Skocz do zawartości

1056 opinie płyty

Residents - The Third Reich'n'Roll

Trzecia Rzesza Rock\'n\'Rolla...... Na tej płycie mamy esencję filozofii i stylu The Residents. Czyli ogólna niechęć do machiny zwanej \"szoł biznesem\", do komercyjnej strony muzyki..... I odzwierciedlenie tegoż w ich stylu czyli namiętnie posługiwanie się groteską, karykaturą, parodią - stąd też wynikają te wszystkie pokrętne i pokraczne melodie, dziwne instrumentarium oraz niezwykłe środki wyrazu....... Na płytę składają się dwie rozbudowane kompozycje, będące właściwie zlepkiem przebojów i znajdziemy tu m.in. satisfaction Stonesów, in a gadda da vida, hey jude i wiele inncyh....... Tyle że cięzko w ogóle cookolwiek rozpoznać ponieważ piosenki te zostały w makabryczny sposób wynaturzone, zdeformowane.... Powstał jeden wielki zgiełk i chaos, mam wrażenie że niestrawny dla słuchacza. Nie lubię tego albumu. To taka gombrowiczowska walka z formą przeniesiona na grunt muzyczny ale z miernym, odpychającym rezultatem......... Płyta kuriozalna, może i warto jej posłuchać......

KoRn - Take a Look in the Mirror

Jest słabiutko. Po dobrych dwóch poprzednich albumach mam nieodparte wrażenie że Korn powoli się wypala. Płyta jest w sumie nijaka, nic nowego nie wnosi do gatunku zwanego nu-metalem, brakuje kompozycji z prawdziwym pazurem, do tego jacyś rapujący goście. I największy zarzut - do głosu coraz bardziej dochodzą inspiracje Korna i właściwie mamy tutaj plagiat. Chodzi oczywiście o Primusa. Z \"Take a Look...\" posłuchajcie utworu \"Deep Inside\" a potem \"Eleven\" z \"Sailing The Seas Of Cheese\" Primusa. Jak dla mnie to jest ten sam numer.

Slayer - World Painted Blood

Nasunęła mi się pewna dygresja - byliśmy już świadkami narodzin "rocka geriatrycznego" tj. udanej kontynuacji kariery przez zespoły z lat 60-ych, niedługo możemy zaobserwować to samo w przypadku kapel metalowych - Tom Araya ma już 48 lat ... Ale nieważne metryki, ważna muzyka. A ta robi wrażenie. Jest i ostro i szybko, jak przystało na ten zespół. Chyba agresywniej niż na poprzedniej płycie. Wiek nie osłabił ekspresji weteranów trashu. Największe wrażenie robi tradycyjnie perkusja, to Dave Lombardo jest najważniejszą postacią tego spektaklu. Już w trakcie drugiego utworu, "Unit 731" kark sztywnieje od headbangu, potem jest już tylko gorzej (tzn lepiej ;D). Przy "Snuff" musiałem komicznie wyglądać podskakując na sofie w prostych, chwytliwych riffów i szaleńczej galopady perkusji. Wiele utworów wywołuje reminiscencje poprzednich albumów Slayera, ale trudno oczekiwać żeby nagle zarzucili swój styl i zaczęli grać piosenki nadające się do śpiewania przy ognisku. Nie przekonuje mnie jedynie utwór "Beuty Throu Order", nawiązujący do "South Of Heaven" i jakby wymęczony. Ale następujący po nim "Hate Worldwide" z długą, wściekłą solówka gitarową zaciera chwilę zwątpienia. Pojawia się na tej płycie trochę nietypowych dla Slayera dźwięków, lecz to tylko zaleta tej płyty. Słychać, że przy pracy nad tym albumem muzycy spędzili naprawdę dużo czasu. Efekt tej pracy jest naprawdę godny uwagi.

Springsteen Bruc - The Rising

Bruce Springsteen największe sukcesy ma już chyba za sobą. Przez całą karierę tworzył kawałki mocno zaangażowane politycznie, ideologicznie. Jego twórczość literacka bywa niekiedy nawet analizowana w kręgach akademickich. Lata lecą, a Boss nagrywa dalej, choć jego utwory nie pojawiają się już tak często jak dawniej na listach przebojów. The Rising jest pierwszą płytą Springsteena nagraną z The E Street Band od czasów Born in the USA. Po pierwszym przesłuchaniu płyta wydała mi się trochę taka nijaka. Brak na niej utworu, który od razu wpada w ucho, czyli potencjalnego przeboju. Pomimo tego, że jest na niej kilka ciekawych kawałków (Paradise, Into the Fire) to owa nijakość z biegiem czasu nie mija do końca. Wiele jest tu rzeczy przeciętnych, trochę niedopracowanych... Brakuje mi tej przebojowości, rytmiczności utworów znanych chociażby z Born in the USA. Pewnie chłopaki chcieli zrobić coś inaczej, nie powtarzać się, ale chyba nie za bardzo mieli pomysł na tę płytę. Krótko mówiąc zawiodłem się.

Tiamat - Wildhoney

Nie chcialbym dokonywac takich wyborow, ale coz... przez wiele lat Wildhoney stanowil dla mnie plyte, ktora nie miala sobie rownych. Coz, po pewnym czasie oczywiscie musi nadejsc znudzenie, co nie zmienia faktu, iz jest to swietna plyta... niepowtarzalny klimat, przepiekna muzyka... niosla natchnienie przy wielu okazjach :) Plyta stanowi muzycznie jedna, spojna calosc... chyba najbardziej przemyslana w dorobku tiamatu. I niestety (badz stety, bo to juz inna historia) na niej tiamat moim zdaniem zakonczyl pewien etap swojego istnienia. Pozniejsza muzyka to juz calkiem inne brzmienia (takze swietne kawalki, jednak juz zupelnie inne klimaty) i chyba nie nalezy sie nimi sugerowac przy odsluchach wildhoneya. Szczerze polecam.

Tool - Lateralus

Obok Aenimy to bez wątpienia najlepsza płyta Tool. Dla fanów zespołu pozycja obowiązkowa, zresztą wątpię, aby fani jej od dawna nie mieli ;-). Dla fanów rocka, a w szczególności ambitnego prog-rocka spod znaku King Crimson oraz najlepszych dokonań PF sprzed DSOTM jest to dowód na to, że dobre patenty z lat 70-tych nie zestarzały się, a wręcz przeciwnie - wspomagane super nowoczesnym nagraniem oraz nowymi rozwiązaniami melodycznymi stają się wyznacznikiem grania na nowe czasy. Także fani Black Sabbath nie powinni przejść obok tej płyty obojętnie. Ciężkie granie na ciężkie czasy. Jeżeli obce wam jest pozytywne pitu-pitu o pierdołach, Tool oczyści wasze umysły i dusze!

jmTrio - Interludium

Najkrótsza opinia na temat tej płyty: znakomita! Jak dobrze, że choć jazz stoi w naszym kraju na wysokim poziomie, o czym świadczy niniejsza płyta. Do kupna zachęca już sama szata graficzna tej płyty z pięknym zdjęciem na okładce. Pierwszym skojarzeniem było dla mnie wydawnictwo audiofilskie Hat Hut, a to przecież najwyższy poziom! Otwarta, niezwykle muzykalna i komunikatywna gra Joachima Mencla, znakomici muzycy w sekcji (Zubek, Blumenkranz) obok stałych członków zespołu (w dwóch nagraniach Skolik i Pacan) i wybitna jakość nagrania. stawiają to nagranie obok najlepszych nagrań tegorocznego polskiego jazzu. Zresztą nie tylko polskiego, bo Mencla słucham non-stop, a nowy Jarrett trafił już na zasłużoną półkę... A muzyka? Ta jest od począku do końca znakomita! Płyta zaczyna się od typowego sypania w stylu Corea, sekcja wspina się na szczyt. Dalej płyta przechodzi w kierunku poszukiwań, nic nie tracąc z komunikatywności przekazu, muzycy grają coraz bardziej ciekawie i progresywnie. Numer czwarty to... czysty K.Jarrett! Dla niepoznaki możecie to nagranie puścić komuś w ciemno jako nowe nagranie słynnego Trio i napewno się nie zorientuje, że to nasi nad Wisłą tak znakomicie grają...Atmosfera świetnego grania nie opuszcza nas do końca, a jedynym rozwiązaniem na nieuchronny koniec płytki jest ponowne wciśnięcie klawisza play... Rewelacyjna płytka od początku do końca.

Brooks & Dunn - Red dirt road

Zabierałem się do napisania tej recenzji od kilkunastu tygodni . Trudno spodziewać się , aby przyczyniła się ona do zwiększenia zainteresowania muzyką country wśród forumowiczów ( chyba jestem jedynym mającym takie preferencje muzyczne ) , ale zawsze można spróbować . Zanim przejdę do samej płyty kilka uwag natury ogólnej . W Polsce country kojarzy się zapewne z jakimś pobrzękiwaniem na gitarze starych kowbojów ( najlepiej bezzębnych ) sunących na koniach przez prerię , bądź z bluegrassowych graniem znanym chociażby z filmu „Bracie , gdzie jesteś” . Nic bardziej błędnego . Współczesna muzyka country , a przynajmniej jej główny nurt tworzony w Nashville całymi garściami korzysta z rocka , pop , czy bluesa . Co ciekawe w sporej części recenzji sprzętu ( fakt głównie tych ze Stanów ) często recenzenci przuwołują płyty z Nashville . Brooks & Dunn to duet nagrywający już od 1991 r. i mający na swoim koncie sprzedanych około 30 mln. albumów . Należy zatem do 1 ligi . „Red dirt road” wydana w 2003 r. zawiera 15 bardzo zróżnicowanych utworów : od mocno osadzonych w tradycji „You can’t take honky tonk of the girl” z wstępem przywołującym na myśl utwory Stonsów , po gospelowy „Holy War” . Bardzo starannie dobrane kompozycje , wiele z nich to naprawdę bardzo udane melodyjne utwory . Aha jeszcze jedna sprawa płyta wyszła nakładem Arista Nashville ( koncern BMG ) , w Polsce ten album nie jest dostępny .

Tina Turner - Break Every Rule

‘Break Every Rule’ to druga po wielkim powrocie ‘Private Dancer’ plyta Tiny Turner. Nieprzecietna popularnosc poprzedniczki nieco popsula wizje ‘Break Every Rule’ mimo, ze jest to plyta znakomita. W jakims sensie nawet lepsza od ‘Privat Dancer’ gdzie kilka utworow jest po prostu slabych. No ale sa i wielkie ;-) ‘Break Every Rule otwiera sie przebojowo – ‘Typical Male’ i ‘What You Get Is What You Want’ sa latwe i skoczne. Ale tak naprawde ‘Break Every Rule’ zaczyna sie nieco pozniej. Tina zaspiewala wyjatkowo kilka ostatnich piosenek a jej wersja ‘Paradaise Is Here’ dorownuje surowszej wersji spiewanej nieco wczesniej przez Cher. Znakomita wspolpraca z Knopferem i Bowiem dala takze swietne owoce – ‘Overnight Sensation’ i ‘Girls’. Tina ostro nadaje z Bryanem Adamsem w ‘Back Where You Started’. ‘Break Every Rule jest szczytowym osiagnieciem Tiny Truner w latach 80-tych i nie zawiera slabych punktow choc moze nie ma takze tak wyjatkowych utworow jakie znajdziemy na poprzedniczce.

David Bowie - Reality

‘Reality’ – plyta z roku 2003 jest jedna z moich ulubionych plyta Davida Bowie a na dodatek mozna ja teraz zlapac za przyslowiowe grosze. Zatem polecam. A co na niej? Album nie jest jakas napuszona produkcja i wielkim zamiarem artystycznym a raczej swietnym rzemioslem ze znakomitymi momentami. IMHO plyta lepsza od okrzyczanej ‘Heathen’ bo mniej wydumana i latwiej trafiajaca do sluchacza. Jest sporo chwytliwych, rytmicznych piosenek, jezeli ktos zna tworczosc DB to takze znajdzie nawiazania do dawnych lat ale zgrabnie ubrane w nowoczesny stroj. Plyta traci stylem ‘indie’ ale tylko momentami i jest najprosciej rzecz biorac typowym Davidem Bowie – koktajl stylow z niezla gitara, sekcja rytmiczna i charakterystycznym wokalem. Kolejne utwory robia na mnie nastepujace wrazenie: 1. New Killer Star – niezle otwarcie albumu, motoryczne i przebojowe 2. Pablo Picasso – oryginalne i wciagajace jak hipnoza, najbardziej zapadajacy w pamiec utwor na plycie 3. Never Get Old – przyjemniaczek; nieco histeryczne ale wciaz melodyjne mimo kilku wplecionych zgrabnie dysonanasow 4. The Loneliest Guy – psychodelia w bardzo powolnym rytmie; plyta wyhamowuje? 5. Looking For Water - znakomite, rockowe, proste, gitarowe – smaczki jak w Pretenders 6. She’ll Drive The Big Car – takie sobie, mogloby tej piosenki nie byc wcale z mala strata 7. Days – delikatna balladka ale bez wielkiego wyrazu 8. Fall Dog Bombs The Moon – swietny tytul a piesn rytmiczna – DB w dawnym nieco stylu 9. Try Some, Buy Some – kompozycja George’a Harrisona udajaca chwilami brzmienie znane z poczatku drugiej strony albumu ‘Abby Road’ lub z piosenki 'Lucy In The Sky With Diamonds’ 10. Reality – tytulowe, znakomite, silne, Bowie w najlepszym wydaniu 11. Bring Me The Disco King – jazz-nie-jazz, powoli i smetnie z niezle nagrana perkusja okraszona pianinkiem – seksowne zakonczenie solidnie rozciagniete w czasie ‘Reality’ to dobra plyta, dobrze sie slucha. Swietnie nagrana i wyprodukowana. David Bowie zrecznie ominal pulapki tak banalu komercji jak i nadmiernego udziwnienia stad plyta znakomicie zbalansowana i interesujaca. Krotkie migawki ze szpitala psychiatrycznego sa szybko zastepowane rytmem codziennosci.

Metallica - Metallica

Płyta która wzbudzila u mnie najwiękze kontrowersje. Po wcześniejszych albumach okazało się że muzycy zboczyli trochę z drogi którą szli do tej pory. Pamiętam że dla wielu zatwardziałych metalowców był to początek "zdrady". Trudno też powiedzieć abyśmy na tej płycie usłyszeli próbki jakiegoś wcześniej uśpionego geniuszu. Płyta wg mnie jest dosyć przeciętna i zrobiona pod "szerokiego" odbiorcę , co zresztą zespołowi zostało przy następnych produkcjach. Ostatecznie moje wątpliwości po ukazaniu się płyty rozwiał koncert promujący tą właśnie płytę w Chorzowie (razem z AC/DC) gdzie Metallica wypadła chyba gorzej od Quinsryche , nie mówiąc o AC/DC .Wg mnie Metallica coraz bardziej podąża drogą komercji i trudno powiedzieć czy to dobrze czy źle , aczkolwiek nie spodziewajmy się jakiś specjalnych mecyi.

Rage Against The Machine - Rage Against The Machine

Debiut RATM premiera płyty miała miejsce w roku 1992 no i na owe czasy była niezłym zaskoczeniem łączyła rock z rapowaniem. Swietne ostre granie na gitarze dobry wokal słucha się zajebiście ich najlepsza płyta

Akosh S. - IMAFA /STRASZLIWY JAZZ Z MUZĄ ETNO FREE

Od pewnego czasu przymierzam się do opisu tej arcydziwnej a jednocześnie bardzo szczególnej muzyki nagranej przez międzynarodowy zespół węgierskiego saksofonisty, klarnecisty i multiinstrumentalisty ale sam do końca jej nie rozumiem i nie wiem co to do końca jest. Sporo saksofonów i klarnetów free, ostra surowa perkusja i przeróżne egzotyczne perkusjonalia, oniryczne brzmienia wioli i altówki, bardzo mocny mroczny ciemny stateczny kontrabas taka metaliczna trochę "ribotowska" gitara i niesamowite dzikie męskie wokalizy. Jak bym miał estetycznie tą muzykę do czegoś porównać to wychodzi najbardziej na tzadyckie patenty Johna Zorna równie nieobliczalne odważne kreatywne i intrygujące z tym, że melodyka nie bazuje na semickim folku ale na bałkańskim chwilami tanecznym zawsze drapieżnym i zajebiście intrygująco wplątanym w free jazzowe struktury muzyczne. Mroczne trash metalowe potępieńcze hipnotyczne klimaty z tym straszliwym wokalem łączą się na przemian z zadziornym krwistym brzmieniem różnych przeciekawych i egzotycznych dęciaków tworząc coś w rodzaju schizofrenicznej wizji po solidnej dawce prochów dziejącej się gdzieś w narkotycznym śnie.Motto płyty umieszczonej na okładce to: "Życie jest bardziej starożytne niż śmierć" Słuchanie tej muzyki nie jest łatwe bo czekamy cały czas w napięciu co się za chwilę wydarzy więc płyta wymagająca zajebistej koncentracji czasami do bólu ale warto się skupiać i czekać bo każdy następny odjechany dźwięk przynosi zaskakującą i intrygującą fabułę pełną nieoczekiwanych wrażeń muzycznych i zmysłowych gdyż płyta jest bardzo wyraziście wręcz audiofilsko wyprodukowana co wcale nie ułatwia skupienia i koncentracji. Co by to nie było to na pewno warto posłuchać tej świeżej nieortodoksyjnej muzyki robiącej między uszami sporą rewolucję. Warto pobudzić kreatywną wyobraźnię za pomocą tych nowych muzycznych doznań. Płyta przy której nie sposób się nudzić i może upłynąć bardzo wiele czasu i przesłuchań zanim znajdziemy do niej klucz. Ja jeszcze nie znalazłem. Koniecznie trzeba spróbować. 11 utworów. Czas: 66:13. BARCLEY 1998. Wyd. Elegancki kartonowy digipack z książeczką i własnym imakiem na płytę. Tutaj można posłuchać fragmentów utworów: https://music.apple.com/gb/album/imafa/1442965397 Tracklist   1Alap2:252Paprika10:193Értelem5:014Ezenkívül13:205Keserves3:146Só5:587Kaval3:398Ketten5:059Addigis4:3810Azértis11:3311(Infinity Sign)1:02  Personnel: Tenor Saxophone, Soprano Saxophone, Bass Clarinet, Kaval, Flute, Trumpet, Performer [Gardon], Kalimba [Sansa], Percussion, Vocals, Jug, Xylophone – Akosh SzelevenyiDouble Bass – Bernard Malandain Drum [Algerian Drum], Djembe, Cymbal, Gong, Bells, Kalimba, Chimes, Bass Drum – Philippe Foch Sarod, Jug, Kalimba, Trumpet [Shell-trumpet], Percussion – Bob Coke Violin, Viola, Alto Saxophone, Baritone Saxophone, Bass Clarinet, Flute – Joe Doherty Vocals, Bells [Tibetan], Harmonica, Percussion – Bertrand Cantat

Guns 'n Roses - Appetite for Destruction

Klasyka hard rocka lub dla niektorych metalu. Rok 1987 i nowa gwiazda na firmamencie - Guns 'n Roses. Plyta jest zadziwiajaca. W 100% odpowiada takim okresleniam jak: spojna, naiwna, prostlinijna, melodyjna. Melodia jest glownym znamieniem tej plyty choc z pozoru ukryta w balaganie twardych akordow i blyskotliwych solowek. Nie do przemilczenia jest znakomity, typowy dla gatunku glos wokalisty. Rzadko kiedy w historii rocka tak udany debiut ma tak wiele atutow. Z drugiej strony jest to niebezbieczne. Jak powtorzyc sukces kiedy startuje sie z najwyzszego poziomu? Plyta ma wbrew pozorom takze slabosci. Jest kultowa a zatem nietrwala i jej naiwnosc z czasem zaczyna draznic. Solowki Slasha wydaja sie podobne do siebie, maniera wokalna jest maniera. Dobrze, ze nikt nam nie odbierze przebojowosci. :-)) Silna rekomendacja dla przypadkowych sluchaczy. Fani i tak wiedza swoje ;-)

Depeche Mode - Black Celebration

Niesamowita i jak dla mnie najlepsza płyta DM. Przeciwieństwo poprzedniej Some Great Reward, gdyż o wiele spokojniejsza, mroczniejsza i nie tak metalicznie industrialna (choć niektóre utwory z tych albumów są podobne). Nie ma tu murowanych, komercyjnych hitów na miarę Enjoy The Silence, jest za to właśnie ten niesamowity klimat, sprawiający, że oczami wyobraźni można ujrzeć dwojga nieszczęśliwych kochanków przechadzających się nocą po opuszczonej, ogromnej, starej fabryce. Zimny dźwięk syntezatorów i niemal grobowy głos Gahana, potęgują podążające w ślad za wokalistą echa oraz głuche pogłosy, w których słychać jakieś dziwne dźwięki, szelesty, ludzkie rozmowy... Te elektroniczne, sztucznie wytworzone efekty sprawiają, że ma się wrażenie niezwykłej głębi i przestrzeni. Głos Martina w A Question Of Lust, dobiega jakby z oddali, właściwie to w refrenie słychać już tylko jego echo. Miejscami na płycie można znaleźć jeszcze drobne pozostałości po new romantic, ale tylko w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Obok nastrojowych i bardzo smutnych kompozycji jest też kilka szybki i rytmicznych kawałków jak choćby rewelacyjny A Question Of Time, który mógłby się śmiało znaleźć na Some Great Reward. Nastrój płyty psują troszku wciśnięte na końcu dyskotekowe remiksy no, ale ile tam efektów... ;-) Za to ostatni, króciutki Black Day stanowi już doskonałe zakończenie tego mrocznego albumu. Płyta lepsza od troszku nierównej Music For The Masses i zdecydowanie lepsza od zbyt komercyjnego (przepraszam, że powtarzam za fanami) Violatora, przy okazji mrocznością zjadająca tego ostatniego na śniadanie... ;-)

Cynic - Focus

Wspaniała i jedyna w swoim rodzaju płyta. Wydany w 1993r. „Focus” stal się ewenementem na scenie death, gdzie oryginalne kompozycje przeplatały się z wirtuozerskimi zagraniami, zahaczającymi o jazzowe klimaty. Niestety sukces artystyczny nie okazał się w pełni komercyjny i chyba to było jednym z powodów rozejścia się muzyków w inne projekty. „Fokus” nie należy do najłatwiejszych płyt. Łatwiej się zniechęcić niż w pełni przekonać do tego, czym nas uraczyli P. Masdival, J. Gobel, S. Reinert oraz S. Malone. A warto. Takiego bogactwa dźwięków, zmian temp i styli ciężko wyszukać miedzy tysiącami płyt, jakie wychodzą co roku. Według mnie nie ma innej takiej płyty na scenie (a może i nie tylko) metalowej. Warsztat techniczny muzyków może tylko budzić zazdrość, bo obok genialnych zagrywek cały czas płynie muzyka przez duże M. Jest to swego rodzaju referencja i zazwyczaj takiego grania staram się szukać. Kiedy przegryzłem się przez ta płytę szybko stała się jednym z najważniejszych pozycji w mojej „płytotece” i jeden z najważniejszych dokonań w muzyce w ogóle. Wspomniałem powyżej, ze dużo jest na tej płycie zmian tempa. One są niesamowite! Tak szybko jak ostre deathowe gitary przechodzą w piękne jazzowe, akustyczne plumkania tak szybko zmieniają się znowu w przesterowany dźwięk. Przede wszystkim jest to płyta death metalowa, ale tyle smaczków, które są w niej ukryte przyprawiają o zawrót głowy. Mam na myśli grę poszczególnych instrumentów. Harmonia miesza się z subiektywnym wrażeniem dysharmonii czy nawet bałaganu. Ile potrzeba czasu i pewnej wiedzy muzycznej by stwierdzić, ze to inteligentne zamierzenie muzyków. Rewelacyjne solówki. Gra perkusisty to czysta magia a basista nie ukrywa się gdzieś w tle tylko „tworzy własną muzykę”. Na płycie nie ma zbytnio wyróżniających się utworów. Wszystkie kompozycje tworzą jedność i każda z osobna to istny majstersztyk. Choć warto wspomnieć o instrumentalnym „Textures”, który nieco w łagodniejszy sposób (bez deathowych naleciałości) może w pełni pokazać kunszt gry zespołu Cynic. Drażnić mogą tez nieco (na początku) wokale, które obok zwykłych growlingow przeplatane są z czystymi wokalizami przepuszczonymi przez syntezatorowy przester. Dopiero po jakimś czasie, przynajmniej ja, przyzwyczaiłem się do tego rodzaju śpiewu, a teraz nie wyobrażam sobie bez tego dodatku tej płyty.

John Lennon - John Lennon/Plastic Ono Band

Rok 1970 - The Beatles nie isnieja a chlopcy wydaja solowe plyty. Wszystkie zreszta na wybitnym poziomie. John Lennon nie gorszy. Przyskrzyniony nieco klopotami w malzenstwie oraz sfrustrowany po rozpadzie zespolu popadl w klopoty finansowe (tak, tak!) i udal sie po odnowe do psychoterapeutow a ci rozbabrali jego dziecinstwo i probowali uleczyc obciazenia. O dziwo, te usilowania przyniosly skutek w postaci plyty. John Lennon wyspiewal swoje nowe odkrycia dotyczace przeszlosci a poniewaz siegaly podstaw czlowieczenstwa, tozsamosci, uczuc wyszla swietna plyta. John Lennon ma mozliwosci i je wykorzystal. 'Mother', 'Working Class Hero', 'Love' - to bardziej znane utwory tej swietnej plyty. Warto.

Frank Zappa - Freak Out!

O tej płycie można by pewnie napisać książkę rozmiarów średniej encyklopedii. A w trzech słowach wygląda to mniej więcej tak: grupa niezwykle twórczych młodych ludzi z Hollywood nagrała płytkę, która każdą swoją sekundą, każdym milimetrem kwadratowym, równie nieprzyzwoicie co całkowicie wypina się na wywodzący z San Francisco flower-power. I nie tylko, bo Zappa przejechał się praktycznie po wszystkich - począwszy na amerykańskich grupkach, wygrywających na przełomie lat 50 i 60-tych skretyniałe przeboje (jak w liście przebojów dla oldbojów), skończywszy na The Beatles. Sposób polega na połączeniu stylu muzycznego ofiary z ośmieszającym tekstem. "Freak Out!" stanowi więc przeuroczą zbieraninę różnych stylowo utworków, umiejętnie posklejanych. Warto dodać, że był to pierwszy w historii Rocka album dwupłytowy - i pierwszy longplay wypełniły właśnie rozmaite muzyczne pastisze, drugi zaś miał charakter eksperymentalny, rzec można, mocno psychodeliczny. Całość stanowi popis wielkich umiejętności w dziedzinie gry i realizacji oraz genialnego poczucia humoru. Jak widać, same superlatywy. Jedyną wadą albumu jest to, że ciężko go kupić. W Polsce. Nad wyraz polecam! To jest właśnie ta płyta, którą zabiera się na bezludną wyspę...

Allman Brothers Band - live at fillmore

W zasadzie Koledzy napisali o tej płycie - legendzie już całą prawdę. Fillmore East to płyta kultowa i jeden z najlepszych albumów Live w historii rocka. Niepowtrzalna i nieprzemijająca Muzyka. Od siebie dodam, że już na owe czasy była to rewelacja. Dużo z tego blues-rockowego grania jest aktualne do dziś, a nikt nie tka już niestety tak misternych solówek, jak niezapomniany Duane...Dodam dla mniej zorientowanych, że naprawdę warto też posłuchać, jak grał z Eykiem na jego pierwszej płycie. Co mogę dodać więcej? Każdy zainteresowany rockiem musi znać to na pamięć! A dzisiaj niestety tak już się nie gra...

Keith Jarrett - The Koln Concert

Co tu pisać...gdybym był muzykiem, ale nie jestem, to może bym się wysilił na analizy...a tak...krótko mówiąc- Dzieło.

Patricia Barber - Companion

Świetna muzyczka, przemyślane zmiany tempa, hipnotyzujące momenty. Ulubione: nr 2 za kontrabas nr 4 za całość + świetny tekst (i te brawa za TĘ aluzję) nr 7 - tam jest po prostu wszystko... Reszta dlatego jako reszta, bo powyższe naprawdę wypada wyróżnić:) Poza tym, zespół jest świetnie zgrany, gitarzysta i kontrabasista daja popisy mistrzostwa, że aż się chce brawo bić. No i rewelacyjna Patrycja Goliwąs.

Dave Douglas - Constellations

To druga płyta chyba najciekawszego zespółu prowadzonego przez Dave'a Douglasa - Tiny Bell Trio (Dave D. - trąbka, Brad Shepik - gitara elektryczna, Jim Black - perkusja). I IMHO najlepsza :) Nagrana została w 1995 roku i ukazała się nakładem niewielkiej, acz bardzo zacnej szwajcarskiej wytwórni HatHut. W tamtym czasie Dave Douglas nie został jeszcze okrzyknięty trębaczem nr 1 światowego jazzu, co nie znaczy że nie był już wtedy znakomitym muzykiem. Mało tego - nagrywał wówczas ciekawsze płyty niż obecnie, gdy ma już status międzynarodowej gwiazdy i próbuje wpisywać się w nurty bardziej mainstreamowe. Ale zostawmy te dywagacje i wróćmy do "Constellations". To płyta genialna i na tym mógłbym już zakończyć tą recenzyjkę :) Bo nie bardzo wiem jak pisać o rzeczach, ktore sięgają niemalże absolutu. Może więc coś o samej stylistyce. Czy to jazz? Może tak, może nie - jeśli ktoś ma sięgnąć po ta płytę tylko dlatego, że to jazz, a więc muzyka najbardziej audiofilska i najbardziej wyrafinowana z możliwych to lepiej napisać, że to jest jazz ;-) Ale równie dobrze, albo i nawet bardziej trafnie można by ją nazwać balkan-etno-free-improv. No bo z jednej strony bałkańskie melodie (przy czym to raczej stylizacja niż sięganie po tradycyjne ludowe tematy), z drugiej zaś pyszne i szalone improwizacje określają charakter tej płyty jak i całej tworczości Tiny Bell Trio. I coś takiego mi się cholernie podoba - muzyka nie siląca się specjalnie na awangardę, choć jednak awangardowa (zwłaszcza dla przyzwyczajonych do mainstreamu i tradycji), ale jednocześnie zawierająca też elementy, na których można "zawiesić" ucho i chyba tylko głuchy nie podda się ich urokowi. Przy czym warto dodać, że "Constellations" to najbardziej rozimprowizowana, "odjechana" i energetyczna z płyt TBT. Chłopaki jadą aż miło już od pierwszych dźwięków perkusji Jima Blacka rozpoczynajacych płytę. Dobrze, że są momenty spokojniejsze, jak znakomite "Scriabin" i można na chwilę odetchnąć. Z ciekawostek - oprócz kompozycji Douglasa mamy tu utwór Herbie Nicholsa, Georgesa Brassensa oraz kapitalną wersję "Vanitatus Vanitatum" Roberta Schumanna (z dopiskiem "mit Humor" :) Warto wspomniec również o samych muzykach, bo i postaci to wyjątkowe i sam skład instrumentalny dość nietypowy. Dave Douglas - trąbka nr 1 naszych czasów, cóż tu więcej dodawać. I brzmieniem czaruje i improwizacjami zachwyca. Brad Shepik - najmniej znany z tej trójcy, ale to naprawdę znakomity "wioślarz". No i last, but not least - Jim Black. Nie ukrywam, że ten niepozorny i skromny człowiek jest dla mnie postacią boską niemalże ;-) To co wyprawia za perkusją to jest mistrzostwo świata. Gra na zestawie wyposażonym w dodatkowe "bajery" - dzwoneczki (nazwa grupy zobowiązuje), łańcuchy, łańcuszki i cholera wie co jeszcze. I brzmi to wprost bajecznie - tu pyknie delikatnie w jeden bajerek, tam w drugi, to znowu w blaszki, a za chwilę uruchamia szaloną rozpędzoną machinę perkusyjną, jakby za garami siedział Zwierzak (o ile dobrze pamiętam) z Muppet Show :-) Raz maluje swą grą finezyjne pastelowe krajobrazy, by za moment przejść do (pozornie) nieokiełznanego chaosu - prawdziwej perkusyjnej abstrakcji, podanej na dodatek z niesamowitym powerem. Niezwykła wyobraźnia i fantastyczna technika, oraz nietypowe rozwiązania rytmiczne i brzmieniowe powodują, że to drummer, którego rozpoznaje się już po 2-3 uderzeniach. Przy czym nie ma w jego grze nic z durnego popisywania się - po prostu idealnie wkomponowuje się w muzykę, w jakim składzie by nie grał. I staje się bohaterem niemal każdego zespołu, każdej płyty na której gra, na równi z liderami. W Tiny bell trio ma dodatkowo utrudnione zadanie, no bo przecież nie ma tu wsparcia w kontrabasie. Nic to - nie tylko pod względem rytmicznym płyta jest mimo tego "braku" pełnowartościowa, ale dodatkowo Jim Black nierzadko czyni z perkusji jeszcze jeden instrument melodyczny. Podsumowując - "Constellations" to płyta którą od paru lat zaliczam do swoich ulubionych i mój cedek połyka ją dość często :) Mimo to nie znudziła mi się ani trochę i prawie zawsze słucham jej z wypiekami na twarzy. FANTASTYCZNA MUZYKA. Powinna się spodobać nie tylko fanom zakręconych dźwięków, ale i miłośnikom mocniejszego rockowego uderzenia czy też z drugiej strony spokojniejszych i uroczych brzmień bałkańskich. Może nawet fanom Bregovica? ;-) No... oni może lepiej niech zaczną od pierwszej płyty TBT wydanej przez Songlines, albo od twórczości grupy Pachora, gdzie udziela się dwóch bohaterów opisywanego tu krążka - Black i Shepik, tam jest więcej etno, a mniej tych "strasznych" improwizacji. Oczywiście dla miłośników jazzu, niekoniecznie z przedrostkiem "avant-" jakakolwiek płyta Tiny Bell Trio to pozycja obowiązkowa. Jeśli wypociny takiego pseudo-znawcy jak ja nie są wystarczającą rekomendacją to podeprę się tzw. autorytetem - Maciej Karłowski na łamach HFiM przyznał płycie "Constellations" 6 (słownie - SZEŚĆ) czarnych kółeczek!

Mark Knopfler - Shangri - La

Opinia na temat muzyki bez zmian: Zapomnijcie na chwilę, że istniał kiedykolwiek taki zespół jak Dire Straits i że słyszeliście kiedykolwiek takie kawałki, jak Private...czy Telegraph Road. Zapomnijcie, że taki ktoś, jak Mark Knopfler był też kiedyś młody. Zapomnijcie, że istnieje taka muzyka, jak rock. Nie lubicie hałasu i jazgotliwych gitar? Fuzzów? Dudniącej sekcji? Drażliwego wokalu? Słuchania za głośno? To świetnie, możecie zatem teraz zapuścić sobie nowe dzieło Marka i oddać się temu błogiemu nastrojowi country i rhythm and bluesa. Proszę tylko, nie zapomnijcie wygodnie usiąść, napić się gorącej herbatki albo czegoś mocniejszego. No i koniecznie miękka podusia - płyta jest dość długa. Dobranoc!

Placebo - Sleeping with ghosts

Jednym słowem fajna rockowa płytka. Taka skoczna mocna porywająca muzyka. Już od pierwszych taktów wiadomo że nie będzie nam się nudzić. Są momenty spokojne i kojące uszy. Nawet nie wiadomo kiedy się kończy - czas przy tej muzyce płynie jak szalony. Mnie najbardziej podobają się numery 1,2,5 i 11.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.