O muzyce:
To bezsprzecznie najlepsza polska płyta reggae. Należy się tylko zastanowić czy to jeszcze jest reggae? Takie zaszufladkowanie jest chyba trochę krzywdzące, bo muzyka z tego legendarnego już albumu wymyka się tego typu podziałom. Zaskakuje ogromny postęp, jakiego dokonał ten zespół. Zaczynali przecież w latach 80. od zapyziałego, słowiańskiego wydania roots reggae z ultra-naiwnym przesłaniem (którą to stylistykę świetnie sparodiował Tymon w przezabawnym utworze "Nie mam jaj" Kur, zresztą... bądźmy szczerzy - Tymański zbija się tam właśnie z wczesnej twórczości Izraela).
Tymczasem płyta "1991", nagrana jak się można spodziewać w roku... 1990 (w '91 się ukazała) w kultowym dla muzyki reggae londyńskim studiu "Ariwa" (dodajmy - "siedzibie" takich tuzuów dubu jak Mad Professor czy Lee "Scratch" Perry) to jest po prostu skok w zupełnie inny wymiar.
Co tu dużo gadać - to jest chyba najlepszy, a na pewno najbardziej progresywny polski album zeszłej dekady. A zarazem pierwsza polska płyta z muzyką popularną (bo taką miałem też na myśli pisząc wcześniejsze zdanie, żeby było jasno:) której nie musimy się wstydzić w konfontacji ze światem. Ba! "1991" nawet zapowiada pewne trendy, ktore stały się modne na Zachodzie niedługo później.
Mamy tu genialny mix reggae, dubu, rocka, funku, jazzu, world music, czy nawet - uwaga... rapu! Z tym, że to nie żadna tam pokraczna postmodernistyczna "zlepianka", ale po prostu szczera i spójna muzyka o niesamowitym i niespotykanym dotychczas na naszej siermiężnej scenie alternatywnej groovie.
Wątpię (choc chciałbym się rzecz jasna mylić), aby muzycy odpowiedzialni za ten album stworzyli jeszcze kiedykolwiek tak wiekopomne dzieło. Zupełnie zapomniany dziś outsider Brylewski był wtedy u szczytu formy i błyszczał na naszym gitarowym panteonie, "Maleo" (nie ten od nas z forum ;-) nie bawił się jeszcze w święte domowe przedszkole i dało się go nawet słuchać ;-) "Stopa" udowodnił na "1991", że jest jednym z najlepszych drummerów nad Wisłą i potrafi zagrać niemal wszystko, obecnie stał się trochę etatowym wyrobnikiem u Waglewskiego (fakt, że świetnym ;-) Saksofonista Włodzimierz Kiniorski, który również mocno przyczynił się do brzmienia i klimatu tego albumu Izraela, pozostaje wciąż aktywnym muzykiem i angażuje się w ciekawe projekty, nie wykraczają one jednak poza muzyczny underground.
Wydaje mi się, że "1991" to płyta cholernie niedoceniona i stosunkowo mało znana. A przecież tyle tu świetnych przebojowych kawałków - See I & I, Live To Love, Hard To Say, Leave me Alone czy ostatnio mój namber łan - I Know That. To nic, że teksty w dalszym ciągu wydają się ciut naiwne (może w angielskim jakoś mniej to razi, poza tym przecież utwory reggae w większości przypadkow raczej nie grzeszyły filozoficzną głębią).
"1991" Izraela znam od dawna i przez ten czas przesłuchałem trochę różnej muzyki. O ile stylistyka reggae już parę lat temu mi się przejadła, a nawet stała się dla mnie ciut niestrawna, to po opisywany tu album wciąż sięgam z przyjemnością. I ani razu nie zmieniłem zdania - to świetna płyta. A może nawet teraz bardziej ją cenię niż kiedykolwiek wcześniej.
O dźwięku:
Po legendarnym studio w Londynie można by się spodziewac więcej. Ale przecież "Ariwa" to kolebka dub/reggae a nie jakiegoś tam audiofilizmu ;-)
W swojej kategorii jest to realizacja niezła, ale na litośc boską - nie przykładajmy do tego typu rzeczy miarki audiofilskiej.
A... jeszcze kwestia wydawcy - nie chcę ciągle zawracać głowy Lukarowi aby dopisywał kolejne wytwórnie, zwłaszcza, że nie słyszałem, żeby enigmatyczne DNA, nakładem którego ukazała się pierwotnie ta płyta (z nr kat. 001) wydało jeszcze cokolwiek innego ;-) KOCH wydał o ile się nie mylę jakąś reedycję i nie chciałbym skłamać ale cos mi się chyba obiło, że jakiś smrodek był przy tej okazji... Obecnie jest dostępna reedycja wydana przez mała niezależną oficynkę "W moich oczach".