Moja przygoda z Sennheiserem zaczęła się w połowie lat 90., kiedy będąc na wymianie w Niemczech kupiłem discmana i szukałem słuchawek. Mój Austauschpartner polecił mi tą firmę, jako jedną z najbardziej godnych zaufania. Po krótkim odsłuchu kupiłem wtedy HD-475 i zachwycony wróciłem do Polski.
Parę lat później poszukałem słuchawek z wyższej półki. Wybrałem 590 - nie ukrywam, że był to kompromis. 1300 zł na HD-600 wydawało mi się wówczas kwotą niewyobrażalną.
ODSŁUCH
Od pierwszych chwil słychać, że jest to produkt z wysokiej półki. Precyzja w odtwarzaniu jest niezwykła i porównywalna tylko z modelami 580 i 600. Słuchawki grają chłodno, bardzo przestrzennie, w dźwięku czuje się masę powietrza. Lekko wyeksponowana góra ładnie wydobywa detale nagrań, a głeboko sięgający, choć neutralny bas stanowi solidną podstawę brzmienia. Przy oglądaniu filmów te słuchawki skutecznie udają nagłośnienie porządnego multipleksu: grają mocno, wyraźnie, wielkim dźwiękiem, ale nie męczącym. Grzmoty basowe schodzą do częstotliwości iście sejsmicznych. Do tego jest to urządzenie tak wygodne i lekkie, że zapomina się o nim bardzo szybko. Na szczęście kabel jest odłączany, a gniazdko solidne, bo co drugie wstanie z fotela kończy się przydepnięciem i wyrwaniem kabelka - o tych słuchawkach naprawdę się nie pamięta. HD-600 tyle nie wybaczają - gniazdka szybko łapią luzy. Tu tego nie ma.
Podsumowując - nieziemsko wygodne, bardzo precyzyjne i przestrzenne słuchawki, łatwiejsze do napędzania od wysokoomowych konkurentów; grają czysto, mocno, ze świetną dynamiką i analitycznością. W porównaniu z 600 trochę brakuje im "mięsa" i do głośnego rocka się z tego względu nie nadają.