Jakiś czas temu zostałem posiadaczem listwy Power Audio Laboratories \"Powerport\". Okoliczności, w jakich zostałem właścicielem tejże listwy (nie będę się rozpisywał) spowodowały, iż moje nastawienie do tego produktu było zupełnie neutralne - na zasadzie \"zobaczymy co będzie\". Zresztą z natury jestem raczej przekorny i sceptyczny.
Zgodnie z wszelkimi zaleceniami listwa \"wygrzała się\" przez kilka dni. Gdy nadarzył mi się wolny wieczór - urządziłem sobie test. Zabawa polegała na porównaniu brzmienia z \"Powerportem\" i z filtrem za 70,00 Złotych Polskich, którego używałem do tej pory. Siła mojej wiary w usłyszenie różnic - była znikoma.
I co? I Wielkie Zdziwienie! Bez wytężonego wsłuchiwania się - od pierwszych dźwięków, cokolwiek zagrało na \"Powerporcie\" - było bardziej zwarte, mięsiste - jednocześnie bardziej klarowne i detaliczne. To były pierwsze, natychmiast słyszalne wrażenia dotyczące \"całościowego odbioru\". Później stwierdziłem jeszcze dość istotne różnice w brzmieniu gitary Pata Metheny i skrzypiec Nigela Keneddy\'ego. Skrzypce na moim starym filtrze zaczęły mi (po paru przełączeniach) brzmieć wręcz dziadowsko, w porównaniu z \"Powerportem\". Chcąc sprawdzić, czy nie zwariowałem - zrobiłem po kilku dniach test na znajomych (raczej sceptykach) - mieli wrażenia te same co w moim przypadku!
Nie wiem, jak firma Power Audio Laboratories to osiągnęła - ale w moich warunkach (bloki z lat 80-tych), przy moim sprzęcie (elektronika - jak widzicie - taka sobie) - nie mam wątpliwości, że dźwięk stał się lepszy. Dodam, że nie uważam się za zbyt \"wyrobionego\" słuchacza.
Pomimo, iż nasłuchałem się od sceptyków teorii, że to szamanizm - przekonałem się, że jakość prądu dostarczonego do klocków musi faktycznie mieć olbrzymie znaczenie. Zresztą - polecam posłuchać i ocenić samemu.