Wymieniane przez niektórych jako największe osiągnięcie Sennheisera: słuchawki nieduże, lekkie, bardzo trwałe i co najważniejsze, o fenomenalnym dźwięku.
Brzmienie przypomina trochę krzyżówkę Grado SR225 z Sennheiserem HD650, z domieszką Beyerdynamica DT150. Szczegółowe, niezbyt natarczywe wysokie tony, niemęcząca średnica pełna delikatnych smaczków (gitary Dire Straits na żadnych słuchawkach nie brzmią tak wspaniale) i czysty, potężny, nisko schodzący bas, wolny od podbarwień i pohukiwań. Bardzo ładnie wychodzą im instrumenty smyczkowe, choć przy dużych składach trochę brakuje dużej sceny znanej z otwartych słuchawek wokółusznych. Za to jako rekompensatę otrzymujemy żywą, dynamiczną prezentację z wychodzącą do słuchacza, niemal intymną średnicą (mmm, Diana Krall) i potężną dynamiką, która wciąga w praktycznie każde nagranie. Należy jednak pamiętać, że można sobie nimi zrobić dużą krzywdę - dobrze wysterowane HD25 osiągają ciśnienie akustyczne 146 dB, co prawdopodobnie kwalifikuje je jako najgłośniejsze seryjne słuchawki świata.
Dla kogo są to słuchawki? Wysoka cena ogranicza krąg potencjalnych odbiorców; na pewno warto się nimi zainteresować jeśli zależy nam na delektowaniu się muzyką w warunkach błogiej ciszy, niezależnie od hałasu otoczenia. Niewielki rozmiar i duża efektywność sprawiają, że być może są to idealne słuchawki do długich podróży; dzięki efektywności 120 dB z miliwata, większość przenośnego sprzętu nie ma żadnego problemuz ich napędzeniem. Komfort odsłuchu znacznie poprawiają welurowe poduszki dostępne w opcji.