Skocz do zawartości

944 płyty

Kate Bush - The Kick Inside

Kate Bush jest lekko szurnieta, to nie ulega watpliwosci. Naladowana emocjami, rozegzaltowana artystka. ‘The Kick Inside’ jest pierwsza jej plyta nagrana w latach nastoletnich – 1975-1978. Kate probuje byc szczera i opowiada o swych uniesieniach, milosciach, pierwszych doswiadczeniach seksualnych z naiwnoscia dziewczynki, ktora usiluje byc dorosla. W tym klebowisku hormonow jest miejsce i na Wichrowe Wzgorza, romantyczne rozstania i gorace powroty ale i tez jest miejsce na seks ukradziony w przypadkowym miejscu w ramach finalu szkolnego party. Marzenia, wyobrazenia i banal fizycznego aktu mieszaja sie przez cala plyte. Do tego uzywanie glosu na modle Freddie Mercurego i nieco patetyczna instrumentacja daja swoisty, nieco hipnotyczny klimat. Plyta jest bardzo dobra ale takze jest zapowiedzia talentu, ktory w pelni rozwinie sie dopiero po wielu latach. Nie bylbym fair gdybym nie napisal o piosence ‘Wuthering Heights’. Trudno nie ulec jej urokowi, wyspiewanej jednym tchem dlugasnej frazy (znowu skojarzenie z ‘Killer Queen’ by Freddie Mercury) z emocjami siegajacymi gornego c. Piosenka wybitna, budzaca emocje do dzis. Talent, melodie, glos – do tego wszystko w kapieli erotycznych zapachow pospiesznie zrzuconego ubrania. ‘The Kick Inside’. Tak to jest kiedy ma sie nascie lat i chce sie cos wyspiewac. Kate Bush miala do tego i mozliwosci i odwage.

Tool - Lateralus

Jak na razie najlepsza płyta tego zespołu, doskonała od pierwszego do ostatniego kawałka. Właściwie ciężko tej muzyce przyczepić dokładną etykietkę (metal-progresywny ?). Pomieszanie ciężkich gitar, mrocznej elektroniki, fantastycznego wokalu Jamesa Keenana Maynarda z przepełnionymi wieloznacznością, wielowymiarowością i smutną prawdą o ludzkiej psychice tekstami. Muzycy grają bardzo ''technicznie'', każdy z nich zna swoje miejsce, wszystko jest dopięte na ostatni guzik (trochę kojarzy się to z zespołem Shellac). Muzyka staje się dzięki temu klimatyczna, wprowadzająca słuchacza w trans. Na szczególną uwagę zasługuje perkusista, który jak ktoś już wcześniej wspomniał, ma na pewno więcej niż przepisowe dwie ręce ;) Można twierdzić że zespół w porównaniu z poprzednimi płytami nie wniósł nic nowego i że zapożycza wiele z twórczości starszych kapel, wg mnie to nie do końca prawda. Słychać inspiracje twórczością m. in. King Crimson, ale Tool tworzy zupełnie inną, ostrzejszą i cięższą muzykę, zaryzykowałbym stwierdzenie że jeszcze nikt wcześniej tak nie grał. Na przykładzie Lateralusa widać ewolucję zespołu. A więc na początku ostry, metalowy album Undertow, następnie bardziej eksperymentalna, ale również na ostro Ænima, gdzie właściwie już było słychać w jaką stronę zmierza kapela... Mamy na Lateralusie więc sprawdzone patenty takie jak operowanie dynamiką utworu (głośno, cicho, głośno), połamaną rytmikę, która to powoduję że płyta nie trafia do słuchacza po pierwszym przesłuchaniu, ale wymaga od niego cierpliwości i zaangażowania (tak było ze mną). Płyta podzielona jest nieformalnie na dwie części. Pierwsza zawiera szybsze, bardziej przebojowe kawałki. Są tu gęste gitarowe riffy, duszny, ciężki klimat, perkusyjne pochody, teledyskowe Schizm, Parabol/Parabola. Tytułowy Lateralus jest, można powiedzieć łącznikiem z drugą, bardziej klimatyczną i spokojniejszą częścią, wg mnie nawet lepszą niż pierwsza. Tutaj na pewno krzywią się starzy fani zespołu, bo to już nie jest czad i wykop znany z Undertow. Utwory Disposition/Reflection/Triad łączą się w (łatwą do rozdzielenia) suitę w której początkiem jest Disposition, punktem kulminacyjnym Reflection, a rozwinięciem instrumentalny Triad. Panowie grają z początku ledwie muskając struny gitar, lekkie, rytmiczne uderzenia perkusji, ledwie słyszalna elektronika, powtarzające się słowa Maynarda (Disposition), dalej klimat się zagęszcza, słychać grający nieco orientalnie syntezator, zawodzenie wokalisty, rytm przyspiesza, gitary wchodzą w głośniejsze rejestry (Reflection), z szumu i przestrzeni wyłania się równo grająca gitara, rytmiczna, ciężka perkusja, jakieś krzyki, gitary i perkusja gnają jak rozpędzona lokomotywa, tajemnicze elektroniczne dźwięki w tle, chwila wyciszenia i znów temat przewodni, końcówka powoli wygasa, dalej słychać tylko cisze (Triad)... ... na początku pisałem że płyta jest doskonała od pierwszego do ostatniego kawałka. Faaip de Oiad to pewnego rodzaju impresja dźwiękowa. Niektórzy uważają że to typowy zapychacz, bardzo możliwe ale nie da się ukryć, że jak wszystko u Toola, też ma jakieś znaczenie. Faaip de Oiad to głos boga po henochiańsku (język okultystyczny używany również w Biblii Szatana), daleki jestem jednak od przypisywania zespołowi jakichś satanistycznych zapędów ;) Nie spotkałem się jeszcze nigdzie z interpretacją tłumaczenia tego kawałka, zaryzykuje stwierdzenie że to rodzaj ostrzeżenia (nie przed kosmitami ;P), ostrzeżenia przed destrukcyjnym dla psychiki człowieka wpływem wierzeń (sekty), teorii które robią wodę z mózgu i zniewalają umysł...

Alice In Chains - Unplugged

Plyte kupilem majac spore oczekiwania i pewnie dlatego zawiodlem sie. Wszystko z pozoru jest dobre, ladna barwa instrumentow, szczegolnie basu. Dobry wokal. Jednak utwory, ktore sprawdzaja sie w ciezkim brzmieniu ogolocone z drapieznosci musza miec swa urode, by sie sprawdzic w konwencji unplugged. Tego zabraklo. Melodie dosc nikle, krecenie tonacjami, zawirowania tempa i inne tricki nie wchodza w gre w przypadku Alice. Zamiast tego rachityczna sciana dzwieku, spolegliwa owsianka na mleku. Pewnie fani, ktorzy znaja kazdy numer moga sie rozkoszowac ale przypadkowy sluchacz taki jak ja nie zabiera sie na ten okret - nawiasem mowiac jak sie okazalo po kilku latach tonacy bez ratunku w narkotykowym morzu. R.I.P.

David Gilmour - On An Island

David Gilmour jest nietypowym milonerem. Przeznaczyl na szczytne cele 4 mln funtow, nie nagrywa lub raczje nagrywa sporadycznie czyli wtedy, kiedy mu sie zachce. Widac, ze nie dla pieniedzy. Tym razem chyba nagral dla zony. Plyta sugeruje okladka osamotnienie pod palma 'na jakiejs wyspie'. Mimo to nie ludzcie sie, muzyka jest slabo podczepiona pod plaze i cieple morza. Raczej uniwersalne malowanie obrazow. O wlasnie, ta plyta to rodzaj malowidel na gitare z tlem. Trudno powiedziec, by reszta muzyki na tej plycie wiele znaczyla (przpraszam w tym miejscu Leszka Mozdzera i pana Preisnera). Koncentracja jest na jednym instrumencie i w tym sensie David G. trzyma wszystko w swych dloniach. Zatem jaka jest owa gitara. Ano ladnie sie prezentuje i chwilami robi swietne wrazenie. I teraz podsumowanie - ktos, dla kogo pieniadze i slawa maja drugorzedne znaczenie potrafi wyrazic sie w niekomercyjny sposob. Czasami to wychodzi na dobre ale czasami sprawia wrazenie arogancji. W przypadku 'On An Island' mamy polaczenie obu rezulatatow. Plyta nie zabiega specjalnie o sluchacza i pozwala sobie na dlugie ciagniecie watkow ale przez to jest osobista i klimatyczna. Mysle, ze trudno przejsc obok niej obojetnie. Mozna ulec jej czarowi lub odrzucic jako nieco zbyt snujaca sie bez celu, jak smrod za wojskiem.

Pulp - We Love Life

Plyta robi wrazenie. Jest do bolu inteligentna i efektowna. Proste granie wyrafinowanego, nieco wodewilowego rock. Sluchajac ma sie w glowie podobne zagrywki znane z plyt poteg muzycznych takich jak Led Zeppelin, Queen, The Beatles, U2, Davida Bowie czy... lista dluga. Wydaje sie, ze jezeli panowie z Pulp poslysza gdzies atrakcyjne uderzenie w struny czy klawisze to zaraz adoptuja do jednej ze swych piosenek. Malo tego, adaptacja zwykle jest szalenie efektowna i podoba sie od pierwszego wejrzenia. Na dodatek zespol gra melodyjnie i szerokim frontem co do stylow i uzywanych srodkow. Swietne teksty do przemyslenia. W tym natloku dobroci az trudno zauwazyc, ze wokalista jest co najwyzej przecietny, cos jak pan z Cure. No i tempo owej szalonej zabawy nieco opada kiedy juz przyzwyczaimy sie i osluchamy z plyta. Ale mimo to swietna rzecz.

The Stooges - Raw Power

Tak, tak, z recenzji plyty The Stooges w pismie The Rolling Stones pozyczono slowo do nazwania calego gatunku muzycznego - 'punk'. ‘Ta muzyka to smiec (punk) rzucony jako jalmuzna’ - pisal recenzent nieswiadomy, ze wlasnie przechodzi do histori rocka :-) 'Raw Power', trzecia i ponownie wielka plyta The Stooges (czyli zespolu Iggy Popa) przeszla do historii muzyki. Z lekkoscia motylka odznaczana zawsze maksymalna iloscia gwiazdeczek przez znawcow moze w pierwszym sluchaniu zaszokowac. Halas, ostre riffy i agresywny wokal Iggy Popa. Tak dzis sie juz raczej nie gra i nawet post-punkowe zespoly maja zwykle wiecej oglady. Muzyka jest w rozumieniu The Stooges forma wyrazenia swej frustracji, negacji swiata, zwierzecej potrzeby seksu i odrzucenia spolecznych wiezow. Lepiej nie doszukujcie sie urody czy finezji. Darmene proby. Instrumenty i glos sa zwykla tuba do wyrazania stanow emocjonalnych. Slowo jest drogowskazem a celem jak najwieksza integracja pomiedzy stanem wewnetrzym artysty a krzykiem gitary czy glosu. The Stooges chca rozwalic, zniszczyc, uwolnic. I robia to z przekonaniem i sugestywnie, zgodnie z tytulem plyty. 9 krotkich i prostych utworow ma swa fakture, roznia sie miedzy soba znaczaco a glos wokalisty jest w pelni dojrzaly. Mimo to prosta absorbcja tego typu artyzmu jest trudna. Wartosc tej plyty czysto muzyczna jest watpliwa. Moze ze 3 gwiazdki aczkolwiek te same kompozycje w innej aranzacji moga wypasc celujaco. Jednak odbierajac 'Raw Power' jako inscenizacje artystyczna, projekt, jak to sie czasami mowi w odniesieniu do innych gatunkow sztuki – instalacje – wowczas trzeba uznac drogocennosc tej plyty.

Madeleine Peyroux - Careless Love

Pieprzyc znawcow i 'znawcow'! Biedna Amerykanka o francuskich koneksjach regularnie zbiera baty od krytki choc jednoczesnie jest wciaz wymieniana w pierwszym szeregu dumnie wypietych piersi wielkich div jazzu. O co chodzi?!?!?!?!?!?! Podstawowe zarzuty powtarzaja sie: 1. Spiewa zbyt podobnie do Billy Holliday 2. Nie spiewa jazzu a powinna skoro to diva jazzowa. W odpowidzi na zarzut pierwszy powiem, ze nie mam bladego pojecia, czy owa stylizacja jest stylizacja czy po prostu glos pani Peyroux 'tak ma'. Zgodnie zatem z teoria domniemanej niewinnosci zakladam, ze ona 'tak ma'. Druga sprawa - repertuar. No tu nie ma juz jednoznaczej odpowiedzi. Madeleine ma w otoczeniu muzykow grajacych jazzowo - to fakt. Spiewa ujazzowione wersje piosenek folkowych czy generalnie z innego chlewika plus dla doprowadzenia do rozpaczy krytykow standardy jazzowe. A fuj! No i jak taka pania rozliczyc z roboty? Osobiscie slucham jej plyt z tak zwana nieklamana przyjemnoscia i owa przyjemnosc stanowi o moim uwielbieniu dla tej artystki o silnie przecietnej urodzie. Z zalet wymienie - kobieta nie nateza sie, jest soba. Zmieniajac wydzwiek standardow nie sili sie na oryginalnosc a raczej idzie w kierunku uproszczenia co zreszta nie zawsze wypada sensownie - patrz przerobka Cohena, ktora otwiera plyte. Takze po dobrej stronie ksiezyca postawie jej naturalna barwe glosu, nie naduzywanie mozliwosci strun glosowych, wrazenie rozmarzenia, nieobecnosci, kafejkowej zaslony dymnej z marihuany + opary alkoholu. Nie to, ze Madeleine wydaje sie byc uzalezniona jak Billy Holliday. Raczej znajduje sie w takim otoczeniu jako obserwator, turystka, panienka z dobrego domu, ktora wpadla w przelocie i na dodatek delikatnie cos zaspiewala bo jak widac na zdjeciach gitary nie wypuszcza z rak. Swietne.

Ralph Towner - Diary

Rok 1973. Diary Ralpha Townera, czyli osiem impresji z życia artysty. Muzyka, którą przesłuchuje się jednym tchem. Krótkie, urzekające, proste kompozycje na dwunastostrunową gitarę, fortepian i tajemnicze brzmienie gongów. Wszystkie instrumenty w rękach kompozytora. Wyważona wirtuozeria, bez zbędnych ozdobników. Mistrzowskie balansowanie między ulotnymi i zmiennymi ilustracjami muzycznymi w tworzeniu których, tak niewielu potrafi Townerowi dorównać. I w tym wszystkim jeden tylko żal. Czemu Ralph zamyka swój pamiętnik już na ósmej stronie.

The Rolling Stones - A Bigger Bung

Ostatnia (?) plyta The Rolling Stones czekala wiele lat by sie ukazac. Matematycznie rzecz rozwazajac mozna spodziewac sie, ze kolejna ukaze sie za.. 14 lat. Hmm.. Nic to. Mamy rok 2005 i nowy, 16-utworowy album. Szczerze mowiac myslalem, ze bedzie mozna tej plycie przywalic bo chlopcy osiagneli juz wiek emerytalny, spadaja z palm, odwoluja koncerty itp. Slucham sobie i slucham i nie jest marnie. Jest fantastycznie. Czepiac sie nie ma czego! Dziwy jakies. Oczywiscie, plyta ma swe minusy - np. brakuje jej ewidentnego przeboju, ktory pewnie by sie RS przydal. Ale z drugiej strony jako calosc po prostu oslabia i przykuwa do fotela. Utwory wysupuja sie z kapelusza jeden po drugim i sa na wybornym poziomie. Smakuja jak zolnierska grochowka na wedzonym boczku. Wlasnie tak - swojski, rewelacyjnie stonsowski album bez wpadek. Traca wszelkie mozliwe Jaggerowskie i Richardowskie style, wzrusza, straszy, kolysze i ekscytuje. Niezly material z wieloma atrakcjami instrumentalnymi a Jagger w swietnej formie wokalnej. Zero obciachu.

Tricky - Pre-Millennium Tension

Tricky powinien byc przez nas noszony na rekach. Jest europejski choc nie pochodzi z kontynentu ale za to jest cennym wojownikiem walczacym z naplywem amerykanskiej elektronicznej paranoi. Tricky jest klonem Massive Attack i jako taki latwy jest do umiejscowienia – ciezkie rytmy, motoryczne sample, duszna atmosfera szkolnej ubikacji, szepty, mamrotanie pod nosem, odglosy symbolizujace miejska dzungle. Plyte ‘Pre-Millennium Tension’ mam w pracy zawsze pod reka. Jezeli chce sie wylaczyc to Tricky swietnie mnie wynosi z pokoju w tak nierealne swiaty, ze przestaje odczuwac rzeczywistosc i.. moge pracowac. Z pozoru wyda sie to komus, ktos zna dziela Trickiego niepojete. Tricky absorbuje hipnotycznym gadaniem i dziwacznymi brzdaknieciami. Ale widac na mnie nie dziala. Sluchalem tej plyty naprawde wiele razy i znam ja swietnie. Mimo to nie zachecam. Jej wartosci sa silnie zlimitowane i sprowadzaja sie do wprowadzania w trans, ktory jednak nie wciaga. Najfajniejszy utwor to ‘Sex Drive’ bo ma najfajniejszy tytul. Mimo tej krytyki stawiam go wyzej niz ‘100th Window’ kolezkow po fachu.

Solomon Burke - Make Do With What You Got

Solomon nosi burke - tak latwo zapamietac imie i nazwisko tego pana a warto! 'Make Do With What You Got' wydano w roku 2005 kiedy to czarny Solomon juz dawno przekroczyl 60-tke. Fachowcy zaliczaja go do gospel-soul a takze ma opinie pioniera gatunku. Szczerze mowiac plyta, o ktorej pisze to jedyna jaka mam od tego sympatycznego artysty. Fachowcy zarzucaja tej plycie wtornosci i ze przynosi dokladnie to czego sie od Solomona oczekuje. Ale mi takie wybrzydzanie nie przeszkodzilo, by pasc na twarz. Ten czlowiek jest po protu niesamowity! Gospel, wiadomo co to jest - setka czarnych we filotowych suknich do ziemi kolysze sie przed oltarzem i spiewa pelne emocji kawalki. Solomon jest z tej tradycji ale jego glos jest genialny. Tenorem - prosze bardzo! Baryton - nie ma sprawy! Bas? A jakze, jak trzeba. Do tego jak on spiewa! Podobno moglby nagrac ksiazke telefoniczna a szczeki by opadaly. I ja w to wierze. Rzadki profesjonalizm! Solomon na tej plycie spiewa m.in. Dylana, Morrisona i Jaggera. Robi to fantastycznie i czlowiek czuje sie jak przyspawany do fotela. Kiedy plyta sie konczy to pierwszym odruchem jest ponowne wcisniecie PLAY. Fantastyczna, pelna energii, ktorej nie mozna sie oprzec muzyka. Wiodaca role zas pelni pelen pasji o polotu glos. Bardzo polecam tego pana.

Roger Waters - Amused to Death

Nędza i nuda przemieszane ze sobą. Wiele motywów zapożyczonych z starych płyt Pink Folyd - The final cut i The Wall. Wokale wprost KOSZMARNE. Całość oceniam na max 1. Przerażającym jest to że niektórych ta płyta zachwyca (sic !).

Vaja Con Dios - The Promise

‘Wymien jakiegos slynnego Belga’ – to jeden z powszechnie znanych zarcikow na temat kraju postrzeganego przez sasiadow jako skrajnie nudna czesc Europy zamieszkana przez pozbawionych wyobrazni ludzi. (A propos – najczestsza odpowiedzia na zadane pytanie jest Hercules Poirot ;-)). Jak na ironie owa klasyfikacja wykluczajaca mistrzow nie wyklucza posiadania sprawnych i zdolnych czeladnikow. Nie wiem czy rozpatrujecie jakosc nagran w relacji do kraju ale wszystkie belgijskie nagrania jakie mam oceniam jako znakomite. Nie inaczej jest w przypadku Vaja Con Dios. Ich plyta ‘The Promise’ z przelomu 2004/2005 jest przykladem fantastycznej pracy w studio. Dani Klein oczywiscie ciagnie calosc choc jej glos wyraznie zmatowial. Na szczescie nie znika zdolnosc sugestywnej interpretacji i talent. Piosenki sa w starym stylu zespolu i jezeli cos zaskakuje to smaczki reggae i arabskie popiskiwania instrumentow. Ale to detal. Calosc ma wspaniala urode a pierwszy utwor dorownuje najlepszym piosenkom z lat 90-tych. Warto zakupic ‘The Promise’. Belgia to nie tylko kraj czekoladek, zwariowanych i pieknych dziewczyn walesajacych sie po swiecie ale i ojczyzna Vaja Con Dios. ;-)

Queen - Live Killers

Płyta jest zapisem koncertów jakie odbyły się pod koniec lat 70'. Wbrew pozorom nie są to całe utwory ale posklejane ze sobą kawałki wycięte z różnych występów jednak w niczym to nie obniża bardzo wysokiej oceny całości. Na Live Killers Queen pokazuje że był jednym z najlepszych zespołów koncertowych w historii. Mając do dyspozycji jedynie podstawowe instrumenty członkowie zespołu wykonują w sposób mistrzowski karkołomne i skomplikowane utwory. Ta płyta to prawdziwa bomba atomowa-wspaniały kawał rockowego grania utrzymany w surowej stylistyce. Godna podziwu jest swoboda z jaką grała Królowa na koncertach, umiejętność dotarcia do publiczności wreszczie wspaniałe umiejętności wokalne Freddiego który jak rasowy showman bawi się z publicznością wyśpiewującą teskty piosenek i starającą się dorównać frontmanowi grupy. Bez wątpienia jeśli chodzi o rock jest to jedna z najlepszych płyt koncertowych w historii-jest tutaj wszystko: spontaniczność, energia, pewna teatralność, świetna setlista, to czego zabrakło na wielkiej trasie Magic Tour z 1986. Pozycja obowiązkowa...

Roger Waters - Amused to Death

Zacznę od najbardziej kontrowersyjnego aspektu czyli głosu Watersa. Jak dla mnie Waters jest nie tyle wokalistą co artystą z wielką wyobraźnią. Wielu drażni krzycząco-lamentujący wokal, gdy jednak zatopimy się w "treści" utworów to głos Watersa stanie się uzupełnieniem klimatu jaki wywołuje ta płytka. A jest nasycona mieszanymi uczuciami z przewagą rozgoryczenia, żalu a nawet złości ("pie*** palce"). Po każdym przesłuchaniu w moich myślach pozostają uczucia które, uważam, Roger chciał wywołać. Tak że uwaga - łatwo o zachwiania nastroju wywołane odsłuchem.

Springsteen Bruc - Devils & Dust

Wiele osob nie przepada za Brucem Springsteenem, w tym ja. :-) Czesto mam wrazenie, ze spiewanie go meczy, kosztuje sporo wysilku a to nie jest dobry znak. Dla takich sluchaczy plyta Devils & Dust moze okazac sie przelomem. Zamiast pulsujacych zyl na szyi i zahaczanie zebami o siatke mikrofonu mamy plumkanie przy gitarze akustycznej w stylu folkowym czy nawet country. Skojarzenia z Bobem Dylanem, Johnny Cashem, Ericiem Claptonem czy Johnem Mellencampem nasuwaja sie same. Bruce Springsteen spiewa mile dla ucha i dosc melodyjne piosenki, opowiada historie (w czym jest dobry) i dba o zroznicowanie materialu. Kilka numerow jest w stylu ‘Boss’ ale generalnie prawie jak Leonard Cohen. Atmosfera mroczna ale i dosc spokojna i zrownowazona. Glos od glebokiego barytonu poprzez prawie falsetowe szeptanie. Calosc robi znakomite i profesjonalne wrazenie i jest to druga po Rising swietna plyta Bossa XXI wieku. Bardzo polecam nawet (a moze szczegolnie) zrazonym do tego wykonawcy. Przekora, do ktorej jestem przekonany. :-)

Depeche Mode - Violator

Mamy rok 1990 i fascynacja elektrycznym pop-disco ma sie ku koncowi. Pora na eksperymenty i 'uartystycznienie' gatunku. DM z pewnoscia byli tu okretem flagowym. Violator jest szczytem osiagniec zespolu. Taneczne rytmy sprowadzone sa tu do roli jezyka ale wypowiadane tresci sa dosc ponure i udaja powage. Ten zabieg dal specjalny charakter plycie. Na dodatek niezle kompozycje trzymane sa w ryzach narzuconego rygoru formalnego - prostota, wyrazistosc i dominacja elektornicznego brzmienia. To ostatnie warto podkreslic. Niektorzy 'elektronicy', tacy chciazby jak Vangelis czy Pet Shop Boys instrumentami elektoronicznymi udaja orkiestre symfoniczna czy generalnie naturalne instrumenty. DM odbija w przeciwnym kierunku. Tu nawet gitara brzmi jak syntezator. To jest jakis pomysl aczkolwiek zupelnie nie w stylu, ktory lubie. W sumie wyszla swietna calosc, dobre kompozycje i swietne wykonanie. Jezeli juz miec tylko jedna plyte DM to Violator wydaje sie byc swietnym wyborem.

Riverside - Out Of Myself

Plyte dostalem w prezencie nie majac bladego pojecia co, kto i dlaczego. Tym wieksze zatem emocje! Okladka jest staranna i ma smaczek choc do sugerowania zawartosci plyty jest daleko. Niefortunne osadzenie ksiazeczki wewnetrznej a wlasciwie jego brak powoduje, ze wypada ona przy byle okazji na podloge. No ale jest! Takze ladnie zrobiona. Muzyka. Alez czad! Pierwsze uderzenie przechyla kwiatki na trawniku. Typowa sciana dzwieku z tym, ze trudna do zakwalifikowania. Ani to metalowy heavy ani to rock w dawnym stylu przerowbiony na nasze, ani progress. Tsja.. Chlopcy graja swoje. Po ochlonieciu, co zajmuje kilka minut zaczyna wylaniac sie tresc. Podzielilbym plyte na dwa typy utworow – moc jest z nami i mocy nie ma z nami. Kiedy moc jest z nami szczerze mowiac poza moca niewiele jest atrakcji. Wokal dozowany oszczednie (bardzo) mimo, ze glos akceptowalny, zblizony do falsetowania w stylu pana Ké. Co mnie osobiscie nieco oslabia to wielokrotne powtarzanie tego samego bledu – jezeli trafimy na wdzieczna fraze to dla pewnosci powtarzamy ja dwa razy (albo i 4 razy). No nie wiem, w koncu sluchacz glupi nie jest i jego mozg lapie o co chodzi juz za pierwszym razem i powtorka ‘dla pewnosci’ jest mimo wszystko nudziarstwem. Pewnie grajac koncert lub jamujac (czyt. dzemujac) frajda jest spora ale na plycie studyjnej ladnie to nie wychodzi. Na dodatek utwory sa czasami tasiemcowe i gonienie za wlasnym ogonem w takim przypadku naprawde nie pomaga. Troche dyscypliny, prosze! W utworach typu moc jest z nami rzuca sie na uszy perkusja. Czlowiek (Piotr Drugi) wyraznie ma radosc z grania i sprawia wrazenie glodnego artysty, ktory wlasnie wyszedl z wieznia i dorwal sie do instumentu. Na dodatek fascynujacego instrumentu bo puszczaniu serii z karabinu maszynowego nie ma konca. Do tego permanentne walenie we wszelkie talerze jakie sa w poblizu a jest ich wiele. Troszke to zbyt absorbujace jak na moj gust. Z perkusja czesto jest tak, ze skromna gra daje zdecydowanie lepszy efekt niz nieustanne prezenie paleczek przed sluchaczem. Teraz utwory niemoc jest z nami. Jest ich niewiele, niektore nawet nagrane kiedy perkusista wyszedl na siku. Pojawia sie atmosfera aczkolwiek efekty 3D sa slabo dozowane a gitara akustyczna (jako instrument) brzmi jak prezent od cioci. Fuj! Widac, ze wokalista nie czuje sie za pewnie bo glos silnie przetransformowany. A niepotrzebnie bo zdaje sie, ze na tym polu jest jeszcze wiele do pokazania a angielski na niezlym poziomie (plyta jest internacjonalistyczna). W podsumowaniu – muzyka raczje ciemna, mroczna, mowi chyba o frustracjach i izolacji (slychac jakies odglosy party ale bez dialogow, ktore dotykaja bohatera umownego). Mysle, ze zespol mial koncepcje aczkolwiek nie jest ona jasna i oczywista. Fajna i sprawna gra, podoba mi sie znajacy swe miejsce basista. Moze kiedy zespol nabierze szlifu bedzie lepiej bo lepiej byc moze. Przydalo by sie takze nieco oglady w studio bo brzmienie jest cokolwiek surowe, estradowe a ilosc trickow studyjnych ograniczona. Fajna rzecz i ladowanie energetyczne pelne :-)

Elvis Costello - This Year's Modes

Najlepsza plyta gatunku! Najlepsza plyta ever! Must be w kazdej kolekcji! Najlepszy album swiatowej kolekcji! Tsja... Mowcie sobie co chcecie ale to jest.. PRAWDA!!! Niebywala plyta w stylu punk – surowizna ale jednoczesnie wyjatkowej jakosci utwory. Miodzio! Kupilem ta plyte za 1.99 dolar wiele, wiele lat temu nie majac pojecia co kupuje. Jakis Wloch? Usiadlem, zapuscilem i powalilo mnie. I to wrazenie nie zmienia sie przez lata. Zawsze sluchaniu towarzyszy dziwny moze obrazek – kilku pryszczatych chlopakow z liceum dorwalo sie do marnej jakosci instrumentow i nagle stal sie cud – zagrali. Tak, brzmienie jest do bolu surowe ale i przy tym muzycy graja po prostu wybitnie. Czasmi ktos pisze o wzmacnaiczu, ze ‘trzyma za morde bas’. Tu jest podobnie – Elvis Costello i Attractions trzymaja calosc zelazna reka i wykuwaja korone dla krolaArtura. Trzymaja za morde kawal fantastycznej muzyki. Moje typy? Hmm.. wszystko ale szczegolnie ‘This Year’s Girl’ i ‘Chelsea’. Plyta, ktorej nie wypada opisywac slowami. Posluchajcie. PS Jezeli przez omylke przeczyta ta recenzje wielbiciel Rachmaninowa to z przykroscia donosze, ze moze (byc moze) nie jest to jednak plyta dla wszystkich.

Depeche Mode - Music for the Masses - wydanie kolekcjonerskie

To była kolejna przełomowa płyta w historii Depeche Mode, ale w tym przypadku nie chcę się skupiać na samej płycie, bardziej mi chodzi o odniesienie się do wydania kolekcjonerskiego DVD ze zremasterowanymi ściżkami płyty w stereo, DD5:1 i DTS. Obowiązkowa pozycja dla każdego kolekcjonera, jest tutaj film z materiałami archiwalnymi z tamtego okresu, opnie o płycie jej twórców - można obejrzeć, ale bez eksytacji, clue płyty to dżwięk....

  • faq


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

                  wykrzyknik.png

Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
 

Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe. 

Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.

 

Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.

Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat.