O muzyce:
Płyta z soundtrackiem do filmu "The Body", której autorem jest w zasadzie głównie Ron Geesin, a cześć utworów napisana jest wspólnie z Watersem lub przez Watersa. Jednakże np na Allegro predzej znajdziemy ten Albumk jako album Watersa, wiec dodałem go właśnie do tej kategorii.
Po pierwszym przesłuchaniu miałem mieszane uczucia, a po drugim i trzecim stwierdzam, że ta płyta to po prostu jazgot i kakofonia. Przez całą płytę wsłuchujemy sie w kontrowersyjną Geesin'owską muzykę opartą na szybkiej mandolinie (?) z innymi instrumentami w tle oraz na wyjątkowo jazgotliwych wokalach w niwktórych utworach. Większosc po prostu kaleczy uszy, o wstydzie przed sąsiadami nie wspominając. Może wspólnie z obrazem prezentuje sie to lepiej, ale solo brzmi po prostu okropnie. Z "wypocin" Geesina znalazłem sobie może jedną ścieżkę, której mogę słuchać z przyjemnoscią reszta to muzyczny 'bełkot". Ten ponury obraz przerywają raz po raz miłe, ciche i spokojne piosenki na gitarę akustyczną i basową (i oczywiście wokal) napisane przez Watersa, które ratują nieco całość dzieła. Wszystkie trzy są bardzo podobne i choć ciężko mówić o jakiejś finezji, słucha sie ich bardzo przyjemnie. Po drugiej odsłonie "Sae shell And Soft Stone" - tym razem instrumentalnej (której ingerencja geesina o dziwo nie zaszkodziła :) ) trafiamy na kolejną piosenkę Watersa, tym razem z perkusją, typowo "floydową". Piosenka ta obudziła we mnie nadzieję, ze moze na tej płycie jest jeszcze coś naprawdę dobrego i... wtedy płyta się skończyła. Widać "Give Birth To A Smile" to taki bonus dla wytrwałych, którzy mimo przeciwieństw losu dotrwali do ostatniej ścieżki. Szkoda, że na całej płycie nie ma jeszcze ze dwóch - trzech tego typu utworów, wtedy ocena na pewno byłaby wyższa, a tak jest 2/5. Tylko...
O dźwięku:
Bez fajerwerków, ale i nic nie wkurza. Taka "zwykła" płyta.