Skocz do zawartości

Wzmacniacz Lavardin IS

Fr@ntz

W audioświatku, gdzie nader często myślenie życzeniowe przeplata się z Voo Doo i zwykłym nabijaniem w przysłowiową butelkę, firma, która nie dość, że szczyci się odkryciem nowych zniekształceń określanych jako "memory distortion" (zniekształcenia pamięciowe), to jeszcze potrafi w sposób naukowy je udowodnić (publikacja na kopenhaskim AES w 1996 r.) warta jest bliższego poznania. Mowa o francuskiej manufakturze Lavardin, zlokalizowanej w malowniczej i słynącej z wyśmienitych win Dolinie Loary, i działającej od prawie 15 lat.

 

Chcąc poznać ofertę nie trzeba zbyt długo wertować firmowego katalogu: trzy integry, jeden przedwzmacniacz i cztery końcówki mocy, plus kilka kabli. Model IS będący przedmiotem niniejszego testu jest co prawda najmniejszym i najtańszym wzmacniaczem Lavardina, jednak kiedy kurier wręczył mi standardowych wymiarów karton zacząłem mieć obawy, czy podczas transportu tajemniczy ktoś nie zastąpił wysokiej klasy elektroniki pustakiem, bądź najwyżej dwoma. W końcu umawiałem się z dystrybutorem na testy pełnowymiarowego wzmacniacza klasy Hi-Fi a nie 6,5 kg "wydmuszki". A przecież nie od dziś wiadomo, że dobry wzmacniacz musi swoje ważyć - im cięższy tym lepszy. Z duszą na ramieniu i podejrzanie lekkim pudłem pod pachą udałem się do domu. Kilka szybkich ruchów nożem do tapet - ulga. W styropianowych wytłoczkach, szczelnie owinięta foliowym workiem znajdowała się jednak integra.

 

Przedni panel wykonano z grubego i anodyzowanego na czarno szczotkowanego aluminium. Wygląd jest spartański - cztery łby śrub imbusowych łączących panel z resztą obudowy, dwa toczone aluminiowe pokrętła (mogą być w naturalnym kolorze, bądź czarne), a między nimi czerwona dioda i logo firmy. Tył wzmacniacz również niczym nowatorskim nie zaskakuje - cztery pary solidnych złoconych gniazd RCA, pojedyncze i dość budżetowo wyglądające, zakręcane terminale głośnikowe, akceptujące zarówno wtyki bananowe/BFA jak i widły. Przy czym z widłami zalecałbym daleko idącą ostrożność, ze względu na wąski rozstaw gniazd. Konsternację wzbudził sposób opisania gniazd RCA – użyto mało estetycznych białych naklejek, które nie dość, że były krzywo przyklejone, to jeszcze wykazywały tendencję do odklejania się na rogach. Zdaję sobie sprawę, że robocizna we Francji do najtańszych nie należy, ale przy urządzeniu za 10 kzł liczyłem na coś mniej garażowego. Gniazdo sieciowe posiada oznaczenie, do którego bolca powinna zostać doprowadzona faza, więc przy pierwszym podłączeniu warto zaopatrzyć się w odpowiedni przyrząd - śrubokręt do prac elektroinstalacyjnych z neonówką wewnątrz. Przełącznik sieciowy znajduje się obok gniazda. Korpus wzmacniacza ma kształt litery U, na który nasuwa się górną pokrywę wraz z lekko wchodzącymi pod podstawę bokami.

 

Przedzielone aluminiowym radiatorem wnętrze niczym szczególnym nie zaskakuje. Po jednej stronie przytwierdzono do podstawy skromny, 160 VA transformator toroidalny, po drugiej umieszczono pojedynczą płytkę drukowaną z pozostałymi układami. Para kondensatorów elektrolitycznych BC Components po 10 000 uF każdy, nie wróży zbyt dobrze wydajności prądowej. Za regulację głośności odpowiada niebieski Alps, a sygnał z gniazd wejściowych trafia do sterowanych tradycyjnym przełącznikiem hermetycznych przekaźników. W sekcji przedwzmacniacza można odnaleźć dwie magiczne puszki, które wraz z kolejnymi elementami aktywnymi o zamazanych oznaczeniach stanowią serce wzmacniacza. W stopniu wyjściowym pracują dwie pary tranzystorów bipolarnych.

 

Uczulony przez dystrybutora i instrukcję obsługi (wbrew pozorom taka lektura potrafi ułatwić życie) nie kombinowałem i wpiąłem wzmacniacz firmowym kablem sieciowym bezpośrednio w gniazdko ścienne. Skoro zaufałem producentowi w sprawie sieciówki, to nie miałem podstaw podważać tezę, iż wzmacniacz gra od pierwszych minut na 100% swoich możliwości a proces wygrzewania został przeprowadzony już w fabryce. No to pstryk. IS ożył łypiąc na mnie swoim rubinowym okiem. Pomimo ustawienia głośności na zero (kolejne zalecenie producenta) w głośnikach słyszalne jest lekkie pyknięcie. Ustawienie gałki na godzinie dziewiątej dało satysfakcjonujący poziom natężenia dźwięku. I od razu mała uwaga - gałka "chodzi" bardzo płynnie, z praktycznie niewyczuwalnym oporem, więc trzeba się do tego przyzwyczaić. W moim Densenie opór jest zauważalnie większy, lecz może wynikać to z masy samej gałki - densenowe ważą niewiele mniej niż połowa Lavardina.

 

Ponieważ Lavardin to marka znana, a przez niektórych uznawana niemal za kultową, oczekiwania do najtańszego modelu miałem całkiem spore. Niestety, kilka pierwszych płyt przeminęło bez echa i większych uniesień. Niby wszystko było ok, ale wzmacniacz cały czas trzymał mnie na dystans. Niby było gładko, spokojnie i przestrzennie, ale dźwiękowi brakowało namacalności. Tego czegoś, co pozwala zanurzyć się w muzyce i dać się porwać falom drzemiących w utworach emocji.

 

Chwila konsternacji, parę szybkich pytań do "wujka Googla" i zacząłem zastanawiać się, czy moje niepozorne, lecz wredne jak ratlerek sąsiadki i dość trudne do napędzenia Neaty, nie są zbyt dużym wyzwaniem dla 45 watowego Francuza. Całe szczęście wieści co tym razem trafiło do mnie na testy błyskawicznie obiegły moich znajomych i w ciągu jednego tygodnia dziwnym trafem byłem umówiony na trzy sesje wyjazdowe. Najpierw spróbowaliśmy zeswatać Lavardina z modyfikowanymi (opartymi na trzech revelatorach) kolumnami TDL. Niestety linia transmisyjna wspomagająca bas to nie było to co tygryski lubią najbardziej i komisyjnie orzekliśmy brak szans na długotrwały związek ze względu na niezgodność charakterów. Zawiniła niewydolność samca, któremu nie starczało pary do utrzymana w ryzach skandynawskich membran. O ile tony wysokie i średnie były wysoce akceptowalne, o tyle bas hasał, będąc sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Efekt był co prawda ciekawy, ale nijak nie przystający do tego, co na odtwarzanych krążkach zostało zarejestrowane.

 

W tym momencie zaburzę delikatnie chronologię wydarzeń. W internecie sporo pochlebnych opinii zbierają zestawy będące mariażem elektroniki Lavardina i wysokich modeli JMLaba (obecnie Focala). Takie połączenie polecił również dystrybutor, więc mając możliwość przetestowania IS-a z Mini Utopiami nie mogłem przepuścić takiej okazji. Razem z właścicielem "tioxidowych" Mini Utopii liczyliśmy na prawdziwą ucztę w dobrej restauracji, lecz znowu skończyło się co najwyżej na podsuszonej bagietce i lurowatej kawie w podrzędnym bistro przy mało uczęszczanej trasie. Dźwięk był po prostu anemiczny i bez życia - wiało nudą i beznamiętnością. Słowem porażka, a miało być tak pięknie.

 

Na koniec zostawiłem coś z naszego, polskiego podwórka - Avalanche Reference Monitor produkcji Avcona. Pomysł z pozoru karkołomny, nie był jednak pozbawiony sensu. Skoro właściciel jest usatysfakcjonowany napędzając je 18 watowym Bonasusem, to mocniejszy o 30 watów Lavardin też powinien (przynajmniej teoretycznie) dać sobie z nimi radę. Oprócz Bonasusa do dyspozycji mieliśmy jeszcze wzmacniacz Air Tighta, więc konkurencja była zabójcza. Praktycznie z biegu wpięliśmy wzmacniacz w tor, po czym zaliczyliśmy tzw. opad szczęki. Dźwięk był zwiewny, ale zarazem namacalny, szybki, gładki i lampowo słodki (nawet najbardziej „lampowy” z całej stawki!). Wysokie były krystalicznie czyste, wokalne popisy operowych diw cięły powietrze nie powodując grymasu bólu. Scena przybrała naturalne wymiary i pozwalała bez trudu śledzić ruch artystów na teatralnych deskach. Jedyne zastrzeżenia można było mieć do gęstych i skomplikowanych aranżacji (np. Ayreon). Co ciekawe, problemy wydolnościowe wzmacniacza nie objawiały się krzykliwością, czy jazgotem, lecz lekkim zmatowieniem i utratą czytelności dalszych planów, przy jednoczesnym zachowaniu holograficznej czystości planu pierwszego i drugiego. Odsłuch z Avconami mogę określić mianem przełomu będącego dowodem na to, że IS potrafi zagrać naprawdę dobrze. Owszem, jest rozkapryszony i zmanierowany niczym paryska pokojówka, która jednak odpowiednio "dopieszczona" potrafi pięknie się odwdzięczyć [nie wiem, czy producent byłby zachwycony – przyp. Red.].

 

Swoimi przemyśleniami nie omieszkałem podzielić się z dystrybutorem, który zareagował dość niespodziewanie. Otóż już następnego dnia zjawił się u mnie kurier z tajemniczą przesyłką. W kartonie odnalazłem sygnowane logiem Lavardina:

- kable głośnikowe: model CHR 317

- IC analogowy: CLR 83

- przewód sieciowy: CMR

- "magiczne" zwory kolumnowe

Po zapewnieniu wzmacniaczowi optymalnych warunków pracy taryfa ulgowa się skończyła i na pierwszy ogień wziąłem album "Rapid Eye Movement" formacji Riverside. Co prawda to tylko szeroko rozumiany rock progresywny, ale zarówno jakość nagrania, jak i wielowarstwowość kompozycji potrafi na nieprzemyślanych systemach zabrzmieć płasko i jazgotliwie. Całe szczęście, nabrawszy wiatru w żagle Lavardin wspiął się niemal ma szczyt swoich możliwości i zagrał lepiej, niż dane mi było słyszeć na żywo w warszawskiej Progresji. Oczywiście poziom natężenia dźwięku dopasowałem do warunków lokalowych, lecz niczego mi w tym spektaklu nie brakowało.

 

Lavardin posiada pewną szczególną zdolność, do której przyzwyczaić się można niezwykle szybko, jednak po zmianie amplifikacji jej strata jest aż nadto dotkliwa. Mam na myśli umiejętność wiernego odwzorowania rzeczywistych gabarytów poszczególnych instrumentów, oraz odległości dzielących uczestniczących w nagraniach muzyków i wokalistów. Nawet odległość mikrofonu od klawiszy fortepianu i ust śpiewającego na płycie "..tales" Jorgosa Skoliasa i Bogdana Hołowni była po prostu rzeczywista.

 

Kolejną zaletą Lavardina jest łatwość, z jaką przekazuje ładunek emocjonalny drzemiący w nagraniach. Za przykład niech posłuży wcale nie rewelacyjnie nagrany krążek "Nieból" Totentanz. Cóż z tego, że realizator mógł się bardziej postarać, cóż z tego, że blachom brakuje finezji, a ich wybrzmienia są wręcz symboliczne. Wystarczy, że skupimy się na warstwie tekstowej, a gwarantuję, że wsiąkniemy w pełną rozterek i bólu rzeczywistość utworów. Podążając dalej ścieżką polskich produkcji sięgnąłem po prawdziwy realizatorski koszmarek "The end of Life" Unsun. I z tym krążkiem Lavardin sobie nie tylko poradził, ale i w pewnym sensie nawet go uleczył. Usunął irytujący do granic wytrzymałości cyfrowy nalot, plastikową barwę głosu wokalistki i stworzył twór, mogący uchodzić za produkt opuszczający studio nagraniowe, a nie zapyziały garaż. Chcąc sprawdzić, jak może zabrzmieć płyta w tym samym "klimacie", jednak zrealizowana przez kogoś mającego pojęcie (i środki), do odtwarzacza włożyłem "April Rain" Delain. Tu też znajdziemy damski wokal, sporo sampli i nu-metalowego łojenia. Jednak wszystko brzmi bardziej przekonująco, spójnie i komunikatywnie. Elementy wymagające interwencji "doktora" Lavardina były praktycznie niezauważalne. Liczył się niezwykle melodyjny i łatwy w odbiorze klimat płyty. Wprost idealny do wieczornej przejażdżki jakimś mocnym kabrioletem, trasą rzadko odwiedzaną przez drogówkę.

 

Lavardin charakteryzuje się niespotykaną wśród konstrukcji tranzystorowych gładkością i jedwabistością wysokich tonów, osiągając poziom zarezerwowany do tej pory dla drogich wzmacniaczy lampowych. Dzięki temu przekaz zyskuje swoistą lekkość i eteryczność, przy jednoczesnej namacalności i zachowaniu równowagi pomiędzy poszczególnymi zakresami pasma. Niekiedy podczas opisów płyt można spotkać się z określeniem "grania ciszą", o IS można powiedzieć, że gra przestrzenią. Gradacja planów, rozmieszczenie poszczególnych instrumentów jest na bardzo wysokim poziomie, choć czytelność i wgląd w dalsze rzędy orkiestry można osiągnąć jedynie przy odpowiedniej konfiguracji reszty toru.

 

Po kilku tygodniach z „małym” Lavardinem wiem, że jest to wzmacniacz niebanalny i wymagający. Decydując się na niego musimy mieć świadomość, że nie będzie jedynie dodatkiem do już istniejącego systemu, lecz to wokół IS system powinien być budowany. Jednak jeśli zabawę w audio bierze się na poważnie, gorąco polecam odsłuch.

 

Tekst i zdjęcia Marcin Olszewski

 

- Cena: 9600 PLN

- Dystrybutor: Moje Audio

- Wejścia liniowe: 4

- Impedancja wejściowa: 10 kom

- Czułość wejścia: 330 mV

- Wyjście liniowe: Opcjonalne

- Przedwzmacniacz gramofonowy MM: Opcjonalny

- Moc wyjściowa: 2x45 W RMS przy 8 omach

- Impedancja wyjściowa: Nominalnie 8 omów

- Zniekształcenia harmoniczne: 0,005% przy maksymalnej mocy

- Rozmiary W/S/G (mm): 80 / 430 / 340

- Wykończenie: Anodyzowanie i pomalowane na czarno, niemagnetyczne aluminium wysokiej jakości

- Waga: 6,5 kg netto

- Pobór mocy: 32 W bez sygnału ; 180 W maksymalnie

 

 

 

 

System wykorzystany w teście:

Źródła sygnału cyfrowego: CD Pioneer PD-9700; Apple Airport Express

DAC: Stello DA 100 Signature

Wzmacniacz: Densen DM-10

Kolumny: Neat Acoustics Motive One ze zworami Lavardin

IC: Antipodes Audio Katipo; Lavardin CLR 83

IC cyfrowe – Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Monster Cable Interlink LightSpeed 200; Apogee Wyde Eye

Kable głośnikowe: Slinkylinks S1; Lavardin CHR 317

Kable zasilające: Garmin; Supra Lo-Rad 3x2,5mm; Audionova Starpower Mk II; Lavardin CMR

Listwa : GigaWatt PF-1 + kabel LC-1




Opinie użytkowników

Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia



Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • House of Marley Positive Vibration Frequency Rasta

    Patrząc na to, co lada moment zacznie wyprawiać się za oknem aż chciałoby się zanucić za nieodżałowanym Markiem Grechutą chociażby fragment niezwykle będącego na czasie utworu „Wiosna – ach to ty”. Dlatego też powoli, acz konsekwentnie warto przygotować się na prawdziwy wybuch zieleni a tym samym niemożność wysiedzenia w czterech „betonowych” ścianach. Jak to jednak w życiu bywa jeszcze się taki nie urodził, co … więc doskonale zdaję sobie sprawę, iż nie dla wszystkich pierwszy świergot ptaków j

    Fr@ntz
    Fr@ntz
    Słuchawki

    Czy płyty CD cieszą się jeszcze odpowiednią popularnością?

    W dzisiejszych czasach, ludzie coraz więcej rzeczy chętniej robią online. Odchodzi się od klasycznych rozwiązań, na rzecz nowatorskich rozwiązań. Ten stan rzeczy dotknął również branżę muzyczną. Normą jest, że artysta wydając nowy album, wypuszcza go również w wersji fizycznej, najczęściej w postaci płyt CD, które można zakupić w wielu sklepach. W opozycji do takich zakupów stoi oczywiście internet i rozmaite serwisy streamingowe, takie jak YouTube, czy Spotify. Warto się zastanowić czy, a jeśli

    audiostereo.pl
    audiostereo.pl
    Muzyka 13

    Marantz Cinema 30

    Choć z pewnością większość śledzących dział recenzencki czytelników zdążyła przyzwyczaić się do tego, że kino domowe gości u nas nad wyraz sporadycznie, to o ile tylko światło dzienne ujrzy coś ciekawego, to czysto okazjonalnie takowym rodzynkiem potrafimy się zainteresować. Oczywiście nie zawsze jest to klasyczny, przeprowadzany w zaciszu domowych czterech kątów test, jak m.in. w przypadku budżetowego, acz bezapelacyjnie wartego uwagi i po prostu świetnego Denona AVR-S770H, lecz również nieco m

    Fr@ntz
    Fr@ntz
    Systemy

    Indiana Line Diva 5

    Śmiem twierdzić, ze nikogo mającego choćby blade pojęcie o tym, co dzieję się wokół, jak wygląda rynek mieszkaniowy uświadamiać nie trzeba. Po prostu jest drogo, podobno będzie jeszcze drożej i tanio, to już było i nie wróci, a skoro jest drogo, to do łask wracają mieszkania o metrażach zgodnych z założeniami speców z lat 50-70 minionego tysiąclecia. Znaczy się znów aktualnym staje się powiedzenie „ciasne ale własne”. Dlatego też logicznym wydaje się popularność wszelkich rozwiązań możliwie komp

    Fr@ntz
    Fr@ntz
    Kolumny

    Bilety | DŻEM koncert urodzinowy| Koncert

    O wydarzeniu Kup bilet na koncert jednego z najważniejszych polskich zespołów bluesowych - zespołu Dżem! Grupa świętuje 40-lecie działalności, w związku z czym na koncertach na pewno nie zabraknie dobrze znanych przebojów, takich jak Wehikuł czasu, Whisky, Czerwony jak cegła czy Sen o Victorii. Dżem bilety na jubileuszowe koncerty już dostępne! O zespole Dżem Połączyli rocka, bluesa, reggae, country. Nagrali piosenki, które uwielbiają zarówno koneserzy, jak i niedzielni słuchacze

    AudioNews
    AudioNews
    Newsy
  • Najnowsze wszędzie

    faq


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.