MAŁE ALE... WOW!
...bo tak najkrócej mógłbym określić kolumny Melodika BL-30.
Test rozpocząłem zupełnie przez przypadek – kiedy w mojej skrzynce mailowej pojawiła się informacja o takiej możliwości, od razu pomyślałem „a co mi szkodzi” - przynajmniej porównam z moimi długo poszukiwanymi i wyczekanymi STX FX-300 (tak wiem, wielu stwierdzi, że jestem bezguściem z miodem w uszach, skoro je kupiłem... ale podobały mi się i podobają mi się nadal – a co!).
WYGLĄD
Krótko przed przysłaniem Melodik, zatelefonował do mnie pan o przyjemnym, lekko radiowym głosie (wiem, podlizuję się), który wytłumaczył, jak będzie przebiegał test, i że...
- „To truizm, ale koniecznie trzeba sprawdzić przy kurierze, czy aby na pewno nic nie jest uszkodzone”
Gdy już pojawił się utęskniony rozwoziciel, od razu pobiegłem, by pomóc mu wnieść sprzęt do domu. Pierwsza myśl, gdy wchodziłem z pakunkiem po schodach nie brzmiała nazbyt optymistycznie: „A co to takie lekkie? Pewnie jakiś tani plastik z bazaru?!”. Po wniesieniu do pokoju pospiesznie otworzyłem karton i oczom mym okazał się... (bynajmniej nie las) pięknie zapakowany produkt! Nadmienię tylko, że STX-y przyjeżdżały do mnie 3 lub 4-krotnie (za każdym razem coś się urywało po drodze – takie opakowanie!). Moje zdziwienie było tym większe, gdy okazało się, że Melodiki leżakują w ochronnych, tekstylnych worach, a delikatna, choć stabilna gąbka otula je szczelnie i bezpiecznie (no a z tymi białymi rękawiczkami w zestawie to nawet przesadzili). Wyjąłem pierwszą kolumnę i … ?!? … no sam nie wiem? Takie to jakieś – ni okrągłe, ni kanciaste (niby kompromis) i do tego ten „zwyczajnie zwykły” czarny kolor. Ale za to jakość wykonania naprawdę genialna (nie jestem fetyszystą, ale bardzo przyjemnie się tego dotykało). Ogólnie wygląd zewnętrzny nic mi „nie urwał” (poza tą jakością), niemniej trzeba pamiętać, że gust jest sprawą cokolwiek subiektywną – ja, jako miłośnik kanciastego minimalizmu wcale nie muszę rozpływać się nad czymś bardziej opływowym od moich kwadraciastych STX-ów, ale to wcale nie oznacza, że fanatycznie nie akceptowałbym takiego designu w swoim pokoju (a niech stoją!). Dodam jeszcze, że czym prędzej zdjąłem maskownicę, spodziewając się jakichś tanich, fikuśnych membran. Tutaj moje szydercze cwaniactwo zdecydowanie przygasło, bo okazało się, że głośniki, choć mniejsze, wyglądają naprawdę stylowo i dużo bardziej efektownie niż „szczekaczki” z STX.
Kiedy już napatrzyłem się do woli, postanowiłem przejść do ważniejszych treści. Przy pomocy grubych miedzianych kabli połączyłem Melodiki z moim – całkiem udanym - Harman/Kardon HK 680 i mogłem rozpocząć ucztę...
NO BASS - NO FUN
Nie mam 60 cm w bicepsie i nie jeżdżę bmw, ale – i nic na to nie poradzę – lubię bas (i kto mi zabroni)! Dlatego mój pierwszy nasłuch skierowałem na to właśnie pasmo. A że „nic tak nie wspiera testera, jak szczera szydera rapera” (teraz to wymyśliłem – o cholera!), o "pomoc" poprosiłem niejakiego pana TEDE-usza (kawałek „Vanillalalahajs”). Ustawiłem wzmacniacz (bo używam equalizera i lubię podbić niskie tony - nie linczujcie mnie), włączyłem play i.... WOW! No WOW (i tu właściwie mógłbym zakończyć tę recenzję - bom się zachwycił)!
ale nieeeeeee......
Ogólnie wiem, że w przyrodzie – w temacie basu - mniejsze głośniki są w stanie nadążyć za większymi, ale rezerwowałem tę myśl dla określenia dużo bardziej hi-endowego sprzętu. Tymczasem niskie tony niedrogich „melodyjek” urzekły mnie swoją... obecnością! Wprawdzie nie schodziły tak nisko, jak w sporo większych FX-300, ale było ich mnóstwo (czasem nawet miałem wrażenie, że więcej, niż w STX).
Ale... ! … pojawiło się też coś, co wywołało na mojej uśmiechniętej paszczy... coś jakby grymas – dynamika!
Bas BL-30 był trochę zbyt (jak to powiedzieć, żeby zabrzmiało eufemistycznie?)... rozciągnięty (uff!). Być może to „sprawka” bass-reflexu skierowanego do tyłu (może trzeba by je ustawić inaczej, hę?). No ale nie można mieć od razu wszystkiego!
Tak, czy inaczej, bas był – i to jaki!
Zachwycony „tąpnięciem” pozwoliłem sobie na dłuższe posiedzenie przy albumie warszawskiego rapera, po czym skupiłem się na zmianie rodzaju muzyki i innych tonach serwowanych przez białostockiego „prawie” flagowca (no dobra, jeszcze jeden rapowy kawałek, bo … WOW).
BRZMIENIE
Już jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że poczciwi dziaduniowie z Dire Straits powinni dostać jakąś tantiemę za swoją antycypację i nagranie płyty, która doskonale nadaje się do współczesnego testu dźwięku. Kompilacja „Money for nothing”, bo o niej mowa, zawiera cały szereg melodii, które świetnie obnażają zestawy muzyczne z ich najbardziej intymnych znamion. Mój ulubiony numer do testowania to oczywiście tytułowy "Money for nothing". Jak a tym tle wypada Melodika BL-30?
Ano całkiem niekulawo! Ba, lepiej niż dobrze! Wprawdzie wysokie tony wydawały mi się czasami nieco przytłumione (zagubione – jak kierowca, który w centrum obcego miasta nagle straci zasięg GPS i nie wie, czy jedzie dobrą drogą – albo trafi, albo nie trafi), ale to akurat może być moje „autorskie” spaczenie, ponieważ wysokich tonów pożądam niemal tak mocno, jak niskich – a to, niestety, przez STX-y, które zdecydowanie mają ich za mało – z tym, że i tak je lubię (bo nie mam innego wyjścia). Ale do rzeczy! Dysonans po usilnym doszukiwaniu się sopranów sprytnie złagodziła mi średnica, która wyjątkowo mocno trzymała dźwięk w lejcach (ten ostatecznie nie był ani zbyt narowisty, ani ociężały). I wreszcie czysto przyjemny element, czyli scena: zgrana, przestrzenna, wieloelementowa, wreszcie wyraźna (jak puzzle z wizerunkiem rozgwieżdżonego nieba – trudne do ogarnięcia, ale jaka radocha!).
Po tygodniowym smakowaniu brzmienia smukłych kolumienek, niechętnie odebrałem telefon od pana z radiowym głosem i jeszcze bardziej niechętnie usłyszałem, że czas zabawy minął. Pan nie omieszkał nadmienić, że...
- „To truizm, ale sprzęt należy spakować w taki sam sposób, w jakim został dostarczony”, po czym podziękował mi za test.
Tutaj, skruszony, muszę przyznać się do swojej przepełniającej mnie, niepojętej „bystrości”: prosząc o dokładne spakowanie kolumn, pan wspomniał, żeby podstawki pod kolce też dokładnie schować. - Jakie podstawki? - pomyślałem - Przecież ich nie było! (WSTYD) Okazało się, że były - wkomponowane w gąbkę ochronną - nie zauważyłem ich (oooo, rumienię się ze wstydu!).
PODSUMOWANIE
Testując Melodiki, pokusiłem się o przesłuchanie wielu gatunków muzycznych (no może poza muzyką klasyczną – do tej nie dojrzałem). Podczas odsłuchów wykorzystałem wiele "udziwnień": zmieniałem parametry dźwięku, korygowałem wartości tonów, na poczekaniu porównywałem BL-30 z FX-300 (i z powrotem), sprawdzałem zarówno cichą subtelność Melodik, jak i ich wrzeszczącego „kopa” - nawet porównałem, jak to jest czuć ich brzmienie na trzeźwo i „na bańce” (ale spoko – niczego nie uszkodziłem). Dziś wiem, że muszę odszczekać swój początkowy sceptycyzm: czekałem na BL-30, jak na plastikowego Kena od Barbie, a żegnałem się z nimi, jak z Panem Wołodyjowskim – on też był mały, ale... WOW!