Filtry gościły u mnie dość długo; poddane w tym czasie zostały dwóm poważniejszym testom odsłuchowym. Dwóm, bo z użyciem dwóch różnych wzmacniaczy: mocnego tranzystora i świetnej lampy (ze zbliżonych nawet zakresów cenowych; bliższe informacje w opisie konfiguracji). Filtry wpinałem od strony wzmacniacza, wsuwając ich kable w otwory w trzpieniach i dokręcając nakrętki gniazd. Podczas zmian konfiguracji przekładałem po prostu banany przewodów głośnikowych z gniazd filtrów w gniazda wzmacniacza, zwykle pozostawiając filtry wiszące „równolegle” w systemie. Kable przepinałem co jakiś czas, korzystając z różnorodnego materiału muzycznego.
Po wpięciu filtrów między przewody głośnikowe a wzmacniacz CR Developments miałem wrażenie nieznacznego odejścia od dość znamiennego charakteru poprzedniego brzmienia. Tranzystor pierwotnie grał dźwiękiem doskonale wypełnionym, mięsistym, z dużym, rygorystycznie (jak na swój zakres cenowy) kontrolowanym basem. Filtry wniosły pewne „odchudzenie” brzmienia, dźwięk stał się bardziej lekki, ulotny, otoczony większą ilością powietrza. Zmiana ta była słyszalna głównie w średnim zakresie częstotliwości, i nie była znaczna - „na pierwszy rzut ucha” wcale nieoczywista.
W tzw. międzyczasie filtry testował inny uczestnik forum, do mnie ponownie trafiły wraz ze wzmacniaczem Amplifona. Ten grał zdecydowanie lżejszym i bardziej szczegółowym dźwiękiem niż tranzystor, „dołu” było mniej, średnica zyskała nieco słodszą barwę, góra zaś zdeklasowała wręcz brzmienie poprzedniego wzmacniacza – zarówno pod względem ilości, jak i jakości. Po ok. tygodniu poznawania nowego brzmienia w konfiguracji „saute” ;) przyszedł czas na filtry.
Po instalacji filtrów w systemie z lampą odniosłem wrażenie, że z dźwięku znikła pewna nerwowość, przekaz stał się bardziej gładki i uładzony. Ogólnie było spokojniej, z mniejszą dawką zadziorności i twardości. Filtry wprowadziły odejście od naturalnego - nie zawsze słodkiego - brzmienia instrumentów w stronę prezentacji ugrzecznionej, bezkonfliktowej, mniej energicznej. Dźwięki zostały zaokrąglone, ogólnie było „milej i przyjemniej”, trzymając się popularnego stereotypu, „bardziej lampowo”. Ano, było „przyjemniej”, ale czy bardziej prawdziwie? Pamiętać należy, że wszelkie określenia są względne, i to, co jedni nazwą uspokojeniem brzmienia, inni określą jako niedopuszczalne zmniejszenie detaliczności; wyeliminowanie ostrości może być odbierane jako zamulenie, ocieplenie jako maskowanie niedostatków analityczności, i tak dalej. Wolałbym więc powstrzymać się od rozstrzygania, czy było „lepiej” – jak widać, to określenie w różnych przypadkach wynikać może z czegoś zupełnie innego. Pozostanę po prostu przy stwierdzeniu, że było spokojniej i mniej „energetycznie”. \"Zmulony\" dźwięk? Można i tak to nazwać.
Co najważniejsze jednak – słyszany przeze mnie zakres zmian był wręcz minimalny. Na tyle mały, że nawet po dokonanych odsłuchach nie byłbym pewien efektów próby wykrycia obecności filtrów w moim systemie na podstawie ślepego testu. Gdyby okazało się, że wewnątrz pudełek znajdują się po prostu po dwa odcinki drutu, a wszelkie moje wrażenia wynikały jedynie z autosugestii, nie byłbym tym faktem wstrząśnięty ;) Wniosek: po odsłuchach u siebie nie widzę żadnego sensu wpinania filtrów w tor sygnałowy.
Zabawiłem się też przeprowadzając parę dodatkowych prób. Przy przewodach głośnikowych wpiętych bezpośrednio w gniazda wzmacniacza nie zauważyłem żadnego wpływu obecności w tych gniazdach także i filtrów. Filtry nie powodują też zmiany poziomu sygnału biegnącego do kolumn – aplikacja filtra w ścieżce sygnałowej jednego tylko kanału nie spowodowała przesunięcia bądź zaburzenia sceny dźwiękowej.