Ta recenzja powinna się oczywiście zacząć od opisu specyfiki włoskiego sprzętu hi-fi, że on taki wyjątkowo charakterystyczny, bowiem wysmakowany wzorniczo i zawsze z drewnem. Ponieważ jednak po pierwsze, czytelnicy znają ten szlagwort na pamięć, a po drugie, jest to opinia obiegowa, niekoniecznie mająca pokrycie w rzeczywistości, gadania o niczym nie będzie.
Na początek jednak kilka słów o samej firmie, czyli podkład słowny. Opera Loudspeakers to faktycznie włoski producent i to autentyczny, z historią od lat 80., poważnymi osiągnięciami i owszem, akurat sporo struga w drewnie. Swoje kolumny Włosi robią na miejscu, w kraju znanym z mody, wina oraz ze świetnych inżynierów (nie mogę napisać „we Włoszech”, bo byłoby powtórzenie). Żadne dalekowschodnie kung-fu nie ma tutaj miejsca - autentyczny europejski wyrób. Przez dłuższy czas Opera była postrzegana głównie jako konkurent Sonus Faber, czyli najbardziej popularnego włoskiego wytwórcy, zwłaszcza że technologię wytwarzania obudów obie firmy miały zbliżoną, za czym szły pewne podobieństwa wizualne. Jednak podobieństwa w pewnym momencie się zatarły, według mnie wtedy, kiedy SF wyszedł z rąk Serblina i niedługo potem stał się pełną gębą wytwórcą masowym. Opera pozostała przy bardziej wyspecjalizowanym rynku, przedstawiając limitowaną ofertę (obecnie dwie linie produktów) i co ciekawe, jej kolumny, wprawdzie nie tanie, to jednak odstały w pewnym momencie od szczytowych cen utytułowanego konkurenta. Opera Loudspeakers jest obecnie w unii personalnej ze sławnym producentem elektroniki lampowej, również włoskim Unison Research, produkującym po sąsiedzku. Te dwie firmy razem stanowią silny zespół, kierujący ofertę do bardziej wymagających melomanów. Niestety i nie nasza to wina, że propozycja dla wymagających to już zwykle nie 10 tysięcy złotych za kolumny, jak to bywało dawniej. Bowiem czasy się zmieniają, jak śpiewał Bob Dylan.
Nietypowo dla procedury recenzenckiej, w tym wypadku postanowiłem opisać kolumny, które mam od kilku miesięcy na własność. Skąd się u mnie w ogóle wzięły? Wielu czytelników wie, że przez kilka lat w moim systemie pracowały typowo recenzenckie Spendory SP 1/2. Po kilku latach i wielu recenzjach doszedłem do wniosku, że chętnie zamieniłbym Spendory na coś równie dobrego, a poręczniejszego. Taki powiedzmy kosztowny drobiazg. Pomysł ten pojawił się w momencie, gdy testowałem świetne SF Guarneri Tradition: niewielkie kolumny, które pokazały, jak bardzo można, pod warunkiem, że masz za co. Byłem pod głębokim wrażeniem ich muzyki (wyglądu akurat w mniejszym stopniu) i powróciło mi wtedy zainteresowanie monitorami grającymi jak pełnowymiarowe kolumny. I żeby jeszcze wyglądało. I żeby wysterowała to lampa. I nie za pół dużej bańki. Proste, prawda?
Postawienie sobie tak jasnego celu musiało przynieść sukces. Opera Loudspeakers dosyć szybko przyciągnęła moją uwagę ze względu zarówno na dopracowany wygląd produktów, jak i na wyjątkowo zgodne, pozytywne opinie zarówno recenzentów, jak i użytkowników. Taki zgodny chór zdarza się niezbyt często. Początkowo chciałem posłuchać cieszących się dużym powodzeniem podłogowych zestawów Opera Seconda, ale wtedy sobie przypomniałem o słuchanych wcześniej Guarneri i pomyślałem, że przynajmniej dam szansę monitorom. Ale w takim razie od razu najlepszym. Na najwyższej półce Opery nie było w czym grymasić, musiały to być Opera Callas.
Jak wspomniałem, oferta producenta zawiera dwie linie produktów. Pierwsza zaczyna się od monitorów Prima i leci aż do dużych podłogowych Quinta, razem pięć modeli (w tym głośnik centralny) w zakresie 4400-17000 PLN. Natomiast linia Callas to tylko trzy modele: Callas, Callas Diva i Grand Callas. Dostępne wersje wykończenia to orzech i mahoń. Producent jakiś czas temu odszedł od montowania obudów z klepek z drewna litego i obecnie produkowane kolumny mają wykonane z drewna elementy wykończeniowe, są to całe płaszczyzny boków obłożone naturalnym fornirem pokrytym grubą warstwą idealnie gładkiej politury. Nie wiem, czy jest to lakier fortepianowy (określenie chętnie stosowane w opisach sprzętu hi-fi, zwykle bezzasadnie), ale politura jest położona i wypolerowana idealnie. Nie można mieć żadnych zastrzeżeń do jakości wykończenia i to ostatnie zdanie można zastosować do kolumn Callas w całości. Wróćmy jednak do opisywania całej linii. Będzie już krótko. Callas to średniej wielkości kolumny podstawkowe z bass-refleksem z tyłu, Callas Diva do dosyć duże podłogowce uzupełnione o głośnik niskotonowy umieszczony dosyć blisko podłogi oraz o dipol z dwóch tweeterów na tylnej ściance, natomiast Grand Callas to największe kolumny w katalogu, z dwoma głośnikami basowymi, również uzupełnione dwoma tweeterami na tylnej ściance. Potęga.
Jak wspomniałem, Callas to układ dwudrożny. Na górze pracuje znana od dawna kopułka Scan Speak 9700, raczej wysoka półka. To ciekawe, dlaczego producent zdecydował się na tak klasyczny głośnik, nie szukając czegoś bardziej trendy. Żadnych szpicyków na środku, żadnych szerokich zawieszeń, po prostu bardzo fajny Scan z układem Symmetric Drive. Warto dodać, że ten sam głośnik występuje w całej linii, również w Grand Callas za 40 tysięcy, a także stosowano go w najwyższych modelach z wcześniejszej oferty (np. Tebaldi). Opera nie oszukuje na swoim topowym monitorze, daje co w tym wypadku im się sprawdziło. Głośnik nisko-średniotonowy jest nieco bardziej enigmatyczny, jest to siedmiocalowa jednostka z korektorem fazy oraz membraną określaną w materiałach producenta jako wyżarzany polipropylen. Ponieważ polipropylen płynie już w temperaturze około 160 stopni, to widoczna na zdjęciach plecionka dla lepszego związania włókien była raczej nadtapiana, niż wyżarzana. Nie wiedziałem, kto jest producentem, ale wiadomo, że Opera wykorzystuje głośniki Scan-Speaka oraz Seasa. Po przyjrzeniu się aktualnej ofercie tego ostatniego producenta stwierdziłem, że ten głośnik na pewno pochodzi z Norwegii. Podobne głośniki z korektorem fazy i odlewanym koszem Seas oferuje od dawna, natomiast identyczna polipropylenowa plecionka o firmowej nazwie Curv jest stosowana w membranach niektórych nowych głośników tego producenta.
Callas to konstrukcja bas-refleks, nie wiem, na ile typowa, bo do wnętrza nie udało mi się dostać, nie chciałem siłą wyciągać głośników. Uzyskałem natomiast informację, że głośnik wysokotonowy ma oddzielną komorę, oraz że zastosowano specjalnie dobrane wytłumienie wnętrza, współpracujące pod względem wybranych częstotliwości ze strojeniem obudowy i bas-refleksu. Producenci rzadko się tak starają, a powinno to znacząco wpłynąć na jakość i poziom niskich tonów. Kształt lutni (który znamy obecnie z wielu konstrukcji) powoduje, że obudowa zwęża się ku tyłowi, jednak na tylnej ściance jest jeszcze dosyć miejsca na otwór bas-refleks, podwójne gniazda oraz tajemniczy przełącznik hebelkowy, dwupozycyjny. Otwór jest oczywiście wyprofilowany, gniazda głośnikowe to wykonawczy hi-end, wyglądają, jakby zrobił je Zeiss na linii produkcyjnej obiektywów mikroskopowych. Hebelek natomiast, jak się okazało, jest narzędziem do korekty częstotliwości. Umieszczenie go w górnej pozycji powoduje lekkie podkreślenie środka pasma (+2 dB, zakres w tym wypadku 300-3000 Hz). Boczne panele z drewna są wkomponowane lekką krzywizną w całość bryły, co nadaje jej dynamizmu. Front, tył i część boków to skóra (nie wnikam, czy z krowy czy z ropy naftowej, tak czy inaczej zrobione, że mucha nie siada). Góra natomiast to taki mały le signe distinctif (a raczej un'altra caratteristica) całej linii: tafla szklana, czarna, z wypisanym od spodu słowem „Callas”, czcionką oczywiście ozdobną, złotą. Umieszczenie napisu po przeciwnej stronie szkła daje wrażenie trójwymiarowości i faktycznie wyróżnia ten projekt dosyć mocno. Jest to jednocześnie element nieprzesadzony wzorniczo i sprawiający wrażenie dobrej klasy, nie zaś blichtru. Aha, górna ścianka jest lekko pochylona do przodu i odpowiednio śliska, zapomnijcie o stawianiu kwiatków, filistyni.
Zanim przejdę do wrażeń brzmieniowych, dodam jeszcze, że kolumna ma średnie parametry jeśli chodzi o łatwość wysterowania. Jej skuteczność to 89 dB, wartość bardzo dobra jak na dwudrożną kolumnę o stosunkowo niewielkiej pojemności obudowy, natomiast impedancja znamionowa to uczciwie podawane 4 Ohmy. Na tej podstawie trudno przewidzieć, na ile łatwym będzie obciążeniem dla kolumn, przydałoby się wiedzieć, jaki dokładnie jest przebieg impedancji. Jednak producent kolumn informuje, że do ich wysterowania wystarczy wzmacniacz o mocy wyjściowej 10 W (dosyć odważna deklaracja), zaś dystrybutor rekomenduje zasilanie ich wzmacniaczami lampowymi (lub hybrydowymi). Sprawdzimy.
W ofercie Opery znajdują się standy dedykowane temu modelowi. Jednak uznałem, że nie ma co się ścieśniać i dopasowałem do moich kolumn kultowe podstawki StandArt z dawnej topowej serii, z podstawą z czarnego granitu. Rozmiar i zgodność wizualna okazały się tak dobrane, że zrezygnowałem ze starań o standy firmowe. Ponieważ producent przewidział łączenie kolumn z podstawkami na sztywno (są gniazda na śruby), uznałem, że mocne połączenie z ciężkimi standami StandArtu również będzie im odpowiadać. System, w którym umieściłem Opery, składał się ze wzmacniacza Leben CS-600, wzmacniacza WILE Rock, źródła złożonego z odtwarzacza Pioneer PD-75 (transport) i Tent Labs bDAC (przetwornik) połączonych przewodem Black Cat, kondycjonera Enerr AC Point One oraz przewodów RCA Tellurium Q Ultra Black, głośnikowych Oasis 8 bi-wire i sieciowych ZIGGY HIEND-AUDIO. Oba wzmacniacze pracowały z kolumnami przez dłuższy czas, Leben przynajmniej dwa miesiące, natomiast Wile około miesiąca.
Odsłuchy Callas wykazały po raz kolejny, tym razem wyjątkowo dobitnie, że słuchać należy długo. I nie chodzi o popularne wśród sceptyków „słuchanie tak długo, aż się spodoba”, ani o przyzwyczajanie słuchu do jakichś dziwności. Te kolumny wykorzystały dany im czas na osiągnięcie ostatecznego brzmienia i zajęło to jakiś miesiąc regularnego grania.
Kolumny otrzymałem jako już słuchane i z pozoru wygrzane. Początkowe dni przyniosły następujące obserwacje i konkluzje: dźwięk stosunkowo lekki, dużo pięknie oddanych, srebrnych szczegółów, świetna stereofonia, trzeba coś z tym zrobić. Oczywiście nie dałem się tak całkowicie nabrać na wygrzanie, przyjąłem bezpieczne założenie, że to musi pograć, ale w końcu jednym uchem słuchałem. Człowiek nie jest drewno. W ramach radzenia sobie z tym początkowym dźwiękiem zrobiłem dwie rzeczy: włączyłem wspomniany hebelek z tyłu oraz przekręciłem gałkę podbicia niskich tonów w Lebenie o jeden ząbek (przez to nie pójdę już do nieba!). Na swoje usprawiedliwienie mogę podać, że to miało mi się podobać i chciałem, żeby podobało mi się od razu, nie zaś za czas jakiś. Poza tym nie myślałem wtedy jeszcze o pisaniu, tylko tak sobie słuchałem jako cywil.
Repertuar był typowy dla mojego słuchania dla przyjemności, przeplatany trochę bardziej wymagającymi pozycjami: „My Song” z Garbarkiem, „Young Lions and Old Tigers” wydane przez Telarc, „New Moon Daughter” Cassandry Wilson, Miles Davis, Pat Metheny, „Portraits of Cuba”, „Fifth Element” oraz płyta z muzyką filmową Erika Serra, również „Straszny Dwór”, symfonika, muzyka organowa Liszta. I oczywiście wiele innych, w końcu grało codziennie. Pierwsze oznaki zmiany zauważyłem w drugim tygodniu. Objawiło się to bardzo prosto: pewnego dnia wyłączyłem podbicie basu w Lebenie. Nieco przyciężki miś, który jakoś tak niepostrzeżenie się pojawił, zaczął mi przeszkadzać. Owszem, był już bas, na który czekałem, ale czasami zaczynał niepotrzebnie dominować. Przekręcenie pokrętła wzmacniacza na pozycję „0” pomogło. Pomyślałem sobie: oho, stało się. Kolumny się wygrzały i teraz już tak będzie. Niskotonowiec się rozruszał, coś tam doszło do siebie, ten dźwięk mi się podoba. Chwilo, trwaj.
Chwila trwała tak jeszcze parę tygodni, kiedy to doszedłem do wniosku, że kolumny, które początkowo odbierałem jako analityczne i odrobinę nawet syczące i lekkie, brzmią jakoś tak trochę zbyt miło. Zacząłem odczuwać ciepło, którego na początku mi brakowało, teraz natomiast zaczęło mi się wydawać zbyt zwyczajne. To już wszystko? W sumie całkiem mi się przyjemnie słuchało, ale jak na najwyższy model uznanego producenta brakowało mi teraz nieco wyrazistości. Czyżby słynny miodny włoski dźwięk? Kolumny kojarzyły mi się teraz z dawnymi modelami Sonus Faber, w czym nie było nic złego, ale ja cały czas szukałem własnego brzemienia Callas. Zanim jednak rozpocząłem eksperyment ze wzmacniaczem (chciałem wypróbować Callas z mocną hybrydą zamiast „słabowitej” lampy), przełączyłem po prostu w każdej z kolumn hebelek w położenie neutralne (w dół). I tak już zostało. W ciągu miesiąca kolumny przeszły od początkowego dosyć lekkiego, analitycznego brzmienia, do ostatecznego dźwięku. Jaki on jest w takim razie?
Opera Callas prezentują dźwięk wyrównany w całym paśmie, bez słyszalnych deficytów na skrajach. Podawane katalogowo 40 Hz zejścia (nie wiadomo, z jakim spadkiem) są przynajmniej zbliżone do wartości rzeczywistych, co stwierdziłem za pomocą płyt testowych. Trudno oczekiwać lepszej wartości. Wysokie tony są dźwięczne i swobodne, bez oznak stłumienia czy wycofania, natomiast są dobrej jakości, bez niechcianych syków (chyba że na niektórych płytach XRCD oraz na „Short Stories” Vangelisa, ale tam syczy zawsze). „Kind of Blue”, „Sketches in Spain” albo piękne „Sky Piece” (Thomas Chapin Trio), pozwalały na docenienie aksamitnego i jednocześnie czystego dźwięku kopułek ScanSpeaka. Gładko, powietrznie, pełnią dźwięku. Bardzo satysfakcjonujące soprany, chociaż bez aż takiego wyczynu, jaki słyszałem z Guarneri. Wysokie tony odpowiadają w znacznej mierze za efekty stereofoniczne, co w tym wypadku potwierdza się, bowiem stereofonia również jest świetna. Głębia i dokładność lokalizacji źródeł pozornych były wręcz namacalne. Całość brzmiała przestrzennie i powietrznie. Oprócz samych głośników i właściwie dobranych elementów zwrotnicy, wpływ na to mają zapewne proporcje i wykończenie przedniej ścianki, wyprofilowanej, lekko pochylonej i pokrytej skórą. Tutaj procentuje dbałość o szczegóły, której trudno oczekiwać w tańszych konstrukcjach. Nota bene, producent twierdzi, że te kolumny można wykorzystywać również jako monitory bliskiego pola.
Średnie tony są zdecydowanie plastyczne, barwne i naturalne. Znowu okazuje się, że polipropylen to władca średnicy, nawet w takiej nowej formie, jaką zaproponował Seas, mistrz polipropylenowych membran. Dojrzały, głęboki dźwięk, wokale kobiece (wiadomo, czego słuchamy) były jednocześnie przyjemne i prawdziwe, dźwięk był naturalny lecz nie naturalistyczny, zatrzymywał się przed granicą, poza którą uszy by cierpiały. Mimo to nie wydawało mi się, że te kolumny upiększają nagrania, raczej było wrażenie kultury, spokoju i eleganckiej rzetelności. Nie miałem się do czego przyczepić. Zakres wysokich i średnich tonów tutaj naprawdę daje radę, o ile tylko dostanie odpowiedni wzmacniacz.
Bas był obiektem mojej specjalnej troski w trakcie tych odsłuchów. Wiadomo, monitory, i jeszcze to pierwsze wrażenie nadmiernej lekkości. Rozwinął się pierwszorzędnie. Słychać to na płytach z przytupem, uderzeniem i zejściem („Fifth Element” tutaj nieźle pasuje), ale trzeba też posłuchać subtelnych sygnałów, jakie w małych składach jazzowych wysyła czasami kontrabas. Na „Sky Piece” tytułowy utwór był hitem wieczornych odsłuchów. Delikatne głębokie tony basu, wydobywające się co pewien czas z tych głośników, tworzyły atmosferę nagrania. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że niskie tony należą do szczególnie mocnych stron tych kolumn. Dobre, czy wybitne zestrojenie basów w konstrukcjach bas-refleksowych o małej pojemności obudowy, to jak sztuka przepychania wielbłąda przez ucho igielne. Teoretycznie nie może się udać, ale czasami się udaje. Tutaj w mojej opinii się udało. Oczywiście bez cudów i sejsmiki. Domem nie trzęsie, bo nie może, ale mimo długiego obcowania ze Spendorami, z ich większą obudową i fajnym basowcem z polipropylenu, nie odczuwałem teraz braku tonów niskich. Bardzo jestem ciekaw, co pokażą w zakresie basu podłogowe modele z linii Callas, zwłaszcza szczytowy model Grand. Skoro taki dobry efekt osiągnięto z głośnika, który pełni w nich rolę średniotonowca.
Wspomniałem na początku o odsłuchu na dwóch wzmacniaczach. W pewnym momencie, już podczas prawdziwego recenzowania, pożyczyłem wzmacniacz WILE Rock, mocną hybrydę znanej warszawskiej firmy Witkowski & Lewandowski. Chodziło mi o sprawdzenie, czy tak poważna zmiana oddawanej mocy i wydajności prądowej (z której słyną wzmacniacze Wile) dużo zmieni w charakterze brzmieniowym Callas. Po miesiącu niemal ciągłego odsłuchu doszedłem ostatecznie do wniosku, że zmiany w zasadzie nie było. Spodziewany skok dynamiki nie nastąpił i ogólnie mogę powiedzieć, że oba urządzenia grały dosyć podobnym charakterem dźwięku. Długie sesje odsłuchowe były wciąż przyjemnie ekscytujące, system dawał też radę w kinie domowym (a owszem, mam projektor wpięty w system stereo). Jedyną istotną różnicę zauważyłem, kiedy z powrotem spiąłem Opery ze wzmacniaczem Lebena. Brzmienie nagle stało się bardziej dźwięczne, z nieco większą aurą pogłosową i dłuższymi wybrzmieniami. Cóż, po pierwsze lampa (w stopniu końcowym Shuguang Treasure 6CA7-Z), a po drugie jednak wzmacniacz dwa razy droższy. Może trzeba było pożyczyć WILE Jazz, to już byłaby ta sama półka. W każdym razie do zeszyciku z zaleceniami można wpisać, że warto się postarać przy wyborze wzmacniacza. Można też wypróbować coś z oferty Unison Research, w końcu to teraz jeden producent, więc powinny się zgrywać.
Specjalnego podsumowania nie będzie. Callas to kolumny wybitne brzmieniowo w swojej klasie, zarówno cenowej jak i wielkościowej. A ich wygląd przełamie opory każdego współmieszkańca (lub współmieszkanki).
Alek Rachwald
Specyfikacja (wg danych producenta):
Pasmo przenoszenia: 40Hz-25kHz
Skuteczność/impedancja: 89 dB/4 Ohm
Rekomendowana minimalna moc wzmacniacza: 10W
Masa (szt.) 15 kg
Wymiary (S/W/G) 245/420/420 mm
Opcje wykończenia: orzech, mahoń
Dystrybutor E.I.C.
Cena: 16.999 zł (para, cena nie obejmuje standów)
(foto: A. Rachwald)