Musical Fidelity z typowym brytyjskim, oczywiście w dobrym sensie tego zwrotu, brzmieniem kojarzy się równie jednoznacznie jak Big Ben z Londynem a ryba z frytkami (fish&chips) z wyspiarską kuchnią. Osoby egzystujące nieco dłużej na tym ziemskim łez padole z pewnością pamiętają debiutujący w 1984 r. „grzejnik”, czyli klasyczną, zaprojektowaną przez Tima de Paravincini integrę A1, która pracując w klasie A zwykła utrzymywać swoją obudowę w temperaturze 55-65°C. Późniejsze, nieco mniej wyczynowe, konstrukcje, czyli przedstawiciele linii Electra i uroczych X-ów, zwanych pieszczotliwie „prosiaczkami” tylko ugruntowały pozycję Musical Fidelity, jako producenta oferującego rasowo brzmiące i rozsądnie wycenione urządzenia. Aby udowodnić powyższą tezę i dowieść, że nawet o drobinę się nie zdewaluowała posłużę się przykładem a nawet dwoma przykładami, gdyż do testu trafił zestaw, w skład którego weszły odtwarzacz CD o symbolu M3scd i wzmacniacz zintegrowany M3si.
Jak widać na załączonych zdjęciach tytułowy komplet nie tylko nie przeraża gabarytami, lecz daleki jest od szokowania swą aparycją. Słowem klasyka klasyki i hołdowanie wypracowanym przez lata kanonom audio designu. Oba urządzenia przyobleczono w standardowej 44-centymetrowej szerokości obudowy, co patrząc zarówno na historię marki, jak i obecne portfolio wcale nie jest takie oczywiste. M3-ki bowiem otwierają ofertę pełnowymiarowych komponentów Hi-Fi patrząc z góry na lifestyle’owy mini system Merlin oraz „połówki” z serii V90 i MX. Jednak szukający mocnych wrażeń złotousi z pewnością, choćby z czystej ciekawości zerkną, na ulokowanych wyżej w rodowej hierarchii przedstawicieli serii M5s, M6s, M8, czy wreszcie królewskie Nu-Visty. Wróćmy jednak na ziemię i skupmy się na tytułowych bohaterach.
Odtwarzacz M3scd to tak na prawdę centrum dowodzenia wszelakiej maści znajdującymi się w naszym systemie źródłami cyfrowymi wzbogacone o możliwość odtwarzania srebrnych krążków CD. Może i jest to zbyt daleko posunięty skrót myślowy, ale bądźmy szczerzy – czasu i postępu nikt już nie zatrzyma a czy tego chcemy, czy nie pierwsze skrzypce zaczynają grać pliki. Z podobnego założenia wyszła z pewnością ekipa MF, wyposażając swój podstawowy player, oprócz typowych wyjść analogowych RCA w kompletny zestaw interfejsów cyfrowych w postaci wejść/wyjść Toslink i Coax, oraz asynchronicznego wejścia USB akceptującego sygnał do 24bit/96kHz.
Za to na froncie postawiono na elegancję i wygodę. Oprócz stylowej, umieszczonej tuż pod charakterystycznym zagięciem górnej części płyty czołowej plakietki znamionowej z nazwą modelu stanowiącej jedyny element dekoracyjny wygospodarowano miejsce na dwuwierszowy zielony wyświetlacz zdolny dzielić się informacjami nie tylko o czasie i nr. ścieżki, lecz również o tytułach utworów, jeśli tylko takowe zostały na płycie zapisane, z umieszczonymi pod nim pięcioma niewielkimi przyciskami odpowiadającymi konkretnym wejściom cyfrowym i służącym za usypianie/wybudzanie jednostki. Prawą część frontu zajmuje za to czoło solidnej, majestatycznie wysuwającej się tacki napędu pochodzącego od Stream Unlimited i umieszczone poniżej pięć przycisków nawigacyjnych.
W M3si również nie odnajdziemy nawet śladowej ekstrawagancji. Bliźniacza, jak w odtwarzaczu skromna tabliczka, centralnie umieszczone satynowe aluminiowe pokrętło głośności, po którego obu stronach umieszczono po trzy przyciski z dedykowanymi mini diodami informującymi o aktywowaniu konkretnego źródła, oraz lekko przesunięty ku lewemu skrajowi równie niepozorny guzik odpowiedzialny za wybudzani/usypianie integry. Płyta górna posiada stosowne nacięcia umieszczone tuż nad ukrytym wewnątrz radiatorem. Dokładnie, niczego Państwo nie przeoczyli – radiator jest tylko jeden i to zlokalizowany po prawej stronie korpusu (patrząc od frontu) a obustronne nacięcie wieka ma podłoże głównie estetyczne.
Ściana tylna też niczym nie zaskakuje, choć i uczciwie trzeba przyznać, że i nie rozczarowuje a wręcz przeciwnie. Powodem owego pozytywnego doznania jest bowiem obecność, oprócz czterech par standardowych wejść liniowych w formacie RCA również wejścia gramofonowego obsługującego wkładki MM i wysokopoziomowe MC, oraz portu USB akceptującego podobnie jak M3scd sygnał do 24bit/96kHz. Nie zapomniano również o wyjściu z przedwzmacniacza i wyjściu liniowym. Terminale głośnikowe są pojedyncze i dość blisko siebie ulokowane, choć plastikowe kołnierze ochronne w pewien sposób utrudniając aplikację okablowania zakonfekcjonowanego masywnymi widłami jednocześnie chronią przed przypadkowym zwarciem.
I jeszcze jeden a raczej dwa drobiazgi. Pierwszy to dołączany zarówno do CD, jak i wzmacniacza uniwersalny pilot, z pomocą którego obsłużymy 99,9% funkcji. Ów 0,1% to wysuwanie i chowanie tacki napędu, której z poziomu leniucha nie obsłużymy. Drugi drobiazg z pewnością zainteresuje naszych czytelników przebywających na emigracji w UK, gdyż właśnie „Wyspiarze” mogą zgłosić się do producenta w celu umówienia się na firmowy tuning swoich Musicali. Nie wierzycie? Oto dowód – link http://www.musicalfidelity.com/fine-tuning/
Przejdźmy jednak do dźwięku. Choć polski dystrybutor marki – firma Rafko, dostarczył oba urządzenia do wspólnej recenzji nie omieszkałem, niejako przy okazji, sprawdzić jak grają osobno, co w dalszej części testu pozwolę sobie pokrótce opisać. Zacznijmy jednak od kompletnego zestawu. Po kilkudziesięciogodzinnej rozgrzewce, którą zaserwowałem tytułowej parce usiadłem do krytycznego odsłuchu i w dość szybkim tempie zweryfikowałem swoje oczekiwania oparte na wspomnieniach. W brzmieniu M3-ek próżno bowiem było szukać pewnego spowolnienia, przyciemnienia i zaokrąglenia znanego z linii E, czy nawet „prosiaczków”. Spokojnie można jednak mówić o wyraźnej ewolucji drogi zapoczątkowanej przez całą rodzinę A3-ek. Zamiast dostojności i pewnej bezwładności najniższych składowych zapamiętanego z kontaktów z pre/power E20+E30 mamy żwawy i klarowny obraz kreślony cienką, precyzyjną linią. Z łatwiejszymi od moich Gauderów kolumnami M3si z pewnością miałby lżejszy żywot, ale nawet z nimi całkiem dzielnie radził sobie nawet w gęstych i zagmatwanych prog-metalowych aranżacjach Dream Theater „Dream Theater” i równie wymagającej twórczości naszej rodzimej formacji Riverside – „Shrine Of New Generation Slaves”. Nie ukrywam, że przesiadając się ze zdecydowanie bardziej szczodrej na dole pasma i niestety sporo droższej konkurencji chwilę musiałem poświęcić akomodacji własnych wymagań do adekwatnego do cen testowanej elektroniki pułapu, ale już po kilkunastu godzinach trudno było mi się do czegoś przyczepić. Równe i spójnie reprodukowane pasmo, pozbawione ponadnormatywnych fajerwerków dobrze rokowało na przyszłość. Po prostu na tym poziomie cenowym jakiekolwiek wybijanie się któregoś z podzakresów przed szereg, może i wypada na pierwszy rzut ucha całkiem intrygująco i potrafi zauroczyć, lecz, gdy emocje związane z zakupem opadną w większości przypadków powoduje na dłuższą metę irytację wynikającą z dość nachalnego narzucania przez urządzenie własnego charakteru. W Musicalach niemalże do perfekcji opanowano maksymę „primum non nocere” (z łac. po pierwsze nie szkodzić) i dzięki temu trudno wyobrazić sobie repertuar, w którym 3-ki nie czułyby się komfortowo. Oczywiście zawsze można lepiej, lecz zawsze owe lepiej będzie właśnie okupione jakimś „ale”, czyli za podciągniętą rozdzielczość zapłacimy ofensywnością, za podbity bas zaburzeniem równowagi tonalnej a za przestrzenność zbytnią lekkością i eterycznością. A tak wszystko jest na dobrym poziomie, rzetelnie opracowane i równie rzetelnie zagrane. Scena budowana jest prawidłowo, bez zbytniego epatowania wydarzeniami pierwszego planu, jak i zamazywania planów dalszych. Na wyciąganie za uszy słabszych nagrań liczyć jednak nie można, jednak na tych dobrych i bardzo dobrych realizacjach możemy mieć pewność, że to, co trzeba z pewnością usłyszymy i nie zostaniemy postawieni w sytuacji, gdy od trzeciego rzędu muzyków, lepiej posiłkować się partyturą a przy wielkich składach operowych i libretto nie zaszkodzi.
Jednak to tylko jedna strona medalu. Przeglądając materiały promocyjne i instrukcje, co chciał nie chciał również należy do recenzenckich obowiązków, natknąłem się na sugestie producenta aby, jeśli oczywiście jest taka możliwość, spinać M3scd z amplifikacjami z wyższej serii. Skoro sam producent takie wskazówki podsuwa grzechem zaniedbania byłoby z nich nie skorzystać. Jednak pech chciał, że M6 500i pojawiła się u mnie tuż po odesłaniu 3-ek, więc zmuszony byłem posiłkować się wzmacniaczami firm trzecich (lista poniżej) i … spotkało mnie bardzo miłe zaskoczenie. Po pierwsze zarówno ze srebrnych krążków, jak i z wejść cyfrowych brzmienie nabrało „ciałka”, okazało się bardziej soczyste i namacalne aniżeli w firmowej konfiguracji. Klarowność źródeł pozornych zasługiwała na co najmniej kilka punktów więcej i generalnie czuć było ducha niemalże analogowej spójności i koherencji. Również reprodukcja najniższych składowych charakteryzowała się większym wolumenem i rozmachem. Syntetyczny i dość rozmarzony album „Wait for Me” Moby’ego zabrzmiał ciepło, ale i selektywnie. Nic się nie zlewało i nie dudniło a dość rozbudowane partie basowe nawet przez chwilę nie próbowały zawłaszczyć pozostałych podzakresów.
Musical Fidelity M3scd i M3si to nader rozsądnie wyceniony i porządnie zaprojektowany/wykonany zestaw. Brak wszechobecnych plastików, bądź krzykliwych dodatków bardzo ładnie koreluje z dojrzałym i uniwersalnym brzmieniem zdolnym zapewnić przyjemność z odsłuchów przez długie lata. Ze swojej, niewątpliwie subiektywnej, strony polecałbym poszukać do tytułowego seta neutralnie, acz z tendencją do lekkiego ocieplania, grających kolumn o „łaskawym” dla amplifikacji przebiegu impedancji. Warto pomyśleć też o odpowiednim okablowaniu, w tym również zasilającym, gdyż przesiadka ze standardowych, znajdujących się w kartonach „komputerówek” jest wyraźnie słyszalna i wprowadza 3-ki na zauważalnie wyższe obroty. Czego by jednak nie mówić Musical Fidelity nie spuszcza z tonu i nawet na całkiem przystępnych pułapach cenowych nie rozczarowuje nie tylko miłośników/wyznawców marki, lecz również bardziej obiektywnie podchodzące do tematu osoby oczekujące porządnego Hi-Fi. A to przecież dopiero początek …
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Rafko
Ceny:
Musical Fidelity M3scd: 6 995 PLN
Musical Fidelity M3si: 6 995 PLN
Dane techniczne
Musical Fidelity M3scd
Jitter: <135 ps
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 20 kHz (-0,2 dB)
Stosunek S/N: >117 dB
Zniekształcenia THD: <0,003% (10 Hz - 20 kHz)
Liniowość: <0,1 dB (do -96 dB)
Separacja kanałów: 105 dB (20 Hz - 20 kHz)
Impedancja wyjściowa: 50 Ω
Przetwornik DAC: Burr-brown TI PCM1796
Wymiary (SxWxG): 440 x 100 x 380 mm
Waga: 6,05 kg
Musical Fidelity M3si:
Moc wyjściowa: 2 x 85 W/8 Ω
Zniekształcenia THD: <0,014 % (20 Hz - 20 kHz)
Stosunek S/N: >98 dB (‘A’-ważone)
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 20 kHz (+0/–0,1 dB)
Wejście gramofonowe
Czułość (nominalna): 3 mV (odpowiednia dla wkładek o sygnale od 1,5 mV wzwyż, włączając wysokopoziomowe MC)
Stosunek S/N: >70 dB (‘A’-ważone)
Impedancja wejściowa: 50 kΩ
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz (RIAA/IEC ±1dB)
Pobór mocy: maks. 320 W
Wymiary (SxWxG): 440 x 100 x 400 mm
Waga: 9,2 kg
System wykorzystany podczas testu:
- CD/DAC: Ayon CD-1sx
- Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
- Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
- Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
- Phonostage: Abyssound ASV-1000
- Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Pass INT-250; Audio Analogue Puccini Anniversary
- Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
- IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i, Harmonix Hiriji „Milion”
- IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
- IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
- Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
- Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
- Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
- Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
- Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS®
- Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
- Przewody ethernet: Neyton CAT7+
- Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips