Skocz do zawartości

943 płyty

Anna Maria Jopek - Bosa

Wyśmienita plyta,audiofilsko nagrana,niczym płyty z audionot,niedoceniane przez wyznawców dobrego brzmienia,którzy nie wiedząc czemu nie doceniają polskich płyt i polskich wykonawców.A przecież taka piosenkarka jak Jopek powinna stać na niejednej półce w domach audiofili na całym świecie obok takich dam Jazzu jak Cassandra Wilson,Diany Krall czy Kari Bremnes. Przynajmniej u mnie tak jest!!!

Portishead - Portishead

Była to moja pierwsza płyta tego zespołu (trafiłem na nią zupełnie przypadkiem). Pozniej zakupiłem wszystkie pozostałe (3).Moim skromnym zdaniem najlepsza jest wasnie "Portishead". Muzyka, no coz tego nie da się podrobic. Absolutna deliria, odlot. Muzyka demoniczna, w pelni dolujca. Polecam sluchac glosno.Plyte zakupilem w gigancie 29 zl. Gatunek blizej niedookreslony (moze jazz elektroniczny)

Can - Tago Mago

Płyta rewelacyjna, jedna z najlepszych krautrockowych płyt i nie tylko. Pełna transu, odniesień do muzyki rytualnej, najmniej tu blues - rocka tak charakterystycznego do muzyki tamtych czasów. W oryginalnej wersji analogowej to dwupłytowy album, w wersji CD występuje jako pojedynczy. Reedycji najpierw dokonała wytwórnia Spoon, teraz Can wydaje Mute.

Arc Angels - Arc Angels

Zespół Arc Angels powstał na poczatku lat '90 w Austin w Teksasie. Tworzyło go czterech muzyków: Doyle Bramhall II, Charlie Sexton, Tommy Shannon, Chris Layton. Zespół istniał krótko, ich debiutancki album okazał się zarazem ostatnim, ale i tak ta jedna płyta wystarczyła, żeby zapisac się na stałe w historii amerykańskiej muzyki - nazwa Arc Angels jest wciąż dobrze rozpoznawalna w USA. Trudno się dziwić - szczerze mówiąc ciężko znaleźć tak dobry debiutancki album. Arc Angels to kawał dobrego rocka, płyty można słuchać barzdo wiele razy i wciąż się nie nudzi. Zdecydowanie polecam.

Andy Fairweather Low - Wide Eyed And Legless 1974-1997

Ta wydana w Australii płyta zawiera największe hity z dorobku gitarzysty, m.in. Spider Jivin', Drowning on Dry Land, If That's What It Takes, Wide Eyed And Legless, 8 Ton Crazy, Be Bop'n'holla i wiele innych. Wiekszość z 20 piosenek nagrano w latach '70 i na poczatku lat '80. Generalnie jest to rock z domieszką folku - prosta muzyka, dziś oczywiście stosunkowo mało popularna, ale słucha się tego bardzo przyjemnie. Muzykę tego typu ciężko uznac za genialną, ale nie bez powodu Andy Fairweather Low jest jedną z ważniejszych postaci muzyki brytyjskiej lat '70.

Snowy White - Restless

Snowy White znany jest w Polsce głównie jako muzyk w zespole Rogera Watersa. Jego własna twórczość jest już mniej znana. Restless jest chyba najnowszą płytą gitarzysty. W Polsce dostępne jest głównie wydanie portugalskie (Upgrade Records), a cena jest wręcz śmieszna i kształtuje się w okolicach 20zł. Sama muzyka jest już natomiast całkiem na serio - krótko mówiąc: dobry album. Znajdziemy tu rózne utwory od średnio mocnego rocka po piękne ballady wzbogacone pięknym brzmieniem Gibsona Snowy'ego, który gra zupełnie inaczej i, po prostu, lepiej niz u Watersa. Tam gra wiecznie jedno i to samo, a na Restless odszedł od stosowanych choćby na "in the flesh" riffów i gra po swojemu, trzeba przyznać, ze bardo ładnie. Dodatkowym atutem płyty jest także użycie dość egzotycznych bębnów w niektórych piosenkach. Oglónie rzecz biorąc nic specjalnie "odkrywczego", ale słucha się super, a "Time has Come" czy "Soldier of Fortune" uważam za jedne z najlepszych utworów, które mam. Tytułowe Restless podoba mi się już trochę mniej, ale i nie wkurza. A jak weżmiemy pod uwagę cenę płyty - szkoda jej nie kupić :)

Springsteen Bruc - Born in the U.S.A

Plyta bardzo znana by nie powiedziec slawna. Plyta, ktora tkwi gleboko w swiadomosci wielu ale jednoczesnie wiele hitow z jej listy obecnosci nie jest czesto granych. Ba, caly Bruce nie jest chetnie eksploatowany na falach eteru. Dlaczego? Odpowiedz jest trudna. Wielu zapamietalych fanow Bossa nie lubi tej plyty, jest zbyt komercyjna, zbyt czeladnicza, zbyt rzemieslnicza i obliczona na sukces. Bruce Springsteen mial juz w tym momencie gigantyczne doswiadcznie i mogl je wyorzystac dla dokonania skoku na kase. I zrobil to. Mamy plyta latwa w sluchaniu i zawierajaca wiele hitow. Sek w tym, ze trudno sie odczepic od mysli o rutynie, pisaniu pod sluchacza i graniu bieglosca a nie sercem. Do tego jest dysonans kontekstu faceta, ktory zrobil miliony na piosenkach, jest uosobieniem mitu o amerykanskim marzeniu a spiewa o malym miasteczku bez przyszlosci. Moze ow sukces to niedomowienie, ktore sami sobie mozemy dopowiedziec - jest to plyta o sukcesie. Ale nie. To jest za daleko idace bo przeciez Boss to prostak. Jak tu wyjsc z takiej pokreconej sytuacji? Fani mowia olac to. Przypadkowym sluchaczom plyta sie podoba. Z dobrych rzeczy niewatpliwie jest ciekawa gra E-street bandu. Takze mila uchu melodyka i lapiace za serce teksty z marginesem do wlasnych interpretacji. Minusem jest nieszczerosc tej plyty oraz ciezkie spiewanie Bossa. On zreszta zawsze spiewa z nieskrywanym wysilkiem ale tu jakos to nie pasuje. Mistrz rzemiosla a takie meki. Wyuczone? ;-) Plyta, ktora kupicie, posluchacie, polubicie i.. odstawicie na swiete nigdy na polke. Boss potrafi lepiej, naprawde.

Cat Stevens (Yusuf Islam) - An Other Cup

Cos z Cata Stevensa bylo niemal obowiazkowa pozycja w kazdje plytotece lat 70-tych, szczegolnie wsrod rozgoraczkowanych nastolatek. Bylo-minelo ale ktoz nie zna przynajmniej kilku podstawowych piosenek Mistrza? Warto i dzis miec jego GH no bo talent kompozytorski byl, glos oryginalny, cieply i stylowy. Cat Stevens milczal przez 30 lat dorobiwszy sie w tym czasie islamskiej religii, islamskiej zony, islamskich dzieci i islamskich przyjaciol. Kiedy po latach zapragnal powrocic do USA robiono mu wielkie trudnosci i wcale nie w ramach reklamy. No ale wrocil i nagral plyte 'An Other Cup'. Plyta sprzedaje sie srednio bo artysta YUSUF wykaligrafowany na okladce nie jest powszechnie znany no i nie moze byc takze pamietany. Tymczasem plyta jest bezbolesnym przedluzeniem dzialan sprzed 30 lat. Jest hippisowska, akustyczna, melodyjna, dotyka spraw nieba i ziemi i to w nieco podnioslych slowach. W piosenkarstwie jednak lekka egzaltacja i upust nieco naiwnym wizjom uchodzi. Sztandarowy przyklad - 'Imagine' Lennona. Yusuf czyli Cat robi to samo. Robi z wdziekiem i sensem. Jezeli zapomnimy na chwile o konflikcie 2 religii, jezeli przyjmiemy jego wyspiewywanie o pokoju za dobra monete a nie propagowanie islamu to spokojnie skonsumujemy to znakomite muzycznie danie. Informacja we wkladce plyty nie jest zbyt jasna ale przynajmniej 2 nazwiska sa warte wspomnienia - Youssou N'Dour i studyjny-sesyjny geniusz gitary John Themis. To jakas gwarancja przemieniania srebra w zloto. I faktycznie plyta lsni. Jest kilka znakomitych piosenek, inne sa bardzo solidne. Prawie historyczne wymagania wypelnienia plyty kilkunastoma szlagierami sa tu spelnione. Do ozdoby mamy troche oszczednie dafkowanych smaczkow - arabski, country, hippie, jazz. Mimo wokalu na pierwszym i wysunietym planie jest takze nieco deciakow, orkiestracji czy wrecz filmowych akcentow. No niezla rzecz jednym slowem. Gdyby czlowiek jeszcze nadal nazywal sie Cat Stevens bylby to pewnie Wielki Come Back. A tak tylko dobra plyta dobrego czlowieka.

Linkin Park - Reanimation

Płyta zawiera większość remixów utworów z "Hybrid Theory" tworzonych przy współpracy z masą innych artystów. Kiedy kupowałem płytę, nie byłem przekonany co do tego co na niej znajdę ( miałem podejście że to pomysł zespołu na zarobienie dodatkowej kasy nie przemęczając się ). Po przesłuchaniu płyta bardzo mi się spodobała. Każdy utwór jest przedstawiony w zupełnie inny sposób, widać że chłopaki z Linkina się napracowali. Składa się z 20 kawałków przerywanych wstawkami z rozmowami.

Springsteen Bruc - Born in the U.S.A

Czas na krwisty stek z frytkami gęsto polany keczupem, czas na podróż 66-stką w rozklekotanym pickup'ie, czas na sen w przyczepie postawionej prosto na gorącym piasku przy drodze... Witaminom, katalizatorom i klimatyzacji mówimy adios. Czas na Bruc'a. Czas na proste, żeby nie powiedzieć proletariackie, brzmienia prosto z lat 80 (to ostatnia dekada, gdzie napisano coś oryginalnego w muzyce pop). Cztery gwiazdki za naturalność w postaci brudu, potu i naiwnych marzeń wyciekających z tej płyty. Piąta gwiazda to oczywiście Bruc. Zabieracie się na ten pociąg albo nie. Melua została na peronie ze swoimi przepłaconym porcelanowym głosikiem - naiwność Bruca ma brudne oblicze. Ja wsiadłem.

Doyle Bramhall II - Welcome

Doyle Bramhall II to stosunkowo mało popularny w Polsce gitarzysta i kompozytor z Texasu. Na poczatku lat '90 grał w zespole Arc Angels, który jednak szybko się rozpadł. Wydana w 2001. roku Welcome to trzecia solowa płyta Doyl'a, zdaniem AllMusicGuide najsłabsza. Doyle Bramhall gra muzykę zaliczaną do bluesa, blues-rocka czy R&B. Na płycie znajdziemy 12 różnorodnych utworów. Wśród nich są takie, do których wraca się często i z przyjemnością oraz takie, o których raczej szybko się zapomina, bo po prostu są przeciętne i mało wciągające. Jako, ze Doyle to bardzo dobry gitarzysta, na płycie znajdziemy dużo gitary (elektrycznej) w przeróżnych odsłonach i to właśnie bogactwo brzmień tego instrumentu jest głównym atutem albumu. Ogólnie płyty słucha się z przyjemnością, choć czasami korci mnie, żeby nacisnąć skip, co też i wtedy czynię. Podstawowy zarzut wobec niektórych utworów to monotonia połączona z pewna jazgotliwością. Nie chodzi bynajmniej o to, że za głośno czy za ostro (osobiście lubię też jak gitarzysta "da czadu"), razcej o brak pewnego piękna, melodyjności czy zwyczajnie polotu. W innych piosenkach wszystko to już jest i tych słucha się super. Mnie osobiście najbardziej podobają się "so you want it to rain", "Thin dream" i "Cry". I choćby dla tych piosenek cieszę się, że mam ten album. W sumie polecam, zwłaszcza, że na allegro cena nie zwala z nóg.

Moody Blues - Long Distance Voyager

Dla lamerow - wbrew nazwie zespolu plyta nie ma nic wspolnego z bluesem. Jezeli szukamy okolic to bedzie to Roxy Music, ELO, Cock Robin, Yes - i to w wydaniu z lat 70-tych. Wprawdzie plyta jest z roku 1981 ale gleboko osadzona w tradycji najlepszego grania post-beatlesowskiego. Moody Blues sypal plytami jak z rekawa i 'Long Distance Voyager' jest gdzies posrodku dlugiej listy ale takze konczy okres swietnosci zespolu. Czy jest to ich najlepsza plyta? Nie znam wszystkich ale na ile sie zorientowalem sluchajac innych dokonan Long Distance Voyager jest pikiem twoczosci. Czy jest to plyta z tematem? Tak. Niebieska okladka z XIX-wieczna rycina przedstawia teatrzyk kukielkowy i widzow w plenerach wiktorianskiej Anglii. Po kilkunastu rzutach oka na okladke nagle zauwazamy na niebie niewielkich rozmiarow obiekt latajacy najwyrazniej z wyzszej niz wiktorianska cywilizacji - jakies UFO czy co?! Teksty piosenek zmagaja sie z problemem przemijania, przeszlosci i przyszlosci. Milosc ma tylko czas przyszly, mamy w rece 22.000 dni i nocy (jak przypomina tytul jednej z piosenek). Zatem jest to plyta z koncepcja podobna do 'Time' ELO. Co z muzyka? Jest to jedna z najlepiej sluchajacych sie plyt jakie znam. Trudno sie oprzec fantastycznym melodiom i urodzie calosci. Do tego dobre wokale, gitara podporzadkowana calosci, slowki gora na 16 taktow, delikatna elektronika (Patrik Moraz!) i urozmaicenie. Po kilku naprawde doskonalych piosenkach 'tradycynych' na koniec mamy wodewilowe zakonczenie w rytmie walczyka i ostry, rockowy kawalek na deser. Melodie, och, melodie - posluchajcie chocby utwou 'Nervous', ktory wbrew nazwie jest przywieziony wprost z lak anielskich. Cudo i oaza piekna i spokoju. Aranzacje choc klasyczne to zrobione ze smakiem. Klasyczne? No tak, to jest klasyk!

The Twilight Singers - Powder Burns

Gregowi Dulli, zresocjalizowanemu swego czasu obywatelowi, znanego ze swietnego Afgan Whigs, a obecnie frontmana The Twilight (a takze Gutter Twins, ktorego plyta wchodzi 3 marca i swietnie sie zapowiada) .. wyszedl naprawde dobry album. Sporo pozostalo z dawnego AW (zwlaszcza glos), ale generalnie wszystko brzmi jeszcze dojrzalej (od strony muzycznej zwlaszcza), to jedna z tych plyt ktorych melodyjnosc pojawia sie i rosnie z kazdym kolejnym odsluchaniem, co moze byc strata dla nazbyt szybko przerabiajacych kolejne stosy plyt. Material ten bowiem niekoniecznie kazdemu zaraz wpadnie z marszu w ucho, co mnie akurat odpowiada, bo i nie wypadnie rownie szybko, jak wiekszosc 'efektownie' robionych piosenek, ktore juz chwile pozniej brzmia mocno banalnie. Masa inteligentnego (znaczy sie w opozycji do oklepanego 'zwrotka/refren') dosc bogatego w instrumentarium, zroznicowanego grania no i znakomity wokal Dulliego, tu sie nic nie zmienilo, sa tez wyjatkowo dobre teksty...

Rodrigo y Gabriela - Rodrigo y Gabriela

No dobrze, ładne jaja, zabrałem się do napisania opinii. Ale po prostu nie chcę żyć w nieświadomości że ktoś mógłby ich przegapić. To się chyba prometeizm nazywa. Ale do rzeczy, pewnego razu siedzieliśmy w KAiM i tam wicie rozumicie plumkanie i takie tam. Nagle twonk wyjmuje rzeczoną płytkę, zaczynamy słuchać i tak naprawdę można by było przy niej spędzić przy niej następny tydzień, wgniatało w fotel niesamowicie. Czasem piszę się że w jakiejś muzyce jest energia- to co się dzieje na tej płycie można porównywać z energią atomową. Mianowicie pewnien meksykański gitarzysta z kapeli metalowej której nazwa mogła by brzmieć "el slayeros" spotkał gitarzystkę fascynującej się flamenco. Wychodzi z tego niesaomwity koktail. Dwa pudła potrafią zagrać "Oriona" Metalliki i to cholernie dobrze. Jaki jest na to przepis: weż gitarzystkę flamenco i metalowca który jak każdy prawdziwy gitarzysta sięga do blusowej stylistyki. Racze nie można się nudzić. ich koncerty mają tak samo szaloną widownie jak Red Hot Chili Peppers. I naprawdę trudno się dziwić. Na płycie znajduje się parę ich kompozycji o sympatycznych ( Diablo Rojo ) hiszpańskich nazwach i inny klasyk - „Stairway to Heaven” zagrany tak że klękajcie narody. Gabriela jako że inklinacje ma jakie ma świetnie zastępuje pekusję do metalowych zagrywek Rodrigo, a to wszystko na pudełkach. Są wielcy. Polecam. Tutaj specjalne podziękowania dla nieocenionego Wojciecha Manna - jego recenzja nosi wszystko mówiący tytuł: "Dwie gitary i dużo muzyki".

Ottmar Liebert - Nouveau Flamenco

Do zakupu płyty skłonił mnie tytuł, bo nazwisko wykonawcy nic mi nie mówiło. Muzyka na tej płycie to oczywiści przepiękne flamenco gdzie instrumentem wiodącym jest klasyczna gitara. Płyta ta napewno spodoba się wszystkim którzy lubią posłuchać Paco De Lucia. Jak na flamenko przystało muzyka jest pełna dynamizmu, napięcia, wyczekiwania i romantyzmu.

Nine Inch Nails - Y34RZ3R0R3MIX3D

Powyzszy album o latwo wpadajacym w ucho tytule :") zanabylem po dlugiej walce z soba samym, w duzej mierze wywniku pewnego znudzenia (takie granie na jedno sluchanie) kolejnymi tworami NIN, duzo lepiej odbieram ostatnie dzialania Ministry, powiedzmy, ze u korzeni obu ekip stal kiedys industrial, ktorego niewiele sie ostalo, albo raczej jest on teraz w wersji mocno lekkostrawnej (zwlaszcza tyczy sie to NIN), spozywczej ? No i tak sobie myslalem nad zakupem, jako ze to zwyczajnie zmiksowana ich ostatnia plyta "Year Zero', ktora juz mam (bo kupuje dla swietego spokoju, no i okladki maja zawsze fajne) i ktora nie jest taka najgorsza, wrecz swietna w porownaniu do badziewnej (takze w sensie nagrania) With Teeth czy Fragile. No ale tak sobie czytam, kto tam maczal paluchy w tych przerobkach i widze, ze sporo ulubionych mord, jak przykladowo: Pirate Robot Midget, Bill Laswell, Fennesz, Kronos Quartet.. i tym sposobem sie przekonalem, zwlaszcza ze najlepsze plyty NIN to w zasadzie te zmiksowane przez kogos innego, IMO, jak przykladowo Further down Spiral przez Coila. Material ten, musze przyznac, jest o klase (dwie ?) lepszy od oryginalu, brzmi duzo ciekawiej, z wieksza glebia, chlopcy tchenli troche polotu/duszy w to wszystko,znakomite granie z kilkoma ledwie wyjatkami (tu wybrzydzam, wszystko swietne), obowiazkowy zakup dla fanow tego typu brzmienia.

Kylie Minogue - The Impossible Princess

Ten wpis popelniam nie po to by gloryfikowac dzialalnosc 'ksiezniczki dyskotekowego popu', a raczej by nieco oddac jej sprawiedliwosci w tym co chciala by byc moze tworzyc, a co ostatecznie czyni. 'The impossible..' byl zalozonym pierwotnie tytulem, jednakoz w wyniku tego iz inna ksiezniczka, tym razem angielska, zmarla (zginela?), zostal on zmieniony, by ostatecznie ukazac sie jako 'Kylie Minogue' i pod takim jest zapewne wylapywalny.Co do samej zawartosci muzycznej, mamy 12, calkiem sensownie zaaranzowanych i zaspiewanych/zanuconych pioseneczek, a przede wszystkim, nie jest to wszystko na przyslowiowe 'jedno kopyto'. Sama plyta, no coz, najuczciwiej byloby ja odniesc do albumu kolezanki po fachu, innej ksiezniczki popu, Madonny i jej "Ray of light', ktory pochodzi z grubsza ze zblizonego okresu, i tu zmiezam do swej puenty. 'The impossible..' jest zwyczajnie na moj gust duzo ciekawszym 'eksperymentem' niz przyjaznie przywitany przez krytyke 'Ray of light', z ta roznica, ze jakos zupelnie i natychmiastowo zapadl sie w cieniu, co mozna brac jako jego dodatkowa zalete, byla to jednakze klapa jesli chodzi o przychody. Szkoda czy tez nie, to nie pozostalo Australijce nic innego niz kontynuacja klepania czysto plastikowych brzmien, vide jej kolejne albumy. Na koniec dodam, ze bohaterka tej recenzji zaskoczyla chociazby takimi utworami jak: Through the years, Too Far czy Limbo.. i nie zeby mnie one poniosly, zwyczajnie niczego zblizonego wczesniej nie grala (pomijajac muzyczne romansowanie z oblesnym Nickiem Cavem)i juz zapewne nie zagra.

The Grassy Knoll - The Grassy Knoll

Ten 'zespol' to w zsadzie project niejakiego Boba Greena (Nowy Jork) preferujacego dlubac w mieszance stylowej, dajacej w efekcie cos na ksztalt Chemical Brothers probujacych grac jazz, chociaz to raczej zle porownanie. TGK to o niebo ciekawsze i ambitniejsze granie, glebiej wciagajace, nawet chyba jest takie okreslenie na ta dosc trudna do sklasyfikowania muzyke, z angielskiego mamy tu slowo ‘Fusion’, czyli brzmieniowe pomieszanie z polataniem ogarniete w niezwykle spojna calosc. Sa tez tacy,ktorzy w TGK slysza ducha saksofonu Parkera wraz z Watersem na klawiszach a nawet dla Hendrixa znalazlo by sie tam miejsce, cos w tym jest. I to wszystko na raz w jednym miejscu i czasie. Warto moze wspomniec, ze Green wspolpracowal swego czasu z Nickiem Sansao (wspolnie wydany album 'Masterwork III'), czyli mozgiem projektow ‘Fear of..’ Public Enemy czy “Daydream..’ Sonic Youth. Sama plyta pochodzaca z 1998 roku, to swietnie zrobiony, zywy i mocny chwilami, transowy ale wyrafinowany zarazem zgrzyt, potrafiacy jednak zlagodzic sie skocznie i przejsc w melancholie. Nie ma tu jednak ani chwili przynudzania, moze zabrzmiec tez poczatkowo dosc bezdusznie,albo sie to komus w pelni spodoba,albo zupelnie podziekuje. Ja naleze do tych pierwszych...

David Gilmour - In Concert DVD

Bardzo ciekawy koncert z dużym udziałem instrumentów akustycznych. Mamy więc kontrabas, wiolonczelę, fortepian, rożek angielski, saksofon, dość duży, jak na Gilmoura, chórek i z reguły dwie akustyczne gitary, przy czym Gilmour czasami przerzuca się na elektryka lub przełącza elektro-akustyka w taki tryb. Wykonania piosenek znanych i mniej znanych niemal perfekcyjne. Koncert bardzo wciagający i trzeba go wiele razy obajrzeć, zeby się znudził (i tak tylko na krótko). Jedynym mankamentem jest dość mocno zszarpany głos Gilmoura, któremu czasami zdarza się cieniutko zapiszczeć :). Gorąco polecam, bo są tu prawdziwe perełki. Np wykonania Coming back to Life czy High Hopes, czy wreszcie Wish You Were Here należą na pewno do najlepszych, jakie słyszałem.

Miles Davis - Kind of Blue

Gdzies wlasnie kolo roku 1959 w USA liczba samochodow zrownala sie z liczba rodzin. Czas wojny zastapil czas dobrobytu, to co bylo 10 lat temu wydawalo sie przestarzale a to co bedzie za lat 10 skrajnie nowoczesne i cool. Ludzie nabrali checi do korzystania z zycia i cieszyli sie wlasnym i oczywistym sukcesm. W muzyce jazzowej bylo podobnie - zwariowane lata 50-te to raczej taniec i zabawa niz sztuka. Nie bylo wazne, ze tworzyli fantastyczni instrumentalisci, wazne, ze swiat sie bawil. Miles Davis i plyta Kind of Blue akcentuja cos innego niz ogolnonarodowy amok. Jest w zyciu miejsce na delikatnosc, relaks, moze i nawet medytacje. Takze jest miejsce na szlachetny jazz. Plyta w zaden sposob nie stoi w opozycji do owczesnego zycia, nie jest protestem czy alternatywa. Dodaje tylko inny pierwiastek. Doskonali muzycy nadali tej propozycji range a takze oczywiste atuty. Lagodne przypomnienie, ze sa i inne twarze zycia. Sluchajac tej plyty pierwszy raz dziwilem sie, ze tak wiele uwagi poswiecono na formowanie poszczegolnych dzwiekow, ich ukladanie w melodie i nadawnie wlasciwego wyrazu. Tu nie ma wiele wspolnego grania w sensie uzyskiwania spojnosci brzmienia. Praktycznie sa to serie podawanych tematow i kolejne improwizacje na ich temat. Jezeli juz jest jakas rownoczesna interakcja instumentow to jest to raczej dialog niz wzajemne wspomaganie. Tu szczegolnie interesujaco wypada fortepian, ktory wpradzie nie ma swej wielkiej chwili ale jakos nawiazuje kontakt z reszta instrumentow wlasnie poprzez muzyczna rozmowe. Plyta jest bardzo latwa w odbiorze. Od biedy mozna ja nawet puscic w tle cieplej kolacji skropinej czerwonym winem. Delikatne, lagodne brzmienie dominuje. Jest w tej muzyce jakas wielkomiejskosc, szyk, styl ale nie tani, raczej intelektualnie bogaty. Przy tym nie czuje sie napuszenia czy snobizmu. Plyta moze i stara ale jest jak oko cyklonu - zawiera brzmienia praktycznie z calego i dzis krecacego sie wiru glownego nurtu jazzu. Kwintesencja muzyki samej w sobie. Bardzo fajna rzecz.

  • Najnowsze wszędzie

    faq


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.