Produkowany w latach 1985-1989 w małej angielskiej manufakturze NVA, która obecnie jest już bardziej znana z produkcji bardzo dobrej jakości preampów, końcówek mocy i interkonektów. Kupiłem go od młodego anglika, który miał go po ojcu ale na szczęście bał się go używać tak że żadnej krzywdy mu nie wyrządził. Widoczny na górze preamp od początku był uszkodzony więc go już nie mam.
Wygląda jak rzęch nie waży więcej niż 8 kilogramów liche 60 watów na kanał nie rozwali żadnych murów ani nie jebnie "ścianowtsrząśliwym" basiorem w środku wygląda jak okradziony sklep z częściami elektronicznymi albo hurtownia w likwidacji nawet porządnych zacisków głośnikowych to to nie ma tylko takie brzydkie dziury w dwóch kolorach o podłączeniu kabelków za 1,5 tys. też nie ma mowy bo nie ma gniazd wyjściowych ani rca ani xlr tylko 2 jakieś nieciekawe sznurki wyprowadzone na stałe z urządzenia zakończone archiwalnymi wtykami bez cienia złota platyny czy rodu, które trzeba wepchać do wyjścia preampu /dziwne bo stosunkowo wygodnie i pewnie/. Mamy jeszcze starożytne gniazdo din na 3-pin nie wiadomo czy wejście czy wyjście bo nie opisane. Prąd włącza się topornym hebelkiem sporych rozmiarów z lekkim jebnięciem w kolumnach no i już można rozpocząć odsłuch ale dopiero za chwilę bo wypada jeszcze skrytykować bebechy, że nie dual mono, że tranzystorki rachityczne i tylko dwa dwa średnie kondziaki w dodatku na leżąco zaraz zaraz... a gdzie podziały się grube jak kciuk przewody wewnętrzne tylko jakieś liche cienkie kabelki a niektóre znowu sztywne i połączone pod kątami prostymi nic dziwnego, że bydlak się nie grzeje bo co tu się ma grzać jak to nie jest nawet klasa A. To bardzo tajemnicze urządzenie obecność blado świecącej czerwonej diody odkryłem dopiero po paru latach używania / znajduje się ona po prawej stronie na dole tuż nad śrubą/ i swoim światłem wskazuje, że wzmacniacz jest włączony. No i jeszcze zamontowany na stałe kabel zasilający stosunkowo gruby o imponującej długości prawie 3m z angielską wtyczką oczywiście, którą uzbrajamy w polską nakładkę. No to do dzieła.
Dźwięk w zasadzie normuje się bardzo szybko i ze zdziwieniem stwierdzamy, że stereofonia i przestrzeń, której przedtem jakby nie było zaczyna żyć własnym życiem i istnieje daleko oderwana od kolumn. Barwy po jasnej pastelowej stronie są zwiewne i ulotne średnie tony ogromnie nasycone bogactwem niewymuszonych detali wokale ogromnie witalne instrumenty kapitalnie obdarzone charakterystycznymi cechami własnymi rytm wyjątkowo szybki tak, że dźwięki impulsowe zyskują ogromną dynamikę i świetne domknięcie. Bas nie ścielący się i nie dymiący gorącym asfaltem jet bardzo szybki i detaliczny o należytym jednak ciężarze gatunkowym i tam gdzie trzeba jest go pod dostatkiem. Przerwy między tonami czy akordami są wręcz dramatyczne. Wzmacniacz trzyma dźwięki na wodzy do ostatniej chwili i jeszcze o sekundę dłużej niż inne wzmacniacze aby wystrzelić z rajdową prędkością nagłym impulsem o dwie sekundy szybciej i bardziej twardo niż inne wzmacniacze.
To geniusz rytmu i tańca, który doskonale nadąża i dostraja się do metrum muzyki jak zwiewny tancerz flamenco. Potrafi najbardziej nudny przekaz zamienić w fascynującą muzykę i tworzyć klimat w sposób zupełnie odmienny niż inne wzmacniacze. Tony są bardzo przezroczyste przy braku agresywności co może dla niektórych może być wadą że za mało ciepło i bezpiecznie.
Fakt z przesterowanym i zbyt jasnym i suchym źródłem potrafi zabrzmieć parszywie dosadnie i pokazać jego wady i niedoskonałości ale co jak co wzmacniacz z firmy NVA liczyć może na dobrej jakości tor muzyczny.
Tak słucham go czasem i zawsze się zastanawiam jak on to robi z czego bierze się ta inna jakość może większość wzmacniaczy ma po prostu za dużo podzespołów i za dużo prądu aby znaleźć w sobie tą taneczną zwinność.
Mimo 30-lat 0 problemów tak jakby go nie było bo ładny tak na prawdę to on nie jest ale zawsze można go pomalować dobrym sprayem na ciekawy kolor i już można pokazać ludziom. Ja myślałem o kolorze żółtym z zachowaniem oryginalnego logo firmy.
NVA to bardzo tajemnicza firma, która niechętnie ujawnia szczegóły swych konstrukcji i danych znamionowych tak, że zamieszczone zdjęcie oryginalnego środka jest bardzo pouczające. Odnoszę wrażenie po przesłuchaniu, że większość nowszych wzmacniaczy firmy brzmi w porównaniu z "dziadkami" bardziej szaro chodź efektownie.
Ciężko konkurować z takimi pięknymi lakierowanymi i klejonymi obudowami z akrylu staremu brzydkiemu rzęchowi ale zawsze można go upchać pod szafę dając kopa na rozpęd, żeby grzecznie siedział bo bestia nie boi się wstrząsów i jest "kopoodporna" i jakoś nic tam się przez lata nie urwało, żadna śrubka nie grzechocze, żaden luźny kabelek się nie pląta czy radiatorek dzwoni po prostu nie do zajebania. Można go używać nawet w pionie albo se oprzeć o ścianę zawsze gra bezbłędnie i bezawaryjnie.