Może to dziwnie zabrzmi, ale z włoskim Hi-Fi i High-Endem jest jak z … amerykańskimi krążownikami szos. Ma być maksymalnie wygodnie, elegancko i miło. Niezależnie od tego, co ostatnimi czasy próbują zepsuć nowi właściciele jednej z najbardziej legendarnych marek kolumnowych zawsze było, jest i mam nadzieję będzie, że decydując się na produkt z „Made in Italy” w metryce, oczekujemy i co najważniejsze otrzymujemy nietuzinkowy design, naturalne materiały i coś, co jest niepodrabialne – wyjątkowy design. Słowem luksus i to nieraz za bardzo rozsądną kwotę. Podobnie jest z producentem bohatera niniejszego testu – Pathos Acoustics, który co jak co, ale zagadnienia związane z „łapaniem za oko” od dawien dawna ma opanowane do perfekcji. Ba, spokojnie można uznać, że część nabywców decydowała i nadal decyduje się na specjały z Vicenzy głównie ze względu na wygląd a nie brzmienie. W końcu jest to niezbity dowód na to, że wysublimowane audio nie musi iść w parze z siermiężnością, czy wręcz brzydotą, lecz pieścić nie tylko zmysł słuchu, lecz również wzroku. Nie chcąc na wstępie zbyt przynudzać przedstawiam dzisiejszy przedmiot recenzji – zintegrowany wzmacniacz Pathos ClassicRemix.
Wiem, że powiedzenie, iż małe jest piękne w czasach globalnej miniaturyzacji uległo znacznemu spowszednieniu, lecz cóż począć skoro do ClassicRemixa pasuje jak ulał. Oczywiście z tą „małością” nie ma co przesadzać, ale patrząc na parametry i możliwości a przy tym uwzględniając audiofilskie realia spokojnie można uznać, że mamy do czynienia z urządzeniem niemalże w rozmiarze mini/midi. Pal sześć jednak wymiary, skoro już podczas wypakowywania na usta ciśnie się okrzyk zachwytu „Ależ on ładniutki!”. I tak też jest w istocie, gdyż nawet dostarczona do testu najskromniejsza, matowo czarna wersja wygląda po prostu świetnie, choć jeśli miałbym wybierać to zdecydowanie poleciłbym pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa i wybór nakładki na front/korpus w fortepianowej czerwieni, ostatnio modnej bieli, czy też klasycznym fornirze zebrano.
Skupmy się jednak na detalach. Na niczym niezmąconym froncie króluje ulokowane nieopodal prawej krawędzi imponujące, wykonane z satynowego aluminium pokrętło głośności, które za każdym razem, niezależnie od tego, czy robimy głośniej, czy ciszej wraca do swojego położenia wyjściowego. Jak zatem ustalić jakie natężenie dźwięku wybraliśmy z pewnością zapytacie. Nic prostszego. Wystarczy bowiem zerknąć na schowany na cofniętym o kilka centymetrów w stosunku do głównej płaszczyzny czołowej wykuszu rubinowy wyświetlacz po bokach którego umieszczono sensory zmiany źródła i uśpienia/wybudzenia. Co ciekawe nastawy dla każdego z wejścia są indywidualne, więc wreszcie można skompensować różnice w głośności pomiędzy poszczególnymi źródłami. Sprytne. Podobnie z resztą jak sam mechanizm odpowiedzialny za wzmocnienie, gdyż nie jest to ani standardowy potencjometrem, ani jakieś cyfrowy moduł, lecz układ oparty o dwie kości Burr Brown PGA2310 oferujący 180 kroków po 0,5dB każdy. Niby audio to nie apteka, ale jeśli jesteście posiadaczami wysokoskutecznych kolumn to w precyzji Pathosa i niezwykle powolnym przyroście wzmocnienia na początku skali po prostu się zakochacie. Oprócz informacji o głośności i wybranym wejściu na dolnym panelu znajdziemy również gniazdo USB (przydatne, gdy zainstalowany jest moduł HiDac), oraz wyjście słuchawkowe. A właśnie. Choć mamy do czynienia z pozornie typową integrą, to pos żadnym pozorem nie należy frontowej dziurki traktować z pobłażaniem, gdyż napędza ją przemyślany i dedykowany, w pełni zbalansowany wzmacniacz słuchawkowy z własnym zasilaniem, oczywiście korzystający z dobrodziejstwa pyszniącej się na płycie górnej pary Electro Harmonixów ECC88.
Same lampy wystawiają z eleganckich, satynowych koszyków jedynie same główki a przed ewentualnym uszkodzeniem chronią je dodatkowe pionowe osłony. A teraz najbardziej oczywisty element użytkowo – dekoracyjny, czyli masywne, ozdobne radiatory z piórami układającymi się w napis Pathos. Pomijając fakt, że nie nagrzewają się zbyt mocno to sam fakt ich obecności podnosi walory estetyczne ClassicRemixa co najmniej kilka oczek.
Z tyłu też jest ciekawie. Pomiędzy ulokowanymi na skrajach pojedynczymi terminalami głośnikowymi udało się zmieścić w zupełności wystarczającą baterię czterech wejść liniowych i wyjścia z przedwzmacniacza w standardzie RCA. Nie zabrakło również pary wejść XLR. Żeby w razie czego później nie dłubać, albo nie ratować się protezą w postaci jakiejś niezbyt estetycznej zaślepki od razu zamontowano też kompletny set interfejsów cyfrowych w składzie coax, toslink, Ethernet i dwa USB (typu „A” i „B”). Solidne, zintegrowane z bezpiecznikiem i włącznikiem głównym gniazdo IEC ulokowano w lewym dolnym rogu, dzięki czemu bez problemu można wpiąć w nie dowolnie opasłe kabliszcze.
Kilka słów należy się też dołączanemu w komplecie pilotowi, który choć elegancki i minimalistyczny potrafi zaskoczyć. Chodzi mianowicie o pozbawienie go jakichkolwiek opisów i piktogramów. Niby sześć guziczków to niewiele, ale zanim któryś z nich wciśniemy możemy poczuć lekką konsternację. Niby można zajrzeć do instrukcji obsługi, ale … po co. Dlatego też nie będę psuł wam zabawy i nie zdradzę, co który przycisk robi.
Brzmienie ClassicRemixa w pełni oddaje włoską, pogodna i niespieszną naturę, gdyż będąc niezwykle gęstym i lekko spowolnionym sprawia, że świat choć przez chwilę wydaje się piękniejszy, bądź dla osób mocno stąpających po ziemi odrobinę mniej irytujący. Oczywiście mówię o sytuacji, gdy we włoskich żyłach płynie wyborne Primitivo, bądź ostatnio wprowadzony fenomenalny Zinfandel a nie czysta adrenalina związana z prowadzeniem swojego dwu, lub czterokołowca. Muszą bowiem Państwo wiedzieć, że w momencie, gdy nawet najbardziej dobroduszny mieszkaniec Półwyspu Apenińskiego złapie za kierownicę, to budzi się w nim motoryzacyjny demon, dla którego liczy się tylko pedał gazu i … klakson. Mniejsza z tym. Pathos jest typowym Italiano niespiesznie sączącym zacne wino, zakąszającym świeżutką bułką maczaną w domowej oliwie i cieszącym się życiem mijającym w łagodnych promieniach toskańskiego słońca. Najogólniej rzecz ujmując jeśli poszukujecie iście wyczynowych wrażeń sonicznych, to tutaj ich nie znajdziecie. Za to, jeśli tylko zależy Wam na klasycznej i bogato zdobionej muzykalności to … trafiliście pod dobry adres.
Nie będę ukrywał, że z moimi Gauderami Remix musiał się zdrowo napocić i zarówno dla niego, jak i własnej satysfakcji lepiej postarać się o konstrukcje zdecydowanie łatwiejsze do napędzenia np. w stylu równie eleganckich, co amplifikacja Audio Solutions Rhapsody 80. Zyskamy sporo na swobodzie i tzw. oddechu, choć nawet w niewątpliwie stresującej sytuacji włoski wzmacniaczyk dzielnie stawiał czoła przeciwnościom losu. Nawet na mocno zagmatwanych i rozbudowanych do granic przyzwoitości prog-rockowo-operowych dziełach w stylu „1011001” i „The Theory of Everything” Ayreon ani przez myśl mu nie przeszło rzucenie ręcznika na ring. Oczywiście było gęsto i uprawnionym jest wskazanie na lekkie przycienienie przekazu, lecz zarówno rozdzielczość, jak i dynamika, szczególnie patrząc na cenę, nie dawała powodów do narzekania. Kontury źródeł pozornych kreślone były grubszą niż u po wielokroć droższych konkurentów, jak np. równolegle testowany Musical Fidelity M6 500i, czy Accuphase E-470, ale umówmy się – nie po to kupuje się Pathosa, żeby się krawędziami dźwięków golić, bądź co gorsza usuwać kamień nazębny. Za to soczystość i emocjonalne nasycenie średnicy, ze szczególnym naciskiem położonym na wokale wywoływała gwałtowny wzrost serotoniny w moim organizmie. Jeśli myślicie, że taka maniera może powodować tzw. bułę to spieszę z wyjaśnieniami, że nic takiego nie odnotowałem. Nawet na zadziornym i dość szorstko nagranym „Going To Hell” The Pretty Reckless w żadnym wypadku nie można było mówić o utracie wigoru, czy tak niezbędnego w tego typu klimatach drive’u. A o to, że panna Taylor Momsen przestała straszyć kośćcem i wreszcie tu i ówdzie nabrała ciałka a przez to zmysłowych krągłości, nie będziemy się przecież denerwowali. Niejako w gratisie dostajemy też całkiem przydatną cechę polegającą nie tyle na limitowaniu najwyższych składowych, co ich ucywilizowaniu. Dzięki temu przestają irytować zarówno sybilanty, jak i zdecydowanie strawniejszymi stają się realizacje, które prawdę powiedziawszy pod żadnym pozorem nie powinny opuścić studia. Pomijając fakt niemalże całkowitej utraty głębi, której z reguły i tak było tam jak na lekarstwo, przepuszczona przez ClassicRemixa garażowa sieczka zyskuje jakby drugie, bardziej ludzkie oblicze. Oblicze, które nie tylko rani i od którego cierpnie skóra, lecz również takie, które pozwala odkryć coś, co najogólniej można nazwać muzykalnością. Zaczynamy skupiać się na melodii, barwie, czy interakcjach zachodzących pomiędzy muzykami. Słowem to, co wydawało się złe i niestrawne okazuje się całkiem OK.
W dodatku nie tracimy nic z natywnej chropowatości i szorstkości, wszędzie tam, gdzie jest ona wręcz niezbędna. Barb Jung śpiewając „Don’t Let Me Be Misunderstood” nadal jest sobą a Tom Waits na „Blue Valentine” chrypi i gulgocze w najlepsze. Mamy zatem do czynienia z dość selektywnym mechanizmem ratunkowym a nie graniem wszystkiego jak leci na jedno kopyto.
Pathos ClassicRemix nawet w wersji podstawowej, pozbawionej modułu cyfrowego, okazuje się wielce interesującą propozycją dla wszystkich poszukających w muzyce piękna i emocji. Łączy bowiem w sobie elegancję designu z wygodą obsługi i rasowym, włoskim brzmieniem. Czy potrzeba czegoś więcej do szczęścia?
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Audio Cave
Wzmacniacz dostarczony dzięki uprzejmości salonu Premium Sound
Ceny
Pathos ClassicRemix: 10 990 PLN
Moduł HiDac: 3 400 PLN
Dane techniczne:
Sekcja przedwzmacniacza: lampy 2x6922 ECC88
Stopień wyjściowy: tranzystorowy, klasa AB
Moc wyjściowa RMS: 2x70 W @8 Ω
Pasmo przenoszenia: 1,5 Hz - 200 kHz ± 0,5dB
Max napięcie wejściowe: 4,25 V RMS
Czułość wejściowa: 500 mV RMS
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Regulacja wzmocnienia: 2 x Burr Brown PGA2310 (180 kroków po 0,5dB)
Zniekształcenia THD: 0,025% @ 70W
Stosunek sygnał/szum: > 100dB
Pobór mocy: 250 W @ 70W PC / 100 W@zero volume / < 0,5 W@standby
Wejścia analogowe: 1 para XLR, 4 pary RCA
Wejścia cyfrowe: 1 USB typ "B", 1 SPDIF coaxial, 1 SPDIF optical, 1 Ethernet RJ45, 2 USB type "A" (konieczny moduł HiDac)
Wyjścia: 1 para RCA (Pre out), słuchawkowe 6,3mm jack
Wymiary wzmacniacza: 280mm (S) x 170mm (W) x 370mm (G)
Waga: 14 kg
Moduł HiDac (opcjonalny):
Obsługiwane sygnały: 16 - 24 Bit / 44.1 - 192 kHz
Minimalne wymagania dla komputera: 1.3GHz CPU, 1GB RAM, 2.0 USB
Sekcja wzmacniacza słuchawkowego:
Moc wyjściowa: 1,6W @ 32 Ω
Impedancja wyjściowa: 10 Ω
Max moc wyjściowa: 10 V RMS
Pasmo przenoszenia: 1,5 Hz - 200KHz ± 0,5dB
THD: 0,025%
System wykorzystany podczas testu:
- CD/DAC: Ayon CD-1sx
- Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
- Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
- Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
- Phonostage: Abyssound ASV-1000; Trilogy 906
- Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Musical Fidelity M6 500i, Accuphase E-470
- Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
- Słuchawki: Brainwavz HM5; Meze 99 Classics Gold
- IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
- IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
- IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
- Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
- Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
- Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
- Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
- Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS®
- Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
- Przewody ethernet: Neyton CAT7+
- Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips