Choć bohater dzisiejszego testu swoją oficjalną premierę miał raptem w maju – podczas tegorocznej wstawy High End w Monachium, to osoby posiadające powyżej czterech krzyżyków na karku powinny bez trudu w jego nazwie rozpoznać oczywiste nawiązanie do nad wyraz popularnych w latach siedemdziesiątych ubiegłego tysiąclecia konstrukcji. Oczywiście, przez ostatnich kilka / naście / dziesiąt (niepotrzebne skreślić) lat Elac, bo to o nim mowa, zdążył wyryć się w świadomości swoich odbiorców głównie jako producent wyspecjalizowany w kolumnach, to jak widać ciągnie wilka do lasu a biorąc pod uwagę nieprzemijający renesans czarnej płyty trudno się takiemu powrotowi do korzeni dziwić. Skoro zatem nie tak dawno, bo zaledwie pod koniec maja mieliśmy okazję zapoznać się ze środkową w ofercie niemieckiego potentata propozycją, czyli Miracordem 70, to tym razem postanowiliśmy przyjrzeć się nieco bardziej przystępnej cenowo propozycji – otwierającemu analogowe portfolio modelowi Miracord 50.
W przeciwieństwie od swoich protoplastów, w tym do Miracorda 50H II z połowy lat siedemdziesiątych, współczesna 50-ka nie jest automatem z ramieniem o kwadratowym przekroju i napędzie przenoszonym na talerz przez rolkę, lecz konstrukcją dedykowaną bardziej obeznanym z tematem, zaawansowanym w swej pasji akolitom analogu. Napęd jest paskowy, ramię aluminiowe a do obsługi potrzebować będziemy co najmniej jednej sprawnej ręki. Ewolucję widać również po wkładce, gdyż zamiast bazować na archaicznej MM STS 355 producent raczył był dostarczony na testy egzemplarz wyposażyć w popularną, podstawową Audio-Technicę AT91. W dodatku ów „rylec” został fabrycznie zamontowany w headshellu, więc montaż nie dość, że bajecznie prosty, to nie powinien potrwać dłużej niż przysłowiowe mgnienie oka. Podobnie sprawy się mają z doprowadzeniem całego gramofonu do tzw. stanu używalności. Wytłumiony od spodu plastrami gumy aluminiowy talerz ma już wstępnie założony pasek, który wystarczy jedynie założyć na rolkę napędową umieszczoną na wrzecionie wpuszczonego w plintę silnika. Następnie na talerz kładziemy gumowa matę, ustawiamy właściwą siłę docisku, anti-skating, wybieramy, czy chcemy korzystać z wbudowanego stopnia wzmocnienia, czy zewnętrznego phonostage’a i voilà. Gra muzyka. W komplecie otrzymujemy stosowny przewód z żyłą uziemienia i wielce przydatną pokrywę antykurzową. Całość sprawia całkiem pozytywne wrażenie, choć warto zwrócić uwagę na prawidłowe wypoziomowanie gramofonu, którego cztery gumowe nóżki same z siebie do tego celu nadają się dość średnio. Całe szczęście podczas testów dysponowałem dyżurną platformą Franc Audio Accessories Wood Block Slim, która akurat z takimi zadaniami nie ma problemu. W komplecie nie znajdziemy za to poziomicy, więc jeśli chcemy, żeby było wszystko na tip-top, to warto się o nią postarać. Miracord 50 dostępny jest w dwóch opcjach kolorystycznych: współczesnej - ze srebrną obudową i czarną błyszczącą plintą, oraz czarną obudową z plintą w fornirze orzechowym. Krótko mówiąc z łatwością można go dopasować zarówno do „prosektoryjnych”, jak i rustykalnych wnętrz.
Jak to zwykle w przypadku nowości bywa ciekawość bardzo często bierze górę nad zdrowym rozsądkiem i posiadanym doświadczeniem. Podobnie było i tym razem. Dostarczony przez dystrybutora - Sieć Salonów Top HiFi & Video Design egzemplarz okazał się fabryczną funkiel nówką, którą po sesji fotograficznej powinienem przez kilka dni po prostu „na głucho” pomęczyć na jakimś dyżurnym materiale rozgrzewkowym. Najlepiej w tej roli sprawdza się ponacinany niekończącymi się rowkami Clearaudio Cartridge Break-In Record, lub temu podobne wydawnictwa, lecz takowym niestety nie dysponując sięgam z reguły po jakiś nieco przechodzony placek i starając się pamiętać o cyklicznym przestawianiu ramienia z końca strony na jej początek, funkcjonuję w takich dwudziestokilkuminutowych interwałach. Biorąc jednak pod uwagę spadające ciśnienie, mocno niekorzystny biomet i generalnie mocno depresyjną, typowo jesienną pluchę za oknem, coś mnie podkusiło i zaledwie po kilku pełnych „docierających” przebiegach na talerzu Elaca położyłem purpurowy „Hardwired...To Self-Destruct” Metallicy. Ja wiem, że dźwięk niewygrzanej wkładki potrafi zaboleć niczym odgłos paznokci drapiących szkolną tablicę, ale uczciwie musze przyznać, że dawno nie słyszałem tak szorstko i siermiężnie grającej wkładki. „Surowa” AT91 prezentowała się bowiem nie tyle ubogo, co wręcz odpychająco, a po kilkudziesięciu minutach serwowanego przez nią jazgotu zacząłem poważnie zastanawiać się nad spakowaniem całości i odesłaniu jej do dystrybutora, by ponownie przemyślał co i komu wysyła na testy. Całe szczęście zanim to uczyniłem dałem tytułowej szlifierce jeszcze trochę czasu, i po kolejnych kilkunastu głuchych przebiegach otrzymała jeszcze jedną szansę. I to było to! Wspominana jazgotliwość i niezaprzeczalnie męcząca natarczywość ustąpiły miejsca całkiem akceptowanemu zrównoważeniu, ledwo sygnalizowany wcześniej bas wreszcie pokazał, iż potrafi całkiem nieźle, i to z zachowaniem, kontroli zejść, a i góra pasma nie wywoływała krwotoku z uszu. Oczywiście warto mieć na uwadze, iż cały czas rozprawiamy o wkładce za dość symboliczną kwotę raptem stu PLN-ów, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że nie każdy może startować z pułapu topowego Air-Tighta, czy jeśli chcielibyśmy pozostać w katalogu Audio-Technici to … AT-ART1000, więc nie ma co rozpaczać, tylko cieszyć się tym, co akurat mamy na stanie. Dlatego też nie szukając dziury w całym i nie dzieląc przysłowiowego włosa na czworo po raz wtóry sięgnąłem po marmurkową Metę i tym razem dałem chłopakom wykrzyczeć się od początku do końca. Niby nadal było garażowo i brudno, ale ten materiał właśnie tak został nagrany i tak brzmieć powinien, jednak warto umieć zachować umiar w owej surowości brzmienia i zbytnio z nią nie przesadzać, bo przyjemności z takiego odsłuchu bym się nie spodziewał.
Jeszcze ciekawiej zabrzmiał wydany na dwóch kanarkowo-żółtych płytach „Live at the Union Chapel” Procol Harum, gdzie do głosu doszło odpowiednie wysycenie średnicy i zamiast szaleńczych temp i dziko wyrykiwanych tekstów zapanował spokój i pewna dostojność. Uwagę zwracało świetne oddanie barw instrumentów całkiem sugestywna przestrzeń, co biorąc pod uwagę półkę na jakiej egzystuje tytułowa konstrukcja wcale nie było takie oczywiste. A właśnie – przestrzeń i umiejętność wykreowania typowo trójwymiarowej sceny. Tutaj bez chwili wahania posiłkowałem się przebogatym w najprzeróżniejsze, poza-bazowe dźwięki „Ray of Light” Madonny, na którym okazało się, że 50-ka wręcz uwielbia wszelakiej maści syntetyczne ozdobniki a z generowanym w podobny sposób basem potrafi zapuszczać się w rejony, które z naturalnym instrumentarium jedynie sygnalizowała. Powinna być to cenna wskazówka dla wszystkich tych, którzy gustują właśnie w elektronicznych dźwiękach i mając chrapkę na jakiś solidny gramofon niespecjalnie chcieliby wydawać na ten cel fortuny.
Kolejną i to znacząca poprawę przynosi ominięcie wbudowanego przedwzmacniacza i doprowadzeni sygnału z wkładki do zewnętrznego, wyższej klasy phonostage’a. W trakcie testów posiłkowałem się Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp i muszę autorytatywnie stwierdzić, że powyższa konfiguracja nie tylko nie irytowała, co sprawiła mi wiele przyjemności podczas wielogodzinnych odsłuchów, bowiem zamiast skupiać się na ewentualnych własnych niedoskonałościach postawiła na spontaniczność i autentyczną radość z grania skupiając się na muzyce i drzemiących w niej emocjach. Wystarczyło bowiem położyć na talerzu „In Session” by Albert King i Stevie Ray Vaughan gawędząc jakieś pięć metrów od nas dali prawdziwy popis własnych umiejętności. Bez niepotrzebnej spinki, bez wyczynowości, ot takie przyjacielskie jamowanie na zakończenie ciężkiego tygodnia.
Choć Miracord 50 jest niejako wstępem do analogowego rozdziału współczesnego katalogu Elaca śmiem twierdzić, że nie przynosi wstydu starszemu rodzeństwu. Nie dość, że wygląda na droższy niż jest w rzeczywistości, to również i brzmieniowo nie ma się czegoś wstydzić. Nawet z podstawową wkładką Audio-Technici i na wbudowanym przedwzmacniaczu oferuje dźwięk energetyczny, osadzony na solidnym basowym fundamencie i z soczystą średnicą dopełnioną komunikatywnymi wysokimi tonami.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 2 399 PLN
Dane techniczne
Transport:
Napęd: paskowy
Prędkość obrotowa: 33⅓, 45
Nierównomierność obrotów: +/-1%
Kołysanie dźwięku (Wow and Flutter): 1%
Stosunek sygnał/szum:> -67 dB(średnio-ważony)
Talerz: Aluminiowy odlew
Średnica talerza: 300 mm
Ramię:
Typ: Aluminiowa rurka
Długość efektywna: 8" / 223.6 mm
Masa obsługiwanych wkładek: 5 - 6.0 g
Efektywna masa ramienia: 4 g
Wysięg (Overhang): 6 mm
Anti-Skating: regulowany
Wkładka:
Model: Audio-Technica AT91 moving magnet
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz
Separacja kanałów: >18 dB
Zrównoważenie kanałów: 5 dB
Sekcja przedwzmacniacza
Obsługiwane wkładki :Moving magnet (MM)
Napięcie wyjściowe: 5 mV (1 kHz, 3.54 cm/sec)
Wyjście liniowe: 140 mV (-17 dBV)
Phono/Line: przełączane
Obsługiwana impedancja obciążenia: 47 kΩ
Wyjścia: Para RCA
Pobór mocy: 1.5 W (max), < 0.5 W (standby)
Wymiary (S x W x G): 420 x 140 x 360 mm
Waga: 5,5 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Auralic ARIES G1
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF® /FI-50M NCF®
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS®
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips