“PRZESTRZEŃ WOLNOŚCI: WIDOWISKO JAZZOWE MARCUS+”
(Soldarity of Arts 20,08,2011)
Impreza była dla mnie wielką niewiadomą, pojechałem na nią licząc na fajną przygodę. Na miejscu zastałem trzy sceny, główna i dwie boczne ustawione pod kątem ok 30% po bokach. Zająłem miejsce przed główną sceną i obserwowałem, jak tłum ludzi gęstnieje. Po dobrej chwili okazało się, że stoję obok forumowicza Jacka (jacm). Spotkałem też innych kolegów z forum - nasi są wszędzie ;)
Koncert zaczęła orkiestra symfoniczna, następnie dołączył do niej Marcus z zespołem. Zagrali kilka kawałków (bas Marcusa wzorcowo zestrojony, konturowy, świetny). Później rozświetliła się prawa scena i byliśmy świadkami popisów czarodzieja instrumentów perkusyjnych Triloka Gurtu. Wraz z bandem i Marcusem, mistrz zgotował nam rytmiczny popis, gdzie ręce same składały się do klaskania. Pulsujący rytm porywał do podrygiwania, a usta składały się do śpiewu. Nie dane było nam się długo zachwycać tym popisom, bo z lewej sceny odezwały się całkowicie inne dźwięki. Był to pierwszy prawdziwy wokal tego wieczoru, ale za to jaki! Czarnoskóra wokalistka, wprost tryskała energią i zaraźliwym powerem. Po tym występie, nastąpiła niemal cisza. Światła gasną... a na scenie głównej Leszek Możdżer i niezwykłe tajemnicze dźwięki ze specjalnie strojonego fortepianu. Wszystko jakby o połowę ciszej niż do tej pory, a jednocześnie każdy dźwięk doskonale słychać. Charakterystyczne brzmienie fortepianu skupionego Możdżera, pastelowe z metalicznymi przydźwiękami. Schemat się powtarza, gitara basowa Marcusa "rozmawia" lecz tym razem z fortepianem. Następnie wchodzi trąbka i saksofon muzyków z bandu Millera. Sax jest niesamowity, trąbka również pokazuje co potrafi. Następnie rozświetliła się lewa scena i zaskakuje nas kakofonią dźwięków T.Stańko z zespołem. Nastąpił totalny odlot free jazowy, nieznany mi z jego płyt studyjnych. Trąbka Stańki wibrowała w uszach, była naprawdę agresywna (żadnego łagodzenia, sybilanty cięły po uszach ostro). Apogeum występu i dla mnie jednym z najciekawszych momentów koncertu, była improwizacja kontrabasisty zespołu Stańki, z Marcusem Millerem. Gitara basowa i kontrabas wzajemnie się uzupełniały, czarowały, rozmawiały ze sobą... było w tym coś z magii. Nie zapomnę też nigdy radosnego, natchnionego wyrazu twarzy perkusisty - radość z grania, w czystym wydaniu. Ponownie zostaliśmy zaskoczeni dźwiękami z prawej sceny. Rozległy się dziwne dźwięki, które z czasem zaczęły fascynować. Okazało się, że to dźwięki harfy ... a właściwie, to jakiejś kosmicznej jej odmiany (specjalnie stworzony instrument). Tak jak we wcześniejszych występach tak i tu Marcus improwizował, "rozmawiał" z harfą. Nie sądziłem że tak to się ułoży, ale harfa, a właściwie jej mistrz, nieco przyćmił Marcusa. Było to coś niesamowitego, coś co całkowicie przewróciło moją dotychczasową wizję gry na harfie. Pomimo zmęczenia, wszyscy zaczęli falować do rytmu. Myślałem sobie - tyle zaskakujących zmian, że wystarczyłoby na kilka koncertów, aż tu na scenie głównej (od której stałem kilka metrów), Marcus zaczyna grać swoje topowe kawałki. Na scenę wchodzi tenor, zaproszony przez mistrza gitary. Muszę przyznać, że wzbudziło to we mnie mieszane uczucia. Gość przypominał grubszego Eddiego Murphego, z olbrzymimi diamentowymi kolczykami i dziwną aparycją. Na całe szczęście obronił się głosem, szczególnie nieźle wypadł w znanym mi kawałku z płyty "Power". Po występach śpiewaka, ponownie do dzieła przystąpiła czarnoskóra wokalistka. Do tej pory, mam w głowie "see mama, see mama, Africa" ... tym refrenem ponownie rozbujała publiczność. Jakby tego było mało, wbiegła wśród ludzi i śpiewając przeszła przez sporą część widowni. Mocno zmęczeni, ale radośnie oszołomieni, dotrwaliśmy do ostatniego numeru. W finałowym jam session, każdy z muzyków zagrał solówkę. Chyba największe oklaski dostał L.Możdżer. Za to T.Stańko, jakoś się nie umiał znaleźć w tak radosnym numerze.
Muszę przyznać szczerze, że spodziewałem się fajnego koncertu. Jednak to co zastałem, przeszło moje oczekiwania. W końcu rzadko się zdarza, że na darmowym koncercie spotyka się tyle gwiazd. Wspomnę tu tylko o Marku Napiórkowskim, który był prawie niezauważony, a w wielu innych koncertach jest gwiazdą wieczoru...
Impreza trwała cztery i pół godziny i skończyła się ok. pierwszej w nocy. Ponieważ miałem jeszcze sporo czasu do pociągu, włóczyłem się ulicami Gdańska. W nocy zabytkowe kamienice i kościoły robią duże wrażenie, a szczególnie na tle koniunkcji księżyca z Jowiszem. W trakcie tego spaceru, poznałem kilku fajnych ludzi. Jednym z nich, okazał się dźwiękowiec nagłaśniający koncert. Dowiedziałem się od niego, że na scenach, było ustawionych ok. 120 mikrofonów. Dla transmisji samego Marcusa Millera, zbierano sygnał z kanału lewego/prawego i mikrofonu. W orkiestrze, min. było 16 pierwszych skrzypiec ... Od strony dźwiękowej było świetnie, chociaż momentami po zmianach instrumentów, czy całych zespołów, był chwilowy problem z basem. Na całe szczęście, panowie dźwiękowcy robili szybkie korekty. Od początku Gitara basowa Marcusa, brzmiała wybitnie. Na nieszczęście, Marcus zmieniał ciągle trzy gitary i każdą było trzeba inaczej dostroić. Na dodatek, krążył on po trzech scenach, wpinając gitary do różnych pieców. Podobnie było z innymi muzykami, którzy zmieniali często instrumenty. Tak więc mogę powiedzieć, że dźwiękowcy nie mieli łatwo, ale spisali się na medal.
Robert Trzeszczyński
Program koncertu:
Marcus Miller z zespołem (Alex Han, Sean Jones, Louis Cato, Federico Gonzalez Pena)
Marcus Miller+ Trilok Gurtu (Indie)
Marcus Miller+ Angélique Kidjo (Benin) Marcus Miller+ Leszek Możdżer (Polska)
Marcus Miller+ Tomasz Stańko (Polska) z zespołem (Dominik Wania, Craig Taborn, Sławomir Kurkiewicz, Joey Baron)
Marcus Miller+ Edmar Castaneda (Kolumbia)
Marcus Miller+ Kenn Hicks (Stany Zjednoczone) i Sinfonia Varsovia
Marcus Miller+ Gil Goldstein (Stany Zjednoczone) i Sinfonia Varsovia
Parę zdjęć:
Kilka linków:
http://www.youtube.com/watch?v=VYqgLtQUfgQ&feature=related