Wyobraź sobie: stoisz na koncercie swojego ulubionego zespołu. Z głośników leci ten riff, na który czekałeś całe życie, światła mrugają w rytm basu, a wokalista wije się po scenie jakby miał w nogach sprężyny. Chcesz chłonąć każdą sekundę. A potem rozglądasz się dookoła i co widzisz? Lasy. Nie, nie drzew. Lasy rąk trzymających telefony. Bo przecież nie można po prostu być i przeżywać, trzeba nagrać!
Z jakiegoś powodu nagrywanie koncertów telefonem stało się sportem narodowym. I nie chodzi o to, że ktoś tam zrobi krótkiego story na Insta – to jeszcze do przeżycia. Ale kiedy typ przed tobą trzyma smartfona w górze przez cały numer, to już się robi denerwujące. Czujesz się jak na wiecznym podglądzie, jakbyś oglądał koncert przez cudzy ekran, zamiast własnymi oczami.
Zresztą, bądźmy szczerzy – te nagrania i tak są beznadziejne. Jakość dźwięku? Tragedia. Trzęsący się obraz? Jak nagranie z tunelu aerodynamicznego. No i kto tak naprawdę potem to ogląda? Serio, ile razy wróciłeś do tych filmików? No właśnie. To trochę jak z nagrywaniem fajerwerków w sylwestra – wszyscy to robią, a potem nikt nie ogląda. Ale na żywo fajerwerki chociaż nikomu nie zasłaniają widoku!
Przy okazji, jeśli o fajerwerkach mowa, to widzieliście co robi na swoich koncertach Coldplay?
Wracając jednak do tematu...
I właśnie w tym jest problem – nie chodzi nawet o to, że ktoś chce sobie nagrać pamiątkę. Problem w tym, że niszczy to doświadczenie innym. Bo zamiast cieszyć się koncertem, przeskakujesz wzrokiem między sceną a lasem świecących ekranów, próbując znaleźć kawałek przestrzeni bez cudzej relacji live. A przecież można zrobić jedno, dwa zdjęcia na pamiątkę i cieszyć się muzyką. Niestety, niektórym nie wystarczy kilka fotek – oni muszą nagrać pół koncertu. I takich osób jest cała masa. Stoją jak operatorzy kamer na planie filmowym, tyle że zamiast kręcić arcydzieło, produkują kolejne pikselowe relacje, które i tak zginą w czeluściach ich galerii.
Niektóre kluby i festiwale zaczęły mówić „dość” i wprowadzają zakaz używania telefonów. Na wejściu dostajesz naklejkę na kamerkę albo specjalny pokrowiec blokujący dostęp do urządzenia. W niektórych miejscach ochrona potrafi nawet podejść i poprosić o schowanie telefonu, jeśli jesteś wyjątkowo oporny na ogólny vibe. I wiesz co? To działa. Ludzie w końcu skupiają się na muzyce, zamiast na pilnowaniu, czy dobrze im się nagrywa.
Bo prawda jest taka, że kiedy przestajesz myśleć o tym, jak coś uwiecznić, zaczynasz to naprawdę przeżywać. Koncert to nie transmisja na żywo dla przyszłego ciebie, to chwila, która dzieje się tu i teraz. Może warto po prostu podnieść ręce do góry – nie z telefonem, a w geście czystej, nieprzefiltrowanej euforii?
Nie używajmy więc telefonów, a jeśli już musimy, to ograniczmy to naprawdę do minimum. Sprawdzajmy, czy nie przeszkadzamy innym uczestnikom imprezy, tak żeby koncert był dla wszystkich prawdziwym świętem. A jeśli chodzi o kluby… cóż, warto stosować zasadę Las Vegas – to, co wydarzyło się w klubie, zostaje w klubie. Niech najlepsze wspomnienia zostaną w naszych głowach, a nie w pamięci telefonu!