O muzyce:
Druga płyta z najlepszego, moim zdaniem, okresu Varius Manx. Trzynaście utworów, w większości kompozycji Roberta Jansona, którego ktoś nazwał kiedyś polskim Mozartem. Sąd to może kontrowersyjny, ale ja się pod nim podpisuję. Nie jest to może wielka sztuka, ale w kategorii muzyki pop to najwyższa półka. Właściwie każdy utwór to materiał na przebój i faktycznie większośc sie nimi stała.
Motorem popularności Varius Manx w połowie lat 90 była Anita Lipnicka i spokojniejsze, melancholijne utwory. Wszyscy je znają więc szkoda się rozpisywać. Mniej znane są bardziej energetyczne kawałki, w których muzycy pokazują klasę. Sleight of Hands i Deadpans Parade, koniecznie słuchać głośno. Tradycyjnie pod koniec płyty jeden utwór instrumentalny mnóstwem mniej lub bardziej wyraźnych nawiązań i cytatów - świetna zabawa w wyszukiwanie.
Po nagraniu Elfa z zespołu odeszła Anita Lipnicka, co o dziwo odbiło się również na kompozycjach. Na późniejszych płytach brakuje już tego "czegoś".
O dźwięku:
To jedna z kilku płyt, które zawsze zabieram ze sobą, kiedy mam posłuchać jakiegoś nowego klocka. Rzadki dosyć przypadek nagarania, w którym perkusja brzmi jak perkusja. Do brzmienia pozostałych instumentów też ciężko się przyczepić.