Wytwórnia: Warner
Wykonawca: The Smiths
Tytuł: The Queen is dead
Rok wydania: 1986
5=5==1Tego dnia wieczór był długi. Słońce jeszcze nie zdążyło schować się za horyzontem. Dawid wybrał się na długi spacer. Chciał przewietrzyć umysł. Miał w zwyczaju brać ze sobą plecak i lornetkę. Kiedyś dostał ją w prezencie od swojego ojca. Model wojskowy 8x30 z praktyczną podziałką służącą do oceny odległości na polu walki. Dość szeroki obraz widzenia. Lornetka bardzo uniwersalna. Mężczyzna nie przepadał za wielkimi, długimi lornetkami o dużym powiększeniu. Za bardzo trząsł się obraz i pole widzenia było ograniczone – obraz niczym patrzenie przez dziurkę od klucza. Dawid lubił obserwować ptaki i ich zachowania, zwyczaje. Zarówno te przesiadujące na gałęziach drzew oraz te spoczywające na trawnikach czy ściółce leśnej. Swojego czasu miał nawet pomysł na spisanie swoich obserwacji w formie pamiętnika lub bloga. Niektóre gatunki ptaków, typu kruki, wrony przesiadują w grupie zajadając się ochoczo pozostałościami jedzenia przynoszonego przed okolicznych mieszkańców. Inne zaś – np. dzięcioły – uwielbiają przebywanie w pojedynkę. Niejednokrotnie myślał jak to by było gdyby miał syna albo córkę i wspólnie wychodziliby na spacer z lornetkami na obserwację, a właściwie podglądanie ptaków. Dodatkowo gdy wchodził na pobliską górkę cenił sobie bardzo, że może popatrzeć na infrastrukturę miejską, budynki, dźwigi budowlane, domy, parkingi. Tego dnia potrzebował wyjść z domu i nabrać powietrza w żagle, bo niedługo przed nim konieczność podjęcia decyzji, które być może odmienią jego życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Szedł swoimi ulubionymi ścieżkami. Dosłownie i w przenośni. Zatrzymał się dwa razy. W pewnym momencie nerwowo wyciągnął lornetkę z plecaka i skupił wzrok w miejscu, w którym spodziewał się ptaka, wydającego z siebie przeraźliwie głośny pisk. Jednak mylił się. Lokalizacja źródła dźwięku musiała być w innym miejscu, niedostępnym w zasięgu pola obserwacji lornetki. Nie zatrzymywał się już dalej i kierował się w stronę największego wysypiska śmieci w okolicy, liczącego sobie ponad sześćdziesiąt metrów wysokości ponad poziom miejskiej starówki. Był to świetny punkt obserwacyjny i miejsce w którym można odpocząć od miejskiego zgiełku. Dawid marzył o swoim domu pod lasem lub w samym środku lasu. Wyobrażał sobie, że to najlepsze miejsce do wypoczynku i naładowania akumulatorów przed kolejnym dniem w pracy. Nie przekreślał swoich planów. Wierzył, że jeszcze nadejdzie czas, kiedy to ustatkuje się, pozna dziewczynę swojego życia, założy rodzinę i będą mieli trójkę pięknych zdrowych dzieci: dwie córki i syna lub dwóch synów i córkę. Konfiguracja liczebności dzieci nie miała teraz znaczenia. Najważniejsze, żeby zdrowie było. A szczęście, jak to szczęście – trzeba nauczyć się łapać każdego dnia, w każdej możliwej chwili. Postanowił, że nauczy tego swoje dzieci, dobrze wiedząc o tym, że sam od lat miał z tym problemy. Był na kilku szkoleniach, warsztatach dotyczących ogólnie pojętego "polepszania życia". Nie był z nich do końca zadowolony, gdyż twierdził, że tak naprawdę został oszukany, wystawiony do wiatru. Wydał trochę grosza, poświęcił sporo wolnego czasu kosztem urlopu, podczas którego mógł przecież wyjechać w daleki zakątek globu i najzwyczajniej w świecie odpocząć. Skończyło się na tym, że co prawda dobrze się tam bawił i śmiał, ale gdy zrobił małe podsumowanie – okazało się, że jego biblioteczka pomieściła kilka dodatkowych książek. Niewiele to dało. Rzeczywiście grzbiety książek były ładne, kolorowe, okraszone piękną grubą pochyloną czcionką. Jednak nie powinno się oceniać książki po okładce. Zadał sobie trud i przeczytał je wszystkie, zdobyte na szkoleniach i warsztatach. Jednak niewiele to dało, bo czytanie o trudnych meandrach życiowych ludzi sukcesu nie sprawi, że człowiek stanie się szczęśliwy i że sam osiągnie sukces. W tym momencie jego myśl przerwał widok żurawia na budowie, podnoszącego wielki stalowy lej do wylewania betonu na stropy na miejscowej budowie wielkiego obiektu handlowo-usługowego. Uwielbiał obserwować, a wręcz podglądać zarówno życie ptaków jak i ludzi, zwłaszcza pracowników budowy. Czas wtedy szybko płynął i nie wiadomo kiedy minęły dwie godziny spaceru, podczas których nie zrobił ani kroku więcej. Będąc w bezruchu przypatrywał się pracom budowlanym, którym towarzyszyły dźwięki i odgłosy ludzkie niekoniecznie uważane za grzeczne i stosowne. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że czas już wracać do domu. Było zbyt ciemno by obserwować życie przez lornetkę, ale na tyle jasno żeby kontynuować spacer. Wałęsał się jeszcze dobrą godzinę, po czym wrócił do domu.
Tego samego dnia. Późny piątkowy wieczór.
Dawid usiadł wygodnie w swoim fotelu. Zdążył zjeść kolację, wziąć kąpiel. Uznał, że nie chce oglądać kolejnego filmu. Po dwóch ostatnich seansach stwierdził, że to nie na jego nerwy, a pierwszej lepszej komedii romantycznej nie ma zamiaru oglądać. Lubił mierzyć się z wyzwaniami natury moralnej, etycznej. Wg mężczyzny dobry film powinien dawać do myślenia, wręcz zmuszać widza do zadania sobie kilku pytań i przede wszystkim odpowiedzieć na większość z nich. Nader uczciwie – stanąć przed lustrem, sam na sam ze sobą i być szczerym jak nigdy wcześniej. Traktował to jako ucztę intelektualną. Żałował, że w czasach licealnych rzadko kiedy zabierał głos na lekcjach polskiego i nie uczestniczył w dyskusjach akademickich, co często zdarzało się i umożliwiało zapoznanie się z opiniami koleżanek i kolegów.
Postanowił, że posłucha muzyki. W skupieniu. Jak to miał w zwyczaju wstał i ostentacyjnie skierował swój wzrok na regał z płytami. Wyciągnął prawą rękę kierując palec wskazujący dłoni na oślep, na płyty. Miał kilkanaście tysięcy płyt kompaktowych i kilka tysięcy płyt winylowych. Tego dnia nie miał już sił na celebrację analogu i najzwyczajniej w świecie sięgnął po srebrny krążek z plastikowego pudełka, w którym spoczywała ciemnozielona okładka. Był to album formacji The Smiths „The Queen is dead” z roku 1986. Sprzęt odtwarzający muzykę był już przygotowany i rozgrzany. Dawid miał w zwyczaju włączać wzmacniacz lampowy wcześniej i tak też było tym razem. Przed kąpielą włączył go i dał mu czas na rozgrzewkę. Sięgnął palcem przycisku „EJECT” w japońskim odtwarzaczu płyt kompaktowych firmy CEC o napędzie paskowym. O ile nie akceptował napędów paskowych w gramofonach, o tyle nie miał nic przeciwko temu rozwiązaniu konstrukcyjnemu w odtwarzaczach CD. Wysunęła się tacka, która nie pracowała tak precyzyjnie, wręcz idealnie jak ślizganie się po idealnie gładkiej tafli lodu odtwarzaczy firmy YAMAHA. Dawid dysponował takim sprzętem. Jednak był uszkodzony i czekał na dostawę lasera. Dawid lubił brzmienie CECa. Było odrobinę cieplejsze i bardziej muzykalne niż narowisty i bezpośredni sposób przekazu wysokiego modelu Yamahy. Nacisnął przycisk "PLAY". Z brytyjskich głośników Castle zaczęła płynąć muzyka. Utwór pierwszy (tytułowy) "The Queen is dead" zawsze kojarzył się Dawidowi i estetyką brzmieniową zespołu The Cure. Głośne granie, od razu - "z kopyta". Chwilę posłuchał, ale nerwowo przełączył na kolejny utwór. Tym razem "Frankly. Mr. Shankly". Trochę infantylny, zabawny, niepoważny. Aczkolwiek skoczny, radosny. Wysłuchał go do końca, stukając palcem o oparcie fotela w rytm muzyki. Podczas słuchania lubił pić kawę, jednak o tej późnej porze zdecydował się na piwo 0%. Kilka lat temu całkowicie odstawił alkohol z myślą, że poprawi to jego samopoczucie i kondycję fizyczną, rzecz jasna w parze z aktywnym uprawianiem sportu.
I nagle rozpoczął się utwór numer trzy - jego ulubiony. "I know it's over". Dawid uwielbiał brzmienie gitary basowej i szalenie melodyjny sposób gry na tym instrumencie w wykonaniu nieżyjącego basisty Andy'ego Rouke. Muzyk zmarł na raka trzustki na obczyźnie, a dokładnie w USA, w szpitalu. Genialny melodyk, umiejący rozmawiać ze swym instrumentem. "To glissando!" - pomyślał Dawid. "Jak ja chciałbym tak grać!". Nieobojętne mu były słowa tekstu. Morrisey był utalentowanym pisarzem, poetą i tekściarzem. W dodatku był wokalistą o przejmującym głosie. Dawid wierzył mu. Wokalista całkowicie "kupił" naszego słuchacza, a w momencie pierwszego przejścia akordu gitarowego z moll w dur coś stało się ze wzrokiem Dawida. Zaczął widzieć niewyraźnie, jakby za mgłą. To były pierwszy łzy. Delikatnie zraszały oczy słuchacza.
W momencie gdy z ust Morriseya padły słowa "The knife wants to slit me" Dawid już wiedział, że nie ma odwrotu. Nie da rady. Przypomniał sobie czasy kiedy jego była żona Maria zaczęła zmieniać swoje zachowanie i być obojętna wobec niego, jego starań, mimo tego, że obojętna Dawidowi nie była. Kochał ją. Jednak czas i okoliczności odcisnęły swe piętno i najzwyczajniej w świecie przestała cokolwiek czuć do swojego męża. Padła fraza "Though she needs you more than she loves you". Dawid
zaczął ryczeć jak bóbr. Nie mógł powstrzymać rzeki łez.
"It's so easy to laugh, it's so easy to hate
It takes strength to be gentle and kind
Over, over, over, over"
Serce zaczęło szybciej bić, mokre dłonie spoczywały na nogawkach spodni skutecznie je nawilżając. Niewiadomo kiedy wokalista zaczął płaczliwe:
"Oh, mother, I can feel the soil falling over my head
Oh, mother, I can feel the soil falling over my head
Oh, mother, I can feel the soil falling over my head
Oh, mother, I can feel the soil falling over my head
Oh, mother, I can feel the soil falling over my head
Oh, mother, I can even feel the soil falling over my head
Oh, mother, I can feel the soil falling over my head
Oh, mother, I can feel the soil falling over my"
To już naprawdę był koniec końców. Ciało Dawida uległo usztywnieniu, kark wręcz zdrętwiał, kończyny dolne odczuwały niesamowite, częściowo irytujace, a częściowo podniecające mrowienie. Wciąż płakał czując w ustach słony smak swych łez niczym wody morskiej. Oczy szczypały niemiłosiernie. Odpływał myślami w najdalszą z możliwych konstelację gwiazd. Doświadczał na przemian wspomnień z okresu dzieciństwa, okresu dojrzewania i lat nie tak dawnych kiedy to myślał, że osiągnął szczęście wewnętrzne. Odpłynął tak daleko, że nie pamiętał w ogóle utworów: czwartego i piątego. Rozpoczął się kolejny szósty numer p.t. "Big mouth strikes again". Wtedy wstał, podszedł do lodówki i wyciągnął kolejne piwo. I pił, popijał, pił... Niby 0% a czuł się jak po typowym spożyciu.
I nagle jak grom z jasnego nieba - pojawił się uśmiech na twarzy Dawida. Objawienie! Utwór nr 7 "The boy with the thorn in his side". Nasz bohater wstał z fotela i ni stąd ni zowąd zaczął tańczyć sam w pokoju. Pląsy rodem Czesława Niemena w Sopocie '74. Wywijał tyłkiem jak wąż czy inna zwinna zgrabna żmija. Sprawiał wrażenie jakby stracił kontakt z rzeczywistością. Bawił się wyśmienicie. Przy "There is a light that never goes out" zaczął podskakiwać jak oszalały. Nagle coś strzyknęło mu w lewej kostce. Postanowił usiąść i odpocząć.
"Take me out tonight
Oh, take me anywhere, I don't care, I don't care, I don't care
Driving in your car
I never, never want to go home
Because I haven't got one, la-di-dum
Oh, I haven't got one
Oh, oh"
Dawid siedział już do końca grania muzyki z płyty w bezruchu, jakby z obojętnością przypisywaną swej byłej żonie. Ostatni utwór jednak sprawił że zaczął zastanawiać się, o co tak naprawdę chodzi z tym wszystkim...
Do końca płynęło z głośników i na długo siedziało w głowie:
"Some girls are bigger than others
Some girls are bigger than others
Some girls' mothers are bigger than other girls' mothers"
Zasnął...
***
Kangie
22.08.2024
Wykryto oprogramowanie blokujące typu AdBlock!
Nasza strona utrzymuje się dzięki wyświetlanym reklamom.
Reklamy są związane tematycznie ze stroną i nie są uciążliwe.
Nie przeszkadzają podczas czytania oraz nie wymagają dodatkowych akcji aby je zamykać.
Prosimy wyłącz rozszerzenie AdBlock lub oprogramowanie blokujące, podczas przeglądania strony.
Zarejestrowani użytkownicy + mogą wyłączyć ten komunikat oraz na ukrycie połowy reklam wyświetlanych na forum.