O muzyce:
Słuchanie tej płyty przypomina szaloną wycieczkę, podczas której zwiedzamy krakowski Kazimierz, Nowy Orlean, Kubę a i na Jamajkę na chwilę też wpadamy ;) Wycieczka to, dodajmy, na lekkim haju, no bo właściwie przez cały czas nie bardzo wiemy w którym z tych miejsc tak naprawdę jesteśmy i towarzyszy nam nieustannie kompletny misz-masz.
Podróż jest na pewno ciekawa, ale od takiej "karuzeli" można w sumie dostać niestrawności ;->
Steven Bernstein, jeden z ciekawszych trębaczy nowojorskiego downtownu, znany jako lider jajcarsko-jazzowego Sex Mob czy ze współpracy z Lounge Lizards, stworzył bowiem dzieło na wskroś postmodernistyczne. Tradycyjne melodie aszkenazyjskich Żydów (m.in. weselne) ubrał w ciuszki nowoorleańskiego jazzu i okrasił toto jeszcze na dodatek kubańskimi rytmami. Jakby tego było mało ostatnia kompozycja to dubowa wariacja n/t trzeciego utworu (stary patent z wielu punkowych płyt ;-) Bernstein zaprosił do tego projektu sporą grupę instrumentalistów (mamy tu 3 x tenor & 1 x baryton sax., wurlitzer piano, bas, bębny i przeróżne perkusjonalia - konga, marakasy i inne przeszkadzajki).
Wyszła rzecz intrygująca, ale jakoś nie mogę się przekonać, że "Diaspora Soul" to wybitna płyta. Gdzieś jest jakiś zgrzyt, coś mi tu nie do końca pasi, i nawet nie bardzo potrafię wskazać co konkretnie.
Choć są tu urocze melodie (na dodatek niektóre gdzieś już mi się niechcący obiły o uszy, więc zgodnie z logiką inż. Mamonia powinny mi się podobać :) instrumentaliści są nienaganni, to jednak chyba miałem zbyt wygórowane oczekiwania wobec tej płyty. Długo na nią bowiem polowałem i w końcu wybuliłem grubą kasę w empiku. I po wielokrotnym przesłuchaniu stwierdzam, że jest dobrze, jednak ciągle dokucza mi jakieś uczucie niedosytu. Może tylko o to chodzi, więc nie przejmujcie się zbytnio moim wybrzydzaniem.
Mimo, że dla mnie to płyta "tylko" dobra, miłośnicy muzyki klezmerskiej powinni być bardzo zadowoleni z dzieła Stevena Bernsteina, o ile nie przeszkadza im ten stylistyczny melanż. Zresztą sceptycy też mogą spróbowac zmierzyć się z trochę inną interpretacją klezmerskich standardów. Zwłaszcza, że jest na płycie "Diaspora Soul" parę niekwestionowanych hitów, jak chociażby Chusen Kalah Mazel Tov, Mazinka czy Let My People Go.
Wiem już, znalazłem dobre określenie, którym można trafnie spuentować te wypociny - TO CAŁKIEM FAJNA PŁYTA.
O dźwięku:
Jest OK, ale słyszałem już lepsze produkcje ze studia Avatar
jak i z Tzadika.
Płyta niewątpliwie zrobiona wg prawideł audiofilskiej sztuki realizacyjnej, jednak jak na moj gust (a może raczej system) brzmi trochę zbyt szorstko i ostro. Może na lampie zabrzmi to bardziej sympatycznie.
Z drugiej strony jednak coś jest tu chyba na rzeczy, bo ja to w sumie lubię szorstkie, surowe brzmienie (a'la ScrewGun) a w przypadku "Diaspora Soul" grymaszę...