Muzyka - ocena
Dźwięk - ocena
|
||
"Youthanasia" - szóski studyjny album formacji MEGADAVE, ups... MEGADETH. Wydany 01.11.1994, czyli za osiem dni obchodzi swą 29-letnią rocznicę. Dysponuję kasetą magnetofonową z epoki oraz płytą CD zremasterowaną w 2004 roku z pakietem dodatkowych utworów. W planach mam zakup wersji winylowej. Po krótce opiszę historię jak rozpoczęła się moja przygoda z tym albumem. Otóż był rok 1995 i wraz ze swoim ojcem odwiedziliśmy rodzinę z Włocławka. Mieszkał tam mój starszy o trzy lata kuzyn Rafał. Kilka lat wcześniej (rok 1991) podarował mi czapkę typu "dżokejka" - czarną z miękkiego aksamitnego/pluszowego materiału z naszywką "Metallica" i ilustracją kostuchy z kosą w dłoni. Od tamtego czasu stałem się metalem. Odwiedzając wtedy rodzinkę był to początek lutego i urodziny kuzyna. Nie mieliśmy dla niego prezentu. Zatrzymaliśmy się we Włocławku przy sklepie płytowym przy ulicy Chopina. Był tam taki kiosk, którego boczne witryny wypełnione były potężną ilością kaset magnetofonowych. Patrzyłem i nagle mym oczom ukazała się dziwna okładka. Była na tyle ciekawa i intrygująca, że poprosiłem sprzedawcę aby podał nam ją. MEGADETH "Youthanasia". Zespół mniej-więcej znałem, ale nie miałem świadomości, że rok wcześniej wydał płytę. Kupiliśmy ją Rafałowi. Odtworzył ją w domu ze swojego dwukaseciaka z CD firmy Samsung. Nie byłem w tamtym czasie audiofilem i nie miałem pojęcia jak sprzęt Hi Fi/Hi END potrafi grać muzykę. Bardzo mi się wtedy podobało. Ten Samsung to był dość sporej wielkości boom-box z portem Bass Reflex z podbiciem wyższego basu. Miał prosty korektor suwakowy i można było ukręcić całkiem przyjemne brzmienie. Tak ta muzyka weszła mi wówczas w czaszkę i rezonowała wiele godzin, że postanowiłem i sobie kupić tę kasetę. Jedno trzeba tutaj powiedzieć. Megadeth nie wydał słabej płyty. Wszystkie trzymają poziom. Oczywiście możemy się pospierać, które są TOP3 i dlaczego te, a nie inne, ale "Youthanasia" jest u mnie w pierwszej trójce. Dlaczego? Uzasadniam. Gra tutaj mój ukochany gitarzysta niewielkiego wzrostu, ale wielkiej wrażliwości artystycznej - Marty Friedman. I to po dziś dzień słychać. Ta melodyjność. Nie tylko w jego solówkach, ale i w sekcjach rytmicznych. Obaj z Mustainem spędzili setki godzin pogrywając, tworząc. Energia Marty'ego siłą rzeczy musiała przejść na Dava. I mamy to od samego początku. Utwór nr 1 "Reconing Day". Rozpoczyna się nawet thrashowo, ale za chwilę wchodzą powerchordy świadczące, o tym, że kompozytor utworu nie jest typowym rzeźnikiem dbającym o perfekcyjnie naostrzoną krawędź tnącą w swoim toporku, po czym zabiera się za beztroskie, miarowe, ale uczciwe rąbanie. Wchodzi solo gitarowe. I od razu od "pierwszego strzała" słychać wpływ muzyki bluesowej, granej w oryginalny sposób. Marty już w tamtych latach miał swoją wizję grania solówek, frazowania, budowania zdań muzycznych, opowiadania historii. Przepiękna melodia, progresja akordowa nietypowa jak na thrashmetal. Melodyjna solówka. Oj, przepiękna jest ta solówka. Mamy za chwilę spowolnienie. I te kilkanaście sekund mi wystarcza. To przejście harmoniczne. To mi w zupełności wystarcza. Już jestem namaszczony pozytywną energią i będę to nucił przez kolejne 2-3 godziny. Kolejny utwór to "Train of Consequences". Cenię go zarówno za walory rytmiczne, sposób grania riffu gitarowego oraz za przekaz. Kojarzy mi się z historią życia, która jest płynna jak jadący pociąg. Interpretuję to podobnie do wizjonerstwa Zbigniewa Hołdysa, wg którego życie to jadący pociąg, do którego ludzie wsiadają i wysiadają. Pociąg zatrzymuje się na kolejnej stacji. Kilku ludzi wychodzi z przedziału i wagonu. To śmierć. Naturalna kolej rzeczy. Bardzo dobry riff i świetna pryma grana na gitarze basowej Davida Ellefsona. Tak - basista robi na tej płycie kawał dobrej uczciwej roboty. Utwór bardzo skoczny. Jak to moja córa mówi - "Tato, BUJA!". Wchodzi refren i zaczyna się ciekawa progresja akordów i potem znowu zwrotka. Skoczność niesamowita. Mnie ona przypomina wczesne albumy Rage Against the Machine, kiedy się skakało i kiedy to w połowie lat 90-tych otrzymałem ksywkę "Kangur/Kangie". Wchodzi solo gitarowe. Wibrato niespokojne, szalone. Charakterystyczne dla Marty'ego akcenty, kostkowanie i gra absolutnie nie "na kwadratowo". Harmonijka ustna i bluesowe solo przypomina stare albumy Joe Satrianiego typu "The Extremist" czy "Flying in a Blue Dream". Trzeci utwór "Addicted to Chaos". Zaczyna się wolno, miarowo. Prosty rytm. Wchodzi refren i mamy w końcu melodię. Mustaine śpiewa bardzo wysoko. Ciekawe czy dzisiaj na koncertach tak wyciąga "górę"... Drugi refren w innej tonacji - dopełnia całości. Wchodzi solo gitarowe, grane na pickupie przy gryfie. Ciepła barwa i małą ilością gainu. Słuchać doskonale wpływ drewna w gitarze elektrycznej, czyli coś, czego bez liku wszyscy gitarzyści poszukują i jak już odnajdą, to w tym już siedzą i nie zwiększają niepotrzebnie "gain" we wzmacniaczu gitarowym czy też we współczesnej wtyczce "plug-in". Utwór idealny to tras samochodowych. Okładka płyty już wtedy budziła podejrzenia i skrajne emocje. Nie wszędzie ten wspaniały i niepokojący obraz został pozytywnie odebrany. Sprzedaży albumu zakazano w Singapurze i Malezji. Władze tych państw określiły okładkę mianem "oszczerczej". Skoro jestem przy ograniczeniach, wypada wspomnieć, że emisja teledysku do "A Tout Le Monde" została wstrzymana przez stację MTV. Przyczyną był tekst niby to nakłaniający do popełnienia samobójstwa. Utwór dla mnie bardzo ważny w twórczości zespołu. Dowiadujemy się, że Mustaine zna język francuski, posługuje się nim dość sprawnie i przede wszystkim jest emocjonalnym gościem. Pod pancerzem thrashmetalowca mamy do czynienia z miękką tkanką i wrażliwością. O takich sprawach można śpiewać, ale śpiewać w ten sposób? Na koncertach widać na twarzy lidera zespołu radość, szczęście i zawodowe spełnienie. Solo gitarowe. Cały Marty Friedman! Potem grane są solówki w duecie w interwale nie napiszę jakim, bo nie chcę wprowadzać Was w błąd. W końcu kiedyś w podstawówce oblałbym piątą klasę z muzyki. 😉 Kończy się lirycznie. Utwór p.t. "Blood of Heroes" - dobry wstęp, taki rycerski, filmowy. Potem standardowy MegaDave. 😉 Solo Friedmana - w końcu z użyciem bestialsko kwaczącej kaczki typu Dunlop "Cry Baby". Utwór nr 8. "Family Tree". Na dzień dzisiejszy mój ulubiony z tej płyty. Złapałem się na tym, że refren nucę w samochodzie, w Lidlu, Biedronce.
"Let me show you, how I love you
Utwór nr 9. - tytułowy - "Youthanasia" hipnotyzuje. Początkowo wolne tempa, partie gitarowe grane delikatnie, subtelnie. Potem wchodzi szybkość, dzikość. I ten niesamowity bas Ellefsona. Skaczę, skaczę, skaczę... Oby nie z dachu 11-piętrowego budynku! Należy pamiętać, że Youthanasia to nie eutanazja. Czy to coś związanego z młodością? Z odpowiedzią na to pytanie zostawię Was samych.
Moje ulubione utwory z tej płyty to: - Addicted to Chaos - Family Tree - Black Curtains - A Tout Le Monde - Train of Consequences.
Dźwiękowo? Remaster na CD - średnio. Z taśmy na średnicy przyjemniej, tylko słaba góra. W końcu kaseciak. Chyba kupię na winylu.
Przesłanie: o życiu, wojnie, jej konsekwencjach, polityce, niesprawiedliwości na świecie, buncie i miłości człowieka do człowieka, idei. Dla mnie to najważniejszy album tej formacji, bo mój pierwszy. Od niego zaczęła się przygoda życia z MEGADAVE, upsss... MEGADETH. |
Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe.
Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.
Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.
Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.