz estetycznym i solidnym kartonowym pudełku o zachowawczej kolorystyce i równie spokojnym przekazie. Zero krzykliwości, zero desperackich prób zwrócenia na siebie uwagi na sklepowej półce. Ot kolejny produkt dla świadomego swoich oczekiwań nabywcy, który kieruje się przede wszystkim własnym słuchem a nie mniej bądź bardziej idiotycznymi sloganami reklamowymi o rekomendacjach trendsetterów i jednosezonowych pseudo-gwiazdek nawet nie wspominając. Wnętrze też niespecjalnie kapie przepychem. Ot klasyczna, sztywna wytłoczka dopasowana do spoczywających na niej słuchawek a pod nią tekstylne etui i dwa przewody sygnałowe o długości 1,3 m– jeden standardowy, a drugi wyposażony w ułatwiającego obsługę smartfona pilota. Wystarczy jednak wziąć 1200-ki do ręki, by poczuć, że dobrze zainwestowaliśmy 600 PLN. Przekazana na testy para reprezentowała jasną stronę mocy (jest jeszcze czarna opcja), czyli utrzymano ją w tonacji spokojnego brązu pałąka i padów, zgaszonym złocie uchwytów, oraz eleganckiej kości słoniowej nausznic. Górną powierzchnię pasa nagłownego i miękkie (zaimplementowano pianki z pamięcią kształtu) pady pokryto przyjemną w dotyku sztuczną skórą a część wewnętrzną, dotykającą czerepu użytkownika otula niezwykle miękka wyściółka obszyta przewiewnym materiałem. Jednak największe a zarazem najbardziej pozytywne wrażenie wywołują same korpusy muszli, które zamiast spodziewanego, a zarazem całkowicie zrozumiałego i akceptowalnego na tych pułapach cenowych, plastiku wykonano z … ciśnieniowo odlewanego aluminium. W tym momencie, mając w rodzinie księgowego pracującego dla Denona zacząłbym się poważnie martwić, czemu od premiery AH-D1200 nie pojawił się w domu, bo bardzo możliwe, że wraz ze swoimi współpracownikami siedzi gdzieś w zamkniętym na głucho biurze a akceptację kosztorysu podpisał jakiś zastraszony przez dział R&D figurant.
Żarty jednak na bok, bo słuchawki prezentują się nie tylko świetnie na biurku i w dłoni, lecz równie pozytywne odczucia ma się po ich założeniu i dopasowaniu do własnej głowy. Prawdę powiedziawszy mając na uwadze, iż jest to najmniejszy przedstawiciel słuchawkowej rodziny AH, żywiłem pewne obawy co do deklarowanej przez producenta jego wokół - uszności. Niby 50 mm średnica przetworników dawała jakąś tam nadzieję, że będzie dobrze, jednak z drugiej, powszechny downsizing i zataczająca coraz szersze kręgi azjatycka „rozmiarówka” budziły w pełni uzasadnione wątpliwości. Całe szczęście wszystko skończyło się happy endem, gdyż moje, bynajmniej nienależące do najmniejszych małżowiny spokojnie w muszlach Denonów się zmieściły i pomimo panujących typowo letnich temperatur bez najmniejszego problemu byłem w stanie w nich wysiedzieć po kilka bitych godzin bez odczuwania jakiegokolwiek dyskomfortu. Prowadnice chodziły pewnie i płynnie a umieszczona na nich podziałka ułatwiała precyzyjną regulację. Dzięki budowie zamkniętej 1200-ki zapewniają bardzo dobrą izolację akustyczną od otoczenia a tym samym nie mają tendencji do uszczęśliwiania owego otoczenia słuchanym przez nas repertuarem.
Aha – zakończony pozłacanym wtykiem przewód sygnałowy doprowadzany jest jedynie do lewej muszli, a same słuchawki dają się nie tylko rozłożyć na płask, ale i złożyć w tzw. rogalik, więc na czas transportu zajmują naprawdę niewiele miejsca.
Niejako z recenzenckiego obowiązku wspomnę jeszcze tylko o dedykowanej ww. nausznikom i dostępnej na iOsa, oraz Androida appce Denon Audio dającej możliwość dość radykalnego wpływu na ich dźwięk poprzez liczne presety i szerokopasmową equalizację. Osobiście jednak takie wodotryski omijam z daleka ty bardziej, że uchylając rąbka tajemnicy, mogę zdradzić, że „goły” Tidal w wersji HiFi/Master brzmiał na nich … wybornie.
A jak Denony wypadają w praniu, znaczy się w odsłuchu? Śmiem twierdzić, że grają adekwatnie do swojego wyglądu oraz jakości wykonania i zarazem zupełnie zaskakująco jak na segment cenowy w jakim egzystują. Serio, serio. Jest zatem ze wszech miar elegancko, niemalże wykwintnie i co najważniejsze z poszanowaniem firmowej szkoły brzmienia wytyczonej przez starsze i wyżej usytuowane w firmowej hierarchii rodzeństwo. Słychać lekkie ocieplenie i jedwabistą gładkość, lecz próżno szukać w nim spowolnienia, czy wycofania skrajów pasma na rzecz faworyzowania średnicy. W kategoriach bezwzględnych oczywiście można byłoby oczekiwać bardziej sugestywnego napowietrzenia i rozdzielczości, lecz wtedy należałoby przed sugerowaną za 1200-ki kwotą 599 PLN spodziewać się dwójki, bądź nawet trójki. Dlatego też nie ma co szukać dziury w całym, tylko mierzyć siły na zamiary i przy okazji pamiętać jaką półką się zajmujemy.
Góra jest zatem w sposób całkowicie satysfakcjonujący komunikatywna i selektywna na tyle, by z jednej strony nie czuć, że ktoś nam nie mówi całej prawdy a z drugiej nie być narażonym na zbytnio ofensywne i na dłuższą metę męczące podkreślenie sybilantów i wszelakiej maści czy to gitarowych riffów, czy cykających blach. W ramach weryfikacji
nie omieszkałem uraczyć się „Forever Is the World”, oraz „Addenda EP" Theatre Of Tragedy, które to pozycje, pomimo przecudnej urody damskiego wokalu Nell Sigland dalekie są od eteryczności, za to niezmiernie bliskie suto okraszonej elektroniką, iście morderczej dla psychiki co słabszych jednostek, estetyki doom i gothic metalowej. Jest zatem i growl i ściana gitarowego łojenia a zasiadający przy perkusji Hein Frode Hansen nie ma zbytnio czasu na kontemplację. I właśnie z takiego pozornego łomotu i szargającej synapsy kakofonii Denony z zadziwiającą łatwością były w stanie wyczarować nad wyraz energetyczny a jednocześnie całkowicie strawny spektakl. Nie da się ukryć, że do efektu finalnego swoje trzy grosze dorzuciło też lekkie przesunięcie równowagi tonalnej ku dołowi i przyjemne kreślenie najniższych składowych nieco pogrubioną kreską, ale to już firmowa szkoła japońskich nauszników i takie ich zbójeckie prawo.
Pochodną takiego stanu rzeczy jest pewna - natywna empatia z jaką traktowane są nie do końca udane pod względem realizacyjnym albumy. Weźmy na ten przykład psychodeliczno – rockowy „Yeti” Amon Düül II, gdzie z jednej strony transowe melodeklamacje i pogmatwane linie melodyczne nie pozwalają oderwać się od głośników a jednocześnie dość symboliczna głębia sceny i niezaprzeczalna kanciastość dźwięku mogą nieco odstręczać. A tymczasem z Denonami na uszach bez najmniejszych oporów można było rzucić się w wir wydarzeń i przez ponad godzinę poczuć jak niemalże pod wpływem substancji psychoaktywnych.
Aby jednak do niezbędnego minimum ograniczyć zarzuty dotyczące wyboru mało oczywistego wyboru repertuaru niejako na koniec zostawiłem coś zupełnie normalnego i poważanego w statecznych, recenzenckich kręgach, czyli klasykę. W dodatku klasykę, przez wielkie „K” – samego Mozarta - „Mozart: La clemenza di Tito” w ponad dwugodzinnej dawce. Tutaj już taryfy ulgowej być nie mogło, bo obcięcie górnych rejestrów smyczkom, bądź limitacja dynamiki raczej nie spotkałaby się z moim zrozumieniem. Całe szczęście nic takiego nie miało miejsca a zarówno partie instrumentalne, jak i wokalne szczelnie otulały nas muzycznym kokonem. Od razu zaznaczę, iż pomimo konstrukcji zamkniętej i wspominanej na wstępie izolacji od dźwięków dobiegających z otoczenia nie ma się wrażenia jakbyśmy trzymali głowę w wielkim szklanym słoju. Artystów otacza bowiem naturalna aura a i informacje o akustyce nagrania są łatwe do wychwycenia. Jedyne, do czego przy większych składach trzeba się przyzwyczaić jest może nie tyle szerokość kreowanej sceny, co jej bliskość, przez co o ile orkiestra jest jeszcze przed nami, to już pierwszoplanowe wydarzenia rozgrywają się w naszej przestrzeni międzyusznej. Oczywiście dzięki temu czytelność arii i ruch sceniczny jest podany jak na dłoni, lecz jeśli zasmakujemy estetyki reprezentowanej przez konstrukcje planarne – nawet „budżetowe” Audeze LCD-2 Classic, przesiadka na tytułowe nauszniki wymagać będzie dłuższej akomodacji. Niejako na otarcie łez zawsze można przedstawić też działające na korzyść Denonów dwa kluczowe kontrargumenty – w Audeze na uszach raczej na spacer się nie wybierzemy a i podpinanie ich bezpośrednio pod smartfon wydaje się nosić znamiona lekkiej profanacji, czego z pewnością nie można powiedzieć o naszym dzisiejszym obiekcie audiofilskich westchnień.
Denon AH-D1200 wydaje się nad wyraz przemyślaną i niejako bezpieczną propozycją dla wszystkich poszukujących muzykalnych, uniwersalnych, świetnie wykonanych i przede wszystkim rozsądnie wycenionych słuchawek sprawdzających się zarówno w domowym zaciszu, jak i w podróży. Niby, przynajmniej teoretycznie bez trudu powinniśmy znaleźć kontrpropozycje zdolne zaoferować w każdym z powyższych kryteriów jeszcze więcej, lecz na chwilę obecną nie jestem w stanie przedstawić sparingpartnera spełniającego je wszystkie przy zachowaniu ceny Denonów. Jeśli to nie jest wystarczająca rekomendacja to już w ramach ostatecznej puenty nieśmiało tylko wspomnę, iż na będące obecnie w szalonej promocji, wymienione na wstępie Sonus fabery Pyrma, trzeba wyasygnować 1 111 PLN, czyli niemalże dwukrotność ceny AH-D1200. Jednak dla świętego spokoju najpierw posłuchajcie tytułowych nauszników, bo po prostu warto.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Horn
Cena: 599 PLN
Dane techniczne:
Typ: wokół uszne, zamknięte
Średnica przetworników: 50 mm
Pasmo przenoszenia: 5 – 40,000 Hz
Impedancja: 24 Ω
Maksymalna moc wejściowa: 1 300 mW
Waga 260 g (bez kabla)
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY, Xiaomi Redmi 4A
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Przedwzmacniacz/streamer/DAC: Naim NAC N-272
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; q-JAYS; Meze 99 Neo
– Przewód USB: Goldenote Firenze Silver USB 2.0